Jestem mamą czteroletniego Kuby. Mój synek lubi historie związane z postaciami ze współczesnych bajek, ale już nie moge się doczekać, kiedy sięgnie po moje ukochane pozycje z dzieciństwa...
A moją ulubioną książką były „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren . Była to jedna z pierwszych przeczytanych przeze mnie książek. Razem z dziećmi ze szwedzkiej wioski przeżywałam wszystkie ich przygody. Było mi łatwiej niż współczesnym dzieciom, bo mój podwórkowy świat składał się z namiotów z koca zarzucanego na trzepak, domów rysowanych na piasku, wody pitej z pobliskiego kranu. Rano wychodziliśmy z domu by pójść się pobawić, musiałam wrócić wtedy, kiedy zawołała mnie mama z okna.
Wymyślaliśmy zabawy z kijem i kamieniem, jedliśmy roślinki, dżdżownice, handlowało się naklejkami i historyjkami z gumy Donalda. Nie było wówczas komputerów, stu kanałów w telewizji, playstation ani dvd.
Jako mała dziewczynka utożsamiałam się oczywiście z główną bohaterką Lisą. Też miałam chłopaka, za którego miałam wyjść za mąż w przyszłości. Miałam swoje skarby w pudełeczku i koleżanki bliźniaczki, prawie jak Britta i Anna.
Ostatnio sięgnęłam po „Dzieci z Bullerbyn”, kiedy dopadła mnie chandra. Otuliłam się kocem i czytałam. Z jednej strony dziwiłam się, jak można było żyć bez telefonu, radia, telewizji, ale z drugiej strony zazdroszczę tym dzieciom swobody, kontaktu z naturą, życia zgodnie z porami roku i wspólnych wieczorów z rodzicami.
Wiadomo jak jest teraz, komputer, mecz w telewizji i brak rozmów o życiu. Nie potrafię cieszyć się takimi drobiazgami jak broszka z kamieniem, czy doroczna wizyta u cioci, do której jedzie się na cały dzień i cała noc. Pewnie dlatego, że mam to wszystko na co dzień i jak chcę to mogę sobie kupić dwie takie broszki. Tylko po co? Nikt nie będzie mi ich zazdrościł ani przychodził oglądać moich skarbów.
W niektórych momentach książki kręci mi się łezka w oku. Przy odwiedzinach u Dziadziusia Britty i Anny, bo sama przypominam sobie mojego kochanego dziadka. Gdy Lisa jedzie saniami patrząc w gwiazdy też wracają do mnie wspomnienia pięknych zimowych wieczorów w górach z rodzicami.
„Dzieci z Bullerbyn” to książka dla wszystkich, dla małych dla przyjemności i dla dużych dla miłych wspomnień. Pomimo upływu lat nie starzeje się, a wręcz przeciwnie – nabiera nowego charakteru. Uczy doceniania piękna chwili, radości z drobiazgów i optymizmu. Bo jest to książka uniwersalna, piękna, wzruszająca i warto ją polecać innym.
Agnieszka Jastrząbek