Według mojej córki książka Moja mama gorylica jest intrygująco–straszna. Ja dorzucę jeszcze: „skłaniająca do refleksji”.
Dziewięcioletnia Jonna, od urodzenia mieszkająca w domu dziecka, marzy o pięknej, opiekuńczej mamie. A kierowniczka sierocińca Gerd nie okazuje podopiecznym czułości; ponad wszystko przedkłada czystość i porządek. Dziewczynka często zapomina o myciu się, a Gerd sugeruje, że brudne ręce mają coś wspólnego z brakiem inteligencji. Dzieci śmieją się z Jonny, nic więc dziwnego, że ta chciałaby uciec. Dokądkolwiek!
Wtedy właśnie zdezelowanym samochodem przyjeżdża wielka gorylica w zabłoconych butach. Niektórzy mówią, że zjada dzieci… Małpa adoptuje dziewczynkę i zawozi do opuszczonej fabrycznej dzielnicy.
Na czarno–białych ilustracjach Lotty Geffenblad gorylica wygląda trochę śmiesznie, ale Jonna jest przerażona i próbuje czmychnąć. Chce uciec chociażby do znienawidzonego domu dziecka. Jednak małpa jest czujna!
To zaledwie początek historii, przedsmak przygód. Frida Nilsson pisze tak sugestywnie, że od razu identyfikowałyśmy się z dziewczynką. Tak bardzo jej współczułyśmy i chciałyśmy dowiedzieć się, jak z tego wybrnie, że odłożyłyśmy wszystkie nasze obowiązki, by móc czytać dalej. O sprzedaży złomu, robieniu biznesu, rowerze, przyczepie, basenie i książkach. O niechlujstwie i odpowiedzialności, strasznych warunkach mieszkaniowych i rodzinnym cieple, o powierzchownym postrzeganiu i rodzącym się zaufaniu, o marzeniach i ich spełnianiu.
„Nie wszystko jest zawsze takie, jak nam się wydaje” – tak Jonna kończy swój list, a Nilsson swoją powieść. Do kogo dziewczynka pisze list? Być może pierwszy w swym życiu. Zresztą wiele tu pierwszych razów: kolacja w restauracji, nocleg pod namiotem, płacz w ramionach mamy…
Co jeszcze? Przeczytajcie!
Joanna Bednarczuk