Przed nami Święta Bożego Narodzenia. Gorący okres przedświąteczny to czas, gdy wielu rodziców decyduje się na sesje zdjęciowe w towarzystwie swoich pociech w klimacie bożonarodzeniowym. Część z nich nie zachowuje jednak takich materiałów tylko dla siebie, ale publikuje je w sieci. Takie działanie polegające na udostępnianiu wizerunku swojego dziecka w Internecie nosi nazwę „sharentingu”. Słowo pochodzi od połączenia dwóch angielskich słów: „share” – dzielić się i „parenting” – rodzicielstwo. Z jakimi skutkami dzielenia się zdjęciami dziecka w Internecie trzeba się liczyć?
Zanim mama poczuje pierwsze kopnięcie – informuje swoich znajomych i nieznajomych w mediach społecznościowych o tym, że spodziewa się dziecka, nierzadko jako dowód dołącza zdjęcie USG. Gdy jej brzuch się zaokrągli – podzieli się na Facebooku czy na Instagramie tzw. sesją brzuszkową. Jej dziecko rozpocznie więc cyfrowe życie, nim w ogóle fizycznie pojawi się na świecie. Obecnie nie jest to jednak nic nadzwyczajnego.
Według raportu „Digital Birth: Welcome to the Online World” w taki sposób swoją przygodę z siecią „rozpoczyna” około 23% dzieci. Oznacza to, że praktycznie co 4. dziecko, które jeszcze nie przyszło na świat, jest już obecne w mediach społecznościowych.
Potem, gdy nastąpi rozwiązanie, wszyscy dowiedzą się, ile maluszek waży, kiedy się urodził, ile mierzy, a nawet jak przebiegł poród. Wszystkie te szczegóły zostaną opublikowane w jednym poście albo całej serii wpisów.
Takie zachowanie rodziców tłumaczone jest na różne sposoby – to m.in. przenoszenie tradycyjnej narracji o sobie samym do świata wirtualnego, w którym de facto dziś odbywa się życie społeczne. Dlatego przyszła mama (albo przyszły tata) zamiast bezpośrednio przedstawić np. przyjaciołom czy rodzinie swoją opowieść o rodzicielstwie, porozmawiać o tym, czego doświadcza, wykorzystuje do tego media społecznościowe, bo po prostu tam zostały przeniesione interakcje między ludźmi.
Publikowanie zdjęć dziecka to też chęć podzielenia się swoją radością z całym światem, jednak takie zjawisko może budzić niepokój. Dlaczego? Zasięg mediów społecznościowych sprawia, że z indywidualnym przeżywaniem rodzicielstwa mogą zapoznać się nie tylko najbliżsi albo sąsiedzi, ale też całe rzesze nieznajomych, którzy nie zawsze mają dobre intencje.
Poza tym, nie jesteśmy jeszcze jako społeczeństwo przygotowani do tego, co dzieje się z raz wypuszczonym zdjęciem. Wciąż mamy w głowie pewien model komunikowania, z którego wynika przekonanie, że w social mediach, tak jak w codziennych interakcjach, dzielimy się opowieścią podyktowaną tylko nastrojem chwili. To spontaniczne wynurzenie w przeciwieństwie do wypowiedzianych bezpośrednio do drugiej osoby słów, zostaje utrwalone w przestrzeni wirtualnej, a my o nim zapominamy.
W mediach społecznościowych raz wrzucona informacja zaczyna żyć własnym życiem, ewoluuje i wraz z biegiem czasu, np. wzrostem dziecka, nabiera nowych znaczeń. Po latach nikt już nie zachwyca się brudnym od czekolady czy zupy maluszkiem, ale drwi z dorosłej już osoby. Poza tym, dziś zagrożeniem stają się działania cyberprzestępców nastawionych na kradzież tożsamości. Przewidywania banku Barclays wskazują, że w 2030 roku, dwie trzecie kradzieży tożsamości i oszustw finansowych będzie mieć związek z pozyskiwaniem zdjęć z sieci.
Co jeszcze skłania rodziców do takich działań? Media społecznościowe to miejsce, gdzie można chociażby na chwilę zaistnieć, a poprzez serduszka, polubienia, budować poczucie wartości, przeświadczenie, że jest się kimś, z kim się liczą. Tymczasem to trochę fikcja. Znajomi zapomną, jednak sieć nie zapomni i nawet po latach zdjęcie dziecka pozostanie gdzieś w Internecie. Nie pomoże tu nawet usunięcie fotografii. Co więcej, może ona zostać zapisana przez osoby przeglądające profil. Niektórzy rodzice próbują chronić zdjęcia dzieci przed ich wykorzystaniem przez niepowołane osoby np. poprzez ustawienia prywatności czy wyświetlanie zdjęć w znikających po jakimś czasie relacjach na Facebooku. Niestety i to nie zapobiegnie wyciekowi zdjęcia. Wystarczy wykonać zrzut ekranu i w ten sposób zapisać taki materiał.
fot. pixabay.com
Kiedy fotografia zostanie opublikowana w sieci, przestajemy mieć już nad nią kontrolę. W rezultacie, nie jest już naszą własnością. Nie pomoże tu nawet określona polityka prywatności czy przyjęty sposób przetwarzania danych przez konkretną platformę, bo nikt nie jest w stanie póki co w pełni kontrolować tego, co mogą zrobić inni użytkownicy z publikowanymi treściami.
Co złego dzieje się z fotografiami? Zdjęcia dzieci mogą być bezprawnie wykorzystane np. do celów majątkowych, a nawet przestępczych. Wskazuje na to Anna Borkowska. W raporcie na zlecenie NASK Państwowy Instytut Badawczy, podkreśla, że to właśnie media społecznościowe są miejscem, skąd pedofile pobierają zdjęcia dzieci. Stworzono nawet pojęcie Baby Role Play, aby określić przestępstwo polegające na używaniu skradzionego wizerunku dziecka w celu realizacji fantazji seksualnych. Nie jest to zjawisko marginalne. Na samym Instagramie w 2015 roku było 55 tysięcy! zdjęć, które miały tagi ułatwiające odszukanie fotografii służących tego typu działaniom, były to np. #babyrp, #adoptionrp, #orphanrp.
Zważywszy na fakt, że w Polsce zdjęciami potomstwa dzieli się około 40% rodziców, a rocznie każdy z nich dodaje około 72 zdjęcia i 24 filmy swojego dziecka, widać m.in. zacieranie się granicy pomiędzy tym, co prywatne a tym, co publiczne, a także ryzyko wykorzystania zdjęcia przez osoby niepowołane.
Czy to oznacza, że należy rezygnować z dodawania zdjęć swojego dziecka? Decyzja należy tu zwykle do rodzica i raczej nikt go nie powstrzyma przed takim działaniem. Oczywiście, nie ma potrzeby demonizować mediów społecznościowych. W końcu z jakiegoś powodu z powodzeniem funkcjonują od wielu lat, chodzi jednak o świadome zarządzanie własnym wizerunkiem i wizerunkiem dziecka.
Zanim opublikujesz jakikolwiek materiał ze swoim dzieckiem, pamiętaj, że Internet nie zapomina, a obecność zdjęć czy nagrań dziecka może sprawić, że zostanie ono pozbawione bardzo istotnego prawa – możliwości budowania własnej historii. Mówi się wręcz o tym, że dziecko jest „okradzione” z tego, by zaczynać z czystą kartą i – całkiem możliwe – że przez najbliższe lata albo nawet całe życie będzie utożsamiane z tym maluchem ze zdjęcia z brudną buzią po zjedzeniu zupki.
Takie rzeczy działy się przecież na długo przed powstaniem mediów społecznościowych – maluszek z opakowań Gerbera, czyli Anna Turner Cook, w świadomości konsumentów na zawsze pozostała maluszkiem (i zapewne większość z nas tylko z tego wizerunku ją kojarzyło).
Jak publikować materiały o dziecku w Internecie, by nie sprawić mu kłopotów w przyszłości? Przede wszystkim, zastanów się, dlaczego chcesz to robić. Czy gdyby ktoś taki materiał opublikował o Tobie, byłoby Ci z tym dobrze? Czy może spowodowałby u Ciebie uczucie wstydu, złości czy zażenowania?
Wreszcie, czy pytasz swoje dziecko o zgodę na takie publikacje? Oczywiście, to pytanie dotyczy już raczej starszych dzieci, jednak i zdjęciami tych najmłodszych nie można rozporządzać według własnej, niczym nieograniczonej władzy. O zdanie w kwestii publikacji warto pytać również kilkulatka – w ten sposób uczysz dziecko, że jego zgoda lub brak zgody na pewne zachowania ma znaczenie.
Jeżeli, np. pomimo sprzeciwu dziecka i jego płaczu oraz złości opublikujesz jakikolwiek materiał, nawet – jak Tobie się wydaje – piękne zdjęcie, to dajesz dziecku komunikat, że jego potrzeby są pomijane i w efekcie nie jest ważne. Nie ma tu znaczenia treść zdjęcia, ale to, jak Ty reagujesz na zachowanie Twojego dziecka. Twoja pociecha otrzymuje komunikat, który może z nim zostać na całe życie, że nawet rodzic nie liczy się z jego odczuciami.
O tym, że dobrze konsultować takie publikacje z dzieckiem świadczą chociażby wyniki badania EU Kids Online z 2018 roku zbierającego doświadczenia nastolatków w wieku 11-17 lat. Analiza pokazuje, że aż 51% badanych odczuwa zdenerwowanie z powodu publikacji ich zdjęcia w sieci. Dodatkowo niemal 42% uczestników badania doświadcza nieprzyjemnych komentarzy z powodu pojawiających się fotografii.
Według raportu „Sharenting po polsku, czyli ile dzieci wpadło do sieci?” aż 81% rodziców ocenia udostępnianie zdjęć własnych dzieci pozytywnie lub neutralnie. Poza tym aż 57% rodziców uważa, że o prywatności dziecka decydują oni sami. Wśród przebadanych osób panuje przyzwolenie na publikowanie zdjęć dzieci. Z drugiej strony, w innym badaniu przeprowadzonym przez naukowców z Uniwersytetu w Michigan, aż 74% rodziców wskazuje, że zna innych rodziców, którzy przekraczają granice prywatności dziecka, publikując zbyt dużo informacji o swoich pociechach w Internecie.
Co na to normy prawne? Czy wizerunek dziecka jest własnością rodzica? Dziecko jest osobą, która w świetle prawa nie ma pełnej zdolności do czynności prawnych. Oznacza to, że przysługującymi mu prawami rozporządzają rodzice jako jego przedstawiciele ustawowi do chwili, gdy dziecko osiągnie pełnoletność. Jednocześnie zgodnie z art. 23 kodeksu cywilnego, dziecku tak jak osobie dorosłej przysługuje prawo do ochrony wizerunku jako jednego z tzw. dóbr osobistych. Dodatkowo, ochrona ta uregulowana jest też w innych aktach prawnych.
Czy więc rodzic może publikować np. na swoim Facebooku wszystkie materiały na temat dziecka, nawet te kompromitujące? Oczywiście, że nie. Wedle kodeksu rodzinnego i opiekuńczego rodzice są zobligowani do tego, by działać na korzyść dziecka i dla jego dobra. Tu już sami sobie możemy dopowiedzieć, czy np. publikowanie pseudo-zabawnych czy półnagich zdjęć dziecka albo lekceważenie zdania dziecka w kwestii publikacji to działanie na jego korzyść.
Źródło:
https://www.gov.pl/web/niezagubdzieckawsieci/sharenting-i-wizerunek-dziecka-w-sieci
fot. pixabay.com