Muzyka to czyste piękno samo w sobie. Muzyki warto uczyć i warto się z nią zaprzyjaźnić, a jak wiadomo najtrwalsze przyjaźnie to te zawarte w dzieciństwie. W poprzednim artykule zastanawiałam się jak to się stało, że nie wszyscy mamy takiego przyjaciela mimo wrodzonych zdolności. To dobra przyjaźń, bo muzyka, prócz wszelkich pożytków z jej uprawiania rozwija mnóstwo innych obszarów w dziecięcych mózgach.
Dlaczego? Zacznijmy od rzeczy najprostszej, najbardziej elementarnej a jednocześnie łatwej do sprawdzenia. Każdy z nas ma prawdopodobnie doświadczenie wspólnego żywiołowego śpiewania. Najbardziej efektownie wychodzi to w samochodzie lub przy ognisku, a także przy wigilijnym stole (choć to rzadziej). Pod prysznicem raczej nucimy solo i to jest inny rodzaj przyjemności. Kto odważniejszy - a polecam serdecznie - od czasu do czasu zaangażuje się w warsztaty śpiewania, na przykład gospel czy ludowego, albo śpiewa w chórze. Wspólne śpiewanie wyzwala ogromny ładunek pozytywnej energii, nie tylko psychicznej ale i fizycznej, niemal dotykalnej, takiej która podnosi nam włoski na rękach albo przyprawia o gęsią skórkę. Śpiewanie również mobilizuje nasze ciało w taki sposób, że lepiej oddychamy, a z tym wiążą się już całkiem spore korzyści zdrowotne. Piszę o tym, aby zachęcić do śpiewania zwłaszcza rodziców, ponieważ na początku bardzo wiele, a wręcz wszystko od nich zależy.
Pierwszym kontaktem z muzyką malucha jest mama. Dziecko najpierw słyszy muzykę jej ciała oraz muzykę jej mowy oprócz wszelkiej muzyki, która płynie z zewnątrz. Muzyki rozumianej dosłownie, czyli tego czego mama słucha dla przyjemności albo co słyszy niezależnie od woli. To bardzo istotne, aby słuchać świadomie. Dlatego uwaga, mamy! To, czym uprzyjemniacie sobie czas w oczekiwaniu na dziecko, będzie dla niego bardzo ważne, bo znajome! Przy tym będzie usypiało po urodzeniu, te dźwięki będą go uspokajały, te będzie pamiętało. Może warto się zastanowić nad spędzeniem czasu przy gadającym telewizorze, przesłuchaniem kolejnej płyty na przykład z heavy metalem lub muzyką orientu? To ostatnie akurat jest doświadczeniem mojej znajomej, które przytoczę tu ku przestrodze. Będąc w ciąży pisała ona mianowicie pracę na temat muzyki japońskiej. Po urodzeniu była skazana na ten repertuar jeszcze dobrych kilka miesięcy, na szczęście japońskie pieśni okazały się również prostym sposobem na usypianie córeczki.
Dzieci uczą się zapamiętywania bardzo wcześnie, od 24 tygodnia życia. Wcześnie również kształtują swoje preferencje muzyczne i co bardziej temperamentne doskonale radzą sobie z informowaniem o tym. Czego zatem słuchać w ciąży? Poza oczywistymi faktami jak ten, że nie należy serwować maluchom zbyt głośnej muzyki (mimo że dociera do nich tylko 60-70% dźwięków z otoczenia i są to głównie niskie częstotliwości), warto pamiętać o własnych fantastycznych możliwościach muzycznych i nie bać się ich. Śpiewać i mówić do dziecka jak najwięcej, a poza tym słuchać dużo i dobrze! Zgodnie z własną przyjemnością. Badania dowiodły, że dzieci, które przed urodzeniem słuchały muzyki szybciej zaczynają gaworzyć - a w konsekwencji mówić. Niewątpliwie tak się dzieje, bo do mózgu dziecka docierają przez ucho odpowiednie częstotliwości, z których potem czerpie jak z magazynu doświadczeń. W dużym uproszczeniu, wbudowują sobie taki podręczny „know-how”, który po urodzeniu już zostaje, bo mówienie to przede wszystkim naśladowanie. Nie trzeba też chyba specjalnie nikogo przekonywać, że to co dotyczy języka ojczystego (matczynego), w późniejszych latach przekłada się na bogate możliwości językowe w różnych językach.
Alfred Tomatis, laryngolog francuski, na podstawie badań dotyczących wpływu częstotliwości dźwięków na mózg, opracował specjalny program edukacyjno-terapeutyczny. Polega on na serwowaniu szczególnej diety dźwiękowej, czyli utworów Mozarta najbogatszych w odpowiednie (odfiltrowane) częstotliwości, tak aby przez ucho wewnętrzne stymulowały mózg. Tomatis zbadał również poszczególne języki pod kontem występowania w ich brzmieniowej warstwie różnych częstotliwości. Są to badanie i wnioski fascynujące, ale nie czas, aby się o nich rozpisywać. Faktem jest, że poświęcił temu całe swoje życie oraz opracował metodę, która mimo kontrowersji jednak się sprawdza.
Jakie z tego wszystkiego wnioski praktyczne? Z krótkiej próby przedstawienia doświadczeń malucha przed urodzeniem wynika, że jego świat dźwięków jest nie tylko realny i bogaty, ale jest także w nieustannym działaniu. Będąc mamą, warto zatroszczyć się o to działanie, dać maluchowi i sobie chwilę relaksu z dobra muzyką, a najlepiej z własną kołysanką (o kołysankach też jeszcze napiszę), którą dziecko doceni jak nikt inny.
Warto przeczytać:
Autor tekstu:
Agata Stawska – muzykolog, muzykoterapeutka, prowadzi umuzykalniające zajęcia dla dzieci w Krakowie oraz zajęcia muzykoterapeutyczne w ośrodku Koła Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym w Myślenicach.