Szkodnik (prawdziwe imię Ferdynand) ma dziesięć lat. To wystarczająco dużo, żeby wyrobić o sobie opinię czarnej owcy w rodzinie. I rzeczywiście próba wniesienia na pokład samolotu oręża w postaci: żyletek, noży, scyzoryka i nunchaku rozzłoszcza nawet najbardziej wyrozumiałych członków familii. Szkodnika uznaje się za potencjalnego terrorystę, w wyniku czego rodzina odlatuje do rajskiej Tunezji, a chłopak zostaje wysłany do Kudowy, gdzie mieszka u babci jego kolegi, Bąbla. Jak się jednak okaże to dopiero początek prawdziwych przygód. Bo w Kudowie jest co robić. Można na przykład odkryć, kim jest złodziej napadający na domy staruszków i jaki związek z tymi kradzieżami ma inny niedoszły pasażer lotu do Tunezji.
Marcin Pałasz z charakterystycznym dla siebie humorem opowiada niezwykłą historię, która zauroczy nie tylko dzieci, ale i dorosłych, rozśmieszając ich przy tym do łez.
Głośne pukanie do drzwi wejściowych nie wywarło na nich większego wrażenia. Każdy miał nadzieję, że otworzy kto inny. Z kuchni dobiegł głos babci.
- Niech ktoś otworzy! - wykrzyknęła. - Jestem zajęta i nie mogę!
- Bąbel, twoja babcia o coś prosi - mruknął sennie Gucio. - Otwórz.
- Ja prawie śpię - odparł niemrawo Bąbel, przytulając policzek do grubego dywanu. - Zresztą pewnie i tak nie trzeba. O tej porze zawsze przychodzi Kamila i przynosi kolejne ciasto, które upiekła jej mama. Popuka i pójdzie sobie, jeśli nikt jej nie otworzy...
Szkodnik, który jeszcze przed kilkoma sekundami również prawie zasypiał, słysząc to zerwał się na równe nogi.
- Mogę otworzyć! - powiedział z ożywieniem, po czym ujrzał zaciekawione spojrzenia swoich przyjaciół i nagle się zreflektował. Udał więc potężne znudzenie, a nawet ziewnął. - Co prawda wcale mi się nie chce, ale skoro wy nie macie ochoty pomóc babci...
Gucio zerknął na niego i zachichotał pod nosem, co Szkodnikowi wydało się nieco niestosowne. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż pukanie stało się bardziej natarczywe.
- Chłopcy! - zawołała błagalnie babcia. - Proszę, niech ktoś otworzy drzwi!
Szkodnik przeszedł przez drugi pokój, w którym na dużej kanapie smacznie pochrapywała pani Bożenka, wszedł do niewielkiego przedpokoju i otworzył drzwi wejściowe, robiąc możliwie przyjemny wyraz twarzy. Jeśli Kamila naprawdę przyniosła ciasto, to...
Za drzwiami stała malutka, ubrana na czarno staruszka, która na widok Szkodnika drgnęła nerwowo, zamachnęła się trzymaną w dłoni laską i ugodziła go nią w udo.
- To on! - zapiała falsetem. - Halinko, masz w domu włamywacza!!!
Jej głos był jednak na tyle słaby, że w kuchni z pewnością nie było go słychać.
- Nie jestem włamywaczem! - wykrzyknął Szkodnik z oburzeniem, skacząc na jednej nodze. - Co pani przyszło do głowy?! Przyjechaliśmy wczoraj, więc robię tu za gościa!
- Z Zamościa?! - spytała podejrzliwie staruszka. - Nie znam nikogo z Zamościa, i o ile wiem, Halinka też nie zna. Kochanie, jesteś tam?! To ja, Maryla! Odezwij się, jeśli nie zostałaś napadnięta!
Szkodnik, wciąż na jednej nodze, podskoczył do wewnętrznych drzwi i otworzył je.
- Babciu, to jakaś pani Maryla! - ryknął pełną piersią, gdyż czuł złość na samą myśl o tym, że nastawiał się na Kamilę, a spotkało go coś tak upokarzającego i bolesnego. - Babciu!!!
Pani Halinka, która akurat podlewała fiołki stojące na parapecie w otwartym oknie kuchennym, zamachnęła się nerwowo, na skutek czego jedna z doniczek zatoczyła piękny łuk i zniknęła za oknem. Z dołu dał się słyszeć huk.
- Ojej... - Speszony Szkodnik podrapał się w ucho. - Przestraszyłem cię?
- Ależ skąd - odpowiedziała babcia, odstawiwszy konewkę na stół kuchenny i odetchnąwszy głęboko. - Nie martw się, drogie dziecko. Codziennie wyrzucam doniczki przez okno mniej więcej o tej porze. Kto przyszedł? Marylka, czy źle słyszałam?
- To ja pójdę pozbierać tę doniczkę. - Szkodnik przycisnął się do ściany, przepuszczając panią Marylę, która wtargnęła z przedpokoju do kuchni niczym huragan piątej kategorii, rozglądając się przy tym podejrzliwie na wszystkie strony. - Zaraz wrócę...
- Halinka, ty żyjesz! - wykrzyknęła pani Maryla, jednocześnie wypychając Szkodnika na zewnątrz za pomocą swojej budzącej grozę laski. - A już myślałam, że ten młodociany opryszek okradł cię, albo i coś jeszcze gorszego! Czy wiesz, co się stało?!
- To nie opryszek, Marylko - rzekła wyrozumiale babcia, sadowiąc przyjaciółkę na stołku kuchennym i wstawiając wodę na herbatę. - To przyjaciel mojego wnuka, przyjechali do mnie na ostatni tydzień wakacji. A co się stało?
- Okradli starą Maciejewską! - odparła posępnie staruszka, moszcząc się nieco wygodniej na drewnianym stołku. - Wszystko straciła, no mówię ci! Wszystko! W nocy do niej wleźli i zabrali pieniądze z szuflady w stole, i dwa pierścionki, i...
- Jak to? - Bąbel wychylił głowę przez drzwi do pokoju. - Znowu kogoś okradziono?! To znaczy, dzień dobry, pani Marylko!
- Bąbelek! - ucieszyła się na jego widok staruszka, poprawiając okulary. - Jak ja cię dawno nie widziałam! Wyrosłeś, zmężniałeś... Halinko, taki wnuk to skarb!
Bąbel skwitował te komplementy kiwnięciem głowy i uśmiechem, po czym wrócił do tematu:
- Kogo okradziono?
- Starą panią Maciejewską. - Pani Maryla westchnęła, kiwając do siebie głową. - Mówię wam, to jakaś plaga! Nie wiem, co to teraz się wyrabia... To pewnie przez te wszystkie telewizje, internety i rakiety! Morderstwa, trąby powietrzne, dziury łozonowe i inne okropieństwa! Kiedyś tego nie było, o nie! Za czasów mojego taty, gdy ja byłam młoda...
- Czy pani Maciejewska to ta, która mieszka w domu z czerwonej cegły? - spytał Bąbel, czując się dość niezręcznie, że przerywa starej pani Maryli. Jednak po prostu musiał o to spytać. - W tym wysokim, przy Poznańskiej?!
- Ta sama! - sapnęła pani Marylka, machając groźnie laską, i ze zgrozą uniosła oczy. Nagle zamarła i wpatrzyła się w sufit. - Halinko, czy ty się nie boisz, kochana, że to wszystko w końcu zawali ci się na głowę?
- Co ma się zawalić? - zdumiał się Bąbel, odruchowo też unosząc głowę.
- Kiedyś tak samo popękany był sufit w domu mojej świętej pamięci mamusi - rzekła złowrogo pani Marylka. - A potem, pewnej nocy, był tylko huk, rumor wielki, i cały sufit spadł na podłogę! Szczęście, że jedynie kota zabiło. W dodatku nie całkiem, bo żył jeszcze całe trzy dni. No, ale może ten tutaj wytrzyma jakiś czas. Znaczy się, sufit nie kot, bo kota nie masz. A nie zrobisz jakiegoś remontu, hę?
- Niby za co? - spytała sceptycznie babcia Halinka, siadając przy stole i łapiąc się za głowę. - Za moje tysiąc dwieście złotych emerytury, to sama nie wiem, ile lat musiałabym zbierać na jakiś remont! Dzieci chciały mi pomóc, dawały pięć tysięcy, ale fachowiec powiedział, że to najmarniej z piętnaście będzie kosztować. Belki są stare i słabe, to znaczy te, na których sufit się trzyma...
- Jeszcze się trzyma. - Pani Marylka w zadumie popiła łyk herbaty. - Dobrze, że się trzyma. A ciasteczka jakiegoś do tej herbaty nie ma?
- O, witam! - wykrzyknęła znienacka pani Bożenka, zaglądając do kuchni przez na wpół uchylone drzwi do pokoju. - Halinko, czy to jest ta sama pani, o której ostatnio opowiadałaś? Ta, która ma sześć palców u lewej nogi?
- Coś takiego! - wrzasnęła pani Marylka z oburzeniem. - Jakie znowu sześć palców?! Ja tu tylko przyjechałam z córką po jajka!
- Nie ma się czego wstydzić - rzekła pani Bożenka pobłażliwie, wchodząc do kuchni. - Takie rzeczy się przecież zdarzają.
- Sześć palców u lewej nogi? - wydusiła babcia Halinka. - Przecież ja nigdy o czymś takim nie mówiłam!
- Nie szkodzi, może słyszałam o tym od kogoś innego - uspokoiła ją pani Bożenka. - Swoją drogą, jestem bardzo ciekawa, jak ona kupuje sobie buty. Bo jeden powinien być szerszy, prawda? Co o tym sądzicie?
- Tego kwiatka da się wsadzić do drugiej doniczki, i moim zdaniem będzie żył... - rzekł niepewnie Szkodnik, wsadzając głowę przez drzwi wejściowe. - Szczątki uprzątnąłem. Ale ja i tak nie wejdę, dopóki pani Maryla nie obieca, że nie walnie mnie znowu laską. To jak będzie?