Podpowiedź znajduje się w książce Joanny Papuzińskiej pt. „Asiunia”. Tytułową bohaterką jest sama autorka, która spisuje swe wspomnienia i przedstawia wojenne zawirowania widziane oczami pięcioletniej, a później sześcioletniej dziewczynki.
Po przeczytaniu książki cała nasza rodzina była poruszona. Ale piękna historia – powiedziała starsza, dziewięcioletnia córka. Ale i czasami straszna – dodał siedmioletni syn. A czasami śmieszna – dopowiedział mąż, np. gdy ciocia-Tygrys wkładała Asiuni w zabawie majtki na głowę, że niby nie wie, jaka garderoba pasuje do części ciała. Tak, w tej książce jest wszystko: i dzieciństwo z elementami radości i smutek wywołany wojennymi realiami, i tęsknota do najprostszych przedmiotów codziennego użytku, jak ciepłe ubranie na zimę, i strata – domu, mamy… Całości dopełniają wyjątkowe ilustracje Macieja Szymanowicza.
Jestem urzeczona sposobem, w jaki znamienita pisarka przekazał dzieciom prawdę o wojnie. Krótkie, proste zdania bez zbędnych ozdobników. Losy dziewczynki, która opisuje i informuje o tym, co dzieje się dokoła, bez komentarzy i tłumaczenia dlaczego jest tak, a nie inaczej. Równocześnie od tych opowieści tchnie jakimś optymizmem – że całe rodzeństwo po okresie rozłąki odnalazło się u babci, że jak nie było co jeść, to znajdowali się dobrzy ludzie, którzy pomogli, że zawsze jest jakiś „pomyślunek”.
I jest też czas na poważne rozmowy o grozie wojny, bo do domu wrócił tata. A gdzie jest mama? – zaraz zapytały moje dzieci. I bardzo spokojnie, rzeczowo potoczyła się rozmowa o najciemniejszej stronie wojny.
mama MałGosia