Udał się Lottcie Geffenblad tekst, udały się ilustracje. Trudno oprzeć się „Prezentom Astona”, podobnie jak całej skandynawskiej literaturze dziecięcej, którą cenię i polecam w pełni świadomie.
Kto czytał „Kamyki Astona”, ten wie czego może spodziewać się tym razem. Zakres doznań jest ogromny. Od zachwytu nad oryginalnością szaty graficznej, poprzez zdziwienie prostotą tekstu, aż do zaskoczenia trafnością przekazu. Jakby tego było mało jest jeszcze drugie dno komunikowanej treści. Czytelnik uczy się empatii, dowiaduje się o znaczeniu potrzeb, poznaje sposoby odpowiadania na nie, a wszystko to za sprawą uroczego pieska.
Aston uwielbia pakować prezenty przy pomocy taśmy klejącej, plastrów i długiego sznurka. Potrafi robić to pięknie dosłownie i w przenośni. Dosłownie, pakując przedmioty codziennego użytku, w przenośni, zawijając w papier swoją dziecięcą, czy raczej szczenięcą miłość do najbliższych.
„Widziałeś gdzieś sól, Astonie? – pyta tata.
Aston podaje mu szeleszczący prezent.
W środku jest solniczka.”
Dzień urodzin pieska odkrywa przed nim uroki bycia obdarowywanym. Nie sposób nie dzielić z nim radości z otrzymanych prezentów. Zwłaszcza z tego jednego, który okazał się najcenniejszy…
Książka zaskakuje mądrością, powala wrażliwością i rodzi tematy do czytelniczych dyskusji. Porusza serce i mózg, zostawiając jednocześnie przestrzeń do samodzielnego rozwoju. Chapeau bas!