Kalina Jerzykowska w swojej książce Ciocia Rose i złote żołędzie, trafiła w gust mojej dziesięcioletniej córki. Opowieść o przygodach Koszmariusza i Horroraty, uczniów klasy szóstej, utrzymana w konwencji kryminału z dużą dawką dreszczyku emocji wciąga w wir czytania i nie wypuszcza aż do ostatniej kartki.
Historia rozpoczyna się od przedstawienia wszystkich bohaterów, jest ich 45 i prawdę mówiąc, pogubiłam się w ich charakterystyce, choć moja pociecha mówi, że to ułatwia czytanie. Potem następuje zawiązanie akcji: "Noc była wietrzna i dżdżysta. Po niebie pędziły czarne chmury…"
Książkę według mnie książkę tę czyta się lekko, co nie oznacza, że napisana jest językiem byle jakim. Dostrzegam w nim wiele walorów, szczególnie podobają mi się wyszukane przenośnie, np. "chmury polewały uśpioną ziemię konewką wody". W powieści przeważają dialogi i tylko gdzieniegdzie występują opisy o charakterze informacyjnym. A sama akcja koncentruje się na poszukiwaniu skarbu, powiązaniu przeszłości z teraźniejszością i uwypukleniu roli starszego pokolenia w kształtowaniu młodszej generacji. Zauważyłam to w postaciach zabawnych staruszek, które poprzez humorystyczne zwroty dają złote rady głównym bohaterom. I to mi się najbardziej w tej książce podoba. Babcie mają głos liczący się we współczesnym świecie. Potęga doświadczenia i dojrzałe życie ma swoje walory.
mama MałGosia