Mój starszy syn, odkąd pamiętam, należy do osób niezwykle ciekawych otaczającego go świata (Młodszy i Średni nigdy mu pod tym względem nie dorównywali). Nie przepada za bajkami, lubi za to książki przygodowe, realistyczne opowiadania – wszystko to, co z życia wzięte czy w życiu podpatrzone. Jednak najbardziej pociągają go książki edukacyjne. Tak, tak – zamiast bajki na dobranoc, woli prześledzić poszczególne elementy statku, proces recyklingowy, układ słoneczny czy budowę własnej szczęki. Wychodząc więc naprzeciw jego oczekiwaniom, staram się zawsze wyszukiwać jakieś ciekawe pozycje, z których może dowiedzieć się czegoś nowego. Takie, które podają wiedzę w przystępny dla dziecka sposób. Takie... takie, jak Zjedz to sam.
To książka inna niż wszystkie. Nie próbujcie doszukiwać się w niej typowo biologicznych, podręcznikowych czy encyklopedycznych grafik. O czymś takim nie może być mowy w dziele Aleksandry i Daniela Mizielińskich – projektantów, grafików, ilustratorów, twórców wielu znanych i cenionych książek obrazkowych dla dzieci. To właśnie na ich ilustracjach opiera się ta książka, która prowadzi nas przez cały układ pokarmowy – od zębów po odbyt. Te, choć odręcznie narysowane, jakoś bardziej pasują do rzeczywistości niż nakreślone od linijki schematy, bo czy ktoś widział człowieka tak idealnego, jak ten w podręczniku do biologii?
W książce Mizielińskich jest po prostu życiowo – i to bardzo! Autorzy, poza świetnymi grafikami, serwują dzieciom sporą dawkę wiedzy dotyczącej budowy układu pokarmowego. Nie boją się przy tym nieprzyjemnych tematów, takich jak wymioty, uwalnianie gazów czy kupa. To właśnie te tak bardzo pociągały na początku mojego syna (dzieci są zdumiewające – im coś okropniejsze, tym bardziej je to kręci). Na początku, bo dziś ciekaw jest wszystkiego. Raz prosi, by mu czytać książkę po kolei – strona po stronie, innym razem – wybiera sobie określone tematy. Dziś – dla przykładu – czytaliśmy już o przełyku, wątrobie i dwunastnicy. Niech Was nie przerażają te anatomiczne pojęcia. Wiedza podana jest bowiem – jak przystało na taką tematykę – w sposób "lekkostrawny", "przyswajalny" już dla uczniów pierwszych klas, a nawet starszych przedszkolaków – takich jak mój syn. Poza opisami działania poszczególnych narządów, znajdziemy tu także ciekawostki odwołujące się do wierzeń, tradycji, literatury. Ot, choćby historia wątroby Prometeusza wyjadanej przez sępa.
Trochę się bałam, czytając tę mitologiczną przypowieść 5-latkowi, ale on nie spojrzał na nią przez pryzmat bólu czy sadyzmu. Zwrócił za to uwagę na właściwości regeneracyjne wątroby, o których przeczytał chwilę wcześniej. To pokazało mi po raz kolejny, jak odmienny jest sposób myślenia dzieci od naszego, dorosłego. My patrzymy na kupę, jako coś obrzydliwego – źródło brzydkich zapachów, bakterii i zarazy. Jako coś, o czym nie warto nawet pisać, wspominać – zwłaszcza w literaturze skierowanej do młodego czytelnika. Tymczasem dla dziecka jest to po prostu kolejny obiekt do poznania, zbadania. Warto więc czytać i tłumaczyć, zamiast mówić "fuj". Dzięki temu nasze dziecko samo będzie wiedziało, z czym ma do czynienia i czy rzeczywiście jest to takie straszne, bo pamiętajcie – drodzy rodzice – że gdyby nie to "fuj", nasz organizm nie mógłby właściwie funkcjonować.
Moje dziecko pokochało książkę państwa Mizielińskich, a ja – przeglądając ją czasem samodzielnie – zastanawiam się, czy pierwsze podręczniki dla dzieci nie mogłyby być pisane w taki właśnie sposób? Może, gdyby tak było, nie patrzyłabym dziś na biologię, jako na źródło trudnych, niezrozumiałych i nieprzyswajalnych pojęć. Może fascynowałaby mnie tak, jak dziś Starszego.
mama Mał-Gośka