Książka na wskroś familijna. Po pierwsze dlatego, że świetnie będą się przy niej bawić i czytelnicy młodzi, i ci starsi – rodzice, może też dziadkowie. Po drugie, ponieważ opowiada o perypetiach niemałej wcale rodzinki...
Pięciu braci nie tylko z takimi samymi imionami, ale też „takimi samymi okrągłymi gębami i odstającymi uszami” na pierwszych stronach książki czeka, wraz ze swoimi rodzicami na … siostrę. Taką przynajmniej mają nadzieję. Cóż, całkowicie zrozumiałą przy tylu chłopakach – przydałaby się jakaś odmiana! Helena okazuje się urodzić jednak jako kolejny Jasiek.
Jaśkowa gromadka to nie lada wyzwanie dla rodziców: mamy, która jest uosobieniem cierpliwości, spokoju i dobrej organizacji i taty – lekarza marynarki, „złotej rączki”, który pomimo swego też przecież gołębiego serca, próbuje czasem dyscyplinować rozbrykaną po sześciokroć gromadkę różnymi metodami – np. groźbami zapisania do szkoły marynarki wojennej z internatem (wysuwa ją zawsze, gdy jest wściekły), klapsami, które „spadły jak pociski”. Cóż, w owych czasach – końcówce lat 60-tych – warsztaty z umiejętności wychowawczych i komunikacji nie były przecież „rozrywką” na porządku dziennym... Poza tym – okiełznanie takiej ekipy wydaje się być zadaniem nie do wykonania!
Jaśki – od A do F mają też babcię... oczywiście o oryginalnym imieniu Janeczka i dziadunia, dla odmiany... Jana. Mają też, ku ich utrapieniu, kuzynów – Piotrów (tym razem czterech czyli od A do D), z którymi, łagodnie mówiąc, trochę się nie lubią (Jaśki potrafią zjednoczyć się wobec tego poczwórnego „wroga” - nie tylko w potyczkach słownych, ale i czynach uznanych za czynną bijatykę).
Pomimo podobnej fizjonomii i identycznych imion chłopcy przecież się różnią: charakterami, przyzwyczajeniami, wiekiem (najstarszy – Jan-A jest dziesięciolatkiem, kolejni „panowie” rodzili się co 2 lata ). Ten lubi rządzić, mądrzyć się, tamten jeść, inny ciągle się gubi... Następny to Jan Demolka, kolejny sepleni, najmłodszy, cóż, robi jeszcze w pieluchy... Ta mieszanka indywidualności nie może się przecież obyć bez kłótni, przekomarzania, przezywania, poszturchiwania. Ta gromada Janów przeżywa różne perypetie, świetne przygody – zawsze i wszędzie: czy to w domu, czy na wakacjach, przy przeprowadzce, czy na basenie. W czasie pięknej pogody i kiedy pada. Marzą nie tylko o psie, zostaniu detektywem, ale i … o telewizorze. Historie opowiada Jan – B – ten, który lubi jeść i ma „trochę za dużą pupę”.
Wciągający dowcip, klimat porównywany z „Mikołajkiem” (książka również jest „pochodzenia” francuskiego), lekkość – wszystkie te atuty powodują, że po blisko czterystu stronach książki … chce się jeszcze!
mama Ania