„Marcysia” to powieść zdecydowanie dla dziewczynek, chociaż nigdy nie powinno się kategoryzować czy narzucać stereotypowego myślenia.
Narratorka Hania, opisując Szumińskie Łąki, ich okolice i mieszkańców, tworzy klimat niczym z „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren (na którą to, notabene, się powołuje). Jest optymistycznie i pogodnie, mimo iż książka pokazuje życiowe, a nie abstrakcyjne problemy, np. utratę pracy przez rodzica czy nielegalne składowanie toksycznych odpadów. Przesłanie: „Gdy widzisz wokół siebie tylu serdecznych i życzliwych ludzi, nawet najgorsza sytuacja zaczyna wyglądać lepiej” brzmi niczym motto. Agnieszka Tyszka, przytaczając tradycje związane ze ślubami, festynami, świętami lub wypiekiem chleba udowadnia, że „pokryty kurzem” temat wsi czy biblioteki może okazać się dla młodego czytelnika ciekawy i atrakcyjny. A same opisywane miejsca to teren potencjalnie realnych przygód. Pokazują to także dokładne i jednoznaczne charakterystyki postaci - Hani i jej przyjaciółek - oraz koników polskich: Gucia, Rokiego i oczywiście tytułowej Marcysi. I to właśnie ona jest drugą narratorką książki! Jej refleksje, wyróżnione kursywą, wskazują na inny punkt widzenia. Ukazują inteligencję, zdolność obserwacji i wyciągania wniosków oraz niezaprzeczalne poczucie humoru (gdy np. wylicza zalety bycia brudasem).
Książka Tyszki uwrażliwia zatem na przyrodę, zwierzęta i innych ludzi. Uczy empatii. Niestety szata graficzna pozostawia wiele do życzenia. Czy nam się to podoba, czy nie, żyjemy w kulturze obrazkowej. Nasze dzieci żyją w niej jeszcze bardziej niż my. Uproszczone, smutne i szare rysunki na pewno nie zachęcają. A przecież tyle się w tej książce dzieje! Aż się prosi o więcej kolorów!
Iwona Bednarczyk