Porwana
- opowiadanie Zuzanny Raczkowskiej
To był zwyczajny dzień, jak każdy inny, niczym nie różniący się od pozostałych. A jednak czułam zbliżający się ciąg nieprawdopodobnych wydarzeń, które miały nadejść.
W klasie przywitaliśmy nową koleżankę. Miała na imię Kimberly, nieco dziwna z niej osóbka. Miała długie włosy, skośne oczy. Na szyi zawsze nosiła dużo zawieszek, na których widniały nieznane nikomu symbole, prócz tego parę kolczyków w kształcie księżyca. No i fiolet łączyła z zielenią. Miała w sobie trochę rocka i punku, odrobinę tajemnicy.
Każdy chciał się z nią zakolegować, ale ona z jakiegoś powodu podeszła do mnie. Sprawiała wrażenie, jakby znała mnie od zawsze.
Dni mijały. Nasza przyjaźń kwitła, mimo, że w domu Kim nie byłam ani razu, często zapraszałam ją do siebie. Rozmawiałyśmy wtedy o spodkach, kosmitach. Niemalże stało się to naszą wspólną pasją. Ona jednak uważała, że latający talerz do bzdura, kiedy ja święcie w to wierzyłam. Do czasu...
Wiedziała, że kocham jazdę starymi pociągami. Dlatego na 16 urodziny postanowiła zabrać mnie na taką przejażdżkę. Pociąg był niesamowity. Niczym z westernu uwielbianego przez tatę. Zielony. Nie pytałam się nawet o bilet. Po prostu wskoczyłam do wagonu zacierając ręce. Krzyknęłam z radości, kiedy pociąg ruszył.
Jechałyśmy już może 5, może 10 minut, gdy zapytałam:
- Dokąd jedziemy?
- Kimberly spojrzała wtedy na mnie i powiedziała:
- Jak to gdzie? Do nas.
- Co to znaczy „Nas”?
- Oj, nie marudź, zobaczysz.
Wtedy zmorzyło mnie. Obudziłam się dopiero pod koniec podróży. Zobaczyłam piękny gmach stacji, którą kiedyś zdaje się widziałam we śnie. Wysiadłyśmy i ruszyłyśmy w jego kierunku. Na dworcu czekał już na nas miły pan w garniturze, który zabrał nas czarnym Volvo. Dotarliśmy do niewielkiego miasteczka. Nie znałam jego nazwy. Mało tego! Było mi zupełnie obce. Nie bałam się jednak, bo wielokrotnie już Kim namawiała mnie do szaleństw i za każdym razem wracałam bezpiecznie do domu. Miałam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Kierowca zatrzymał się przy otynkowanym domu z brązowych cegiełek - wyglądał przytulnie, przynajmniej z zewnątrz. Przy wejściu powitała nas starsza gosposia. Z kuchni już unosiła się cudna woń. Przyjaciółka zaciągnęła mnie na koniec korytarza, kazała zamknąć oczy i po chwili otworzyć. Znajdowałam się w jakimś pokoju, nie do końca wiadomo gdzie.
To był pokój Kim. Trochę staroświecki, ale z nutką kreatywności. Na środku leżał wielki włochaty dywan, ściany przypominały salon „tworzenia Sima”, i znajdowało się tam duże okrągłe lustro z pozłacaną ramą. Miała też wielkie, sprężynowe łóżko z mosiężnym zagłówkiem, wyszywanymi poduchami, jedwabną pościelą i pasiastą kapą. Obok stał stolik z ulubionym cappuccino, budzikiem i książką zatytułowaną „UFO-przekrój społeczeństwa”. Dziwny tytuł-pomyślałam. Gdy zobaczyła, że spoglądam na książkę pospiesznie schowała ją do szafy. Oprócz tego znalazłam też kryształową kulę- pamiątkę z wyprawy z Londynu i kufer na skarby i biurko i regał tysiąca ksiąg. Długo by wymieniać.
Po „zwiedzaniu” udałyśmy się na obiad. Przepyszny. Nie obchodzi mnie za ile. Mama musi zatrudnić „tę” samą kucharkę. Był pieczony kurczak i smażone pstrągi. Coś zielonego (fuj!) i herbata o ładnym zapachu. Wypiłam od razu. Trochę zakręciło mi się w głowie, ale pomyślałam, że to normalne w nowym środowisku. Przypomniało mi się, że miałam zatelefonować do mamy, ale w miarę upływu czasu zapomniałam, że miałam zrobić cokolwiek. Gdyby w tym momencie ktoś zapytałby o moje miasto, pewnie wystękałabym parę liter i na tym koniec. Jakby ktoś wyciął mi w pamięci dziurę…
Następnego dnia zabrano nas do wielkiej sali. Przeważnie zabronione było do niej wchodzić. Wielu rzeczy było nie wolno. Oto znalazłam się w pomieszczeniu pełnym ludzi. Wyglądało na zebranie jakiejś konfederacji, albo czegoś w tym rodzaju. Stanęłam z Kim blisko sceny. Chwilę później do mównicy podszedł jakiś mężczyzna. Poprawił sobie krawat i zaczął przemówienie.
Niespecjalnie interesowała mnie ta cała gadka. Było coś o asteroidzie , innej społeczności, typowo polityczne zebranie. Chciałam wyjść, ale jakiś człowiek w drzwiach zawrócił mnie z drogi.Wtedy spojrzeli na mnie. Dwa tysiące ludzi. Zbito mnie z tropu. No co? Przecież cicho siedzę.Gafa. Nie chodziło o to. Po sali przebiegł szmer. Kimberly również zerknęła w moją stronę: „To twój dzień, Susannah. Nie zmarnuj tej szansy”. Poprosiłam o wyjaśnienie, ale ona tylko mrugnęła okiem i odwróciła się. Mętlik. Teraz już w ogóle straciłam jakiekolwiek pojęcie sytuacji. Na szczęście pan skończył gadać i zaprosił wszystkich na przerwę. Szwedzki bufet i pogawędka w ogrodzie pozwoliły mi się trochę odprężyć. Zaczynałam czuć się nieswojo. Chciałam wracać, ale zapomniałam dokąd. Mignęło mi tylko wspomnienie zielonego pociągu. Zaczerpnęłam łyk herbaty. Ona zawsze działa. Tak, tyle że niekoniecznie dobrze dla Susannah. To ona bowiem sprawiała, że dziewczyna nie pamiętała już o matce, która tęskniła, spracowanym ojcu, rodzinnej posiadłości.
Wszystko to stanowiło wielką rozmazaną plamę. Pozwolono mi wrócić do pokoju. Przyjechał jakiś dekret, odbywa się spotkanie. Zastanawiałam się, czy nie zrobić na złość urzędnikom i podsłuchać fragmentu rozmowy, ale odpuściłam sobie. Byłam wystarczająco zmęczona, a księżyc wyruszał już w swój rejs po niebie. Powieki same okryły się snem… Obudzono mnie w środku nocy. Na moim łóżku zastałam Kim. Zapytałam więc: „Dlaczego nie śpisz? Co do licha to ma znaczyć? Jest noc, dziewczyno, przestań odprawiać te dzikie harce w pokoju”, ale ona tylko się uśmiechnęła i półszeptem kazała mi pójść za sobą. Nie do końca byłam pewna, czy mam ochotę zarywać sen o tej porze, niemniej jednak, spragniona tajemnicy i sekretów podążyłam za nią. I ku mojemu zdziwieniu dotarłyśmy do… garderoby. Tak, chyba się nieco zawiodłam. Oburzona kierowałam się już do pokoju, kiedy na swoim ramieniu poczułam czyjś dotyk. To nie była Kimberly. Zobaczyłam trzy kobiety, które patrzyły na mnie i chichotały, widząc szopę na mojej głowie i pluszowe kapcie. Były bardzo eleganckie i wszystkie nosiły te same kolczyki w kształcie półksiężyca. Poprosiłam o wyjaśnienie, lecz one rzekły tylko: „Nadszedł czas. My mamy tylko pomóc Ci w przygotowaniu się na tę chwilę”. Jedna z nich podeszła do kufra stojącego w kącie i wyjęła z niego najpiękniejszą suknię, o jakiej może marzyć nastolatka. Błękitna, z jedwabnym ramiączkiem, zdobiona kryształkami.W świetle księżyca wyglądała jak tkanina wyrwana greckiej Afrodycie, cała mieniąca się kolorami tęczy. A do niej śliczne perłowe buty. Mama za nic w świecie nie kupiłaby mi takiej, no chyba, że sprzedalibyśmy dom z całym wyposażeniem. No dobrze, przesadziłam, ale i tak kosztowałaby dużo. Zaraz… Chwileczkę… Mama!Gdzie ona jest? – niewinne rozmyślania sprawiły, że zaczęłam sobie przypominać. Jakby przez mgłę, ale coraz to rzadszą. I ten napis na książce. Pomocy, ja trafiłam do jakiejś sekty!
A co jeżeli zechcą złożyć mnie w ofierze? Strach rzucił cień na całe dotychczasowe rozważania. Wreszcie zaczynałam pamiętać, zaczynałam myśleć jak dawniej. Ale nie są takie głupie jak myślałam. Natychmiast zarządzono, aby przyniesiono herbatę. Tak, tę samą, która powodowała te zaniki pamięci.Przyszła pora na szybką decyzję: uciekać w popłochu, czy zostać i oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń. Ja, mimo wątpliwości, zdecydowałam się na opcję B i grałam dalej. Łyknęłam więc odrobinę, po czym wyplułam to po kryjomu, do pobliskiej doniczki. Nie dostrzegły tego. To dobrze. Następnie odstawiłam kubek informując, że już ugasiłam pragnienie. Kolejny etap przygotowań do przyjęcia stanowiło układanie i lakierowanie włosów. Nałożono mi też tiarę i srebrny naszyjnik. I ku mojemu nieszczęściu tiara nasączona została tą samą substancją, której dolewali mi do herbaty. Znów zamydliło mi rozum. Chciałam zdjąć ozdobę, lecz chwilę później nie miałam już motywacji. Wszystko wróciło do dawnego porządku. Pojawiła się też Kim. Po godzinie wysoka brunetka potwierdziła koniec przygotowań i wraz z pozostałymi dwiema, opuściły pokój. Została tylko Kimberly gadająca jak najęta. I pomyśleć, że do wyjścia jeszcze 20 min. Nie, to za długo. Plaster poproszę. Niech już się wreszcie zamknie.
Gdy zegar wybił północ, a lekka poświata księżyca poczęła wlewać się przez witrażowe okna delikatnym gestem ręki jakaś ukryta postać dała nam znak do wyjścia. Udałyśmy się więc w jej kierunku. Kazano mi iść jako pierwszej, tuż obok kroczyła Kim. Szłam teraz przez nieznaną część tajemniczego i jakże pięknego ogrodu. W marmurowych fontannach odbijał się blask nieba. Wąska, kamienna ścieżka zaprowadziła mnie wprost do kopulastego budynku. Na szycie widniała granatowa flaga z księżycem w centrum. Całość została starannie otynkowana i pomalowana na biało. Jedynie kopuła srebrzyła się, ku podziwie wszystkich tu obecnych. I nie wiedzieć czemu, również na mnie patrzono jak na księżniczkę. To tak, jakby ceremonia odbywała się na moją cześć. Zobaczyłam wnętrze owej budowli, a jej widok przyćmił moje wszelkie wyobrażenia. Przepychu miejsca nie sposób opisać. Sześciokątne płyty zdobiące ścianę, malowidła i … iskrząca się kula. Zapytałam więc: „Co to za dziwny przedmiot?” „Przepowiednia” – odrzekł mężczyzna. Zaraz, zaraz. Jaka przepowiednia? Na to pytanie nie otrzymałam już odpowiedzi. I to nie z powodu szumu na sali. Był inny, a ja musiałam się dowiedzieć jaki sekret skrywają te mury i dlaczego mnie tu ściągnięto. Chwilę później zapanowała grobowa cisza. Prezydent wystąpił na środek i po odczytaniu długiej listy podziękowań, sentencji i przemowie, a także widowiskowym występie wynajętych zapewne tancerek, przeszliśmy do leżącego naprzeciwko pokoju. Miał w sobie coś, co przyciągało mnie do niego i coś, co powodowało lęk i dreszcze. Od wewnątrz wyglądał trochę niczym ul. W ścianach wybito ponad 100 błękitnych otworów, a przy wejściu wisiał napis: „Sala narodzin i przemian”. Hasło wywołało we mnie niepokój. Drzwi otworzyły się i defiladowym krokiem wmaszerowało troje chłopców niosących: szmaragdowy płyn w ozdobnej fiolce, kolczyki w kształcie księżyca i ohydne, seledynowe coś, jakby naszyjnik, zrobiony z fragmentu mitycznego potwora. I mało tego… to żyło! W ciągu jednej godziny wydał się skrywany przez wiele miesięcy sekret. Podano mi napój, ale odmówiłam. Kolczyki – ok, ale ziele i trucizna – nie. Gdy próbowałam uciec pochwycono mnie i starano się uniemożliwić ucieczkę. W moim kierunku zmierzała już osoba z magicznym zielem i napojem. „Żądam wyjaśnień!”- krzyknęłam.
Wtedy to dowiedziałam się prawdy. Ludzie zdjęli maski i ku moim oczom ukazała się cała chmara kosmitów. Jednak nie wyglądali tak niesympatycznie, jak opisują to filmy. Byli bardzo podobni do nas, aczkolwiek w drodze ewolucji wyposażeni przez naturę w wiele innych możliwości. Ich skóra miała odcień jasnofioletowy lub zielony. Oczy były ciemne i zwężające się ku skroni. Posiadali również skrzela, a w razie zagrożenia mogli splunąć zieloną wydzieliną, która działała jak wydzielina żmii. Po za tym prowadzili normalne życie. Niestety ich ojczysta planeta Gorgonea została zniszczona przez wielką asteroidę. Osiedlili się więc na Ziemi, która od ponad 300 lat stanowi ich dom. Jedyne co zostało z tamtego świata to około 50 kryształów i fosforyzująca kula, w której Matka cywilizacji ukryła przepowiednię. Mówiła ona o tym, że za dokładnie 5307 lat życie mieszkańców będzie zagrożone. Jedynym sposobem jest odnalezienie nowej Matki, do której drogę w odpowiednim czasie wskaże święta gwiazda Gorgonitów – Poranek. W ten sposób mnie odnaleziono. Jednak aby wypełnić słowo, najpierw muszę stać się jedną z nich. Komory, które mnie otaczały stanowiły inkubatory dla kolejnych pokoleń. Co kilka lat Opiekunka Rodu składała tam jaja, dzieci wybranego przez lud Króla.
Zaczęto mnie błagać, obiecywać złote góry, ale ja nie chciałam, bałam się bowiem, że pewnego dnia ludzkość wyprze inna rasa, że rozpocznie się wojna światów, która zniszczy kolejną planetę. Żal mi było tylko Kim, bo chociaż mnie oszukała, łączyła ją ze mną szczera przyjaźń. Nieodpowiedni czas wybrałam sobie na sentymenty. Jeszcze sekunda, a zostałabym królową roju kosmitów. Gdy tylko wzeszło słońce, przedarłam się przez tłum i wybiegłam. I złapano by mnie ponownie, gdyby nie zielony pociąg. Ten sam, którym przed miesiącem trafiłam tutaj. Pomyślałam, że skoro kursuje w jedną stronę, pewnie jedzie i w drugą. Bez zastanowienia wsiadłam i dałam sygnał do odjazdu. Pociąg ruszył. Byłam bezpieczna…Ostatkiem sił dobiegłam do drzwi. Na szczęście nikt nie biegł już za mną.
Zamknęłam się w swoim pokoju i w milczeniu analizowałam ostatnie wydarzenia. Rozmyślałam o niewątpliwej przygodzie, która nieomal zamieniła się w koszmar. Nie miałam siły wyjaśniać rodzicom, gdzie i po co byłam, a i oni nie męczyli mnie dziś rozmową. Ochota na kolację przeszła mi już dawno.
Rzuciłam się więc na łóżko i zasnęłam. Rano, gdy się obudziłam, wszystko uznałam za zły sen i zeszłam na dół. Mama podała mi śniadanie i zapytała: „Kochanie, jak Ci się podobało u Kim?” O Boże, ona o niczym nie wiedziała- pomyślałam. Oni mnie porwali, a Ty chcesz wiedzieć, czy dobrze się bawiłam? Chciałam krzyknąć, lecz w ostatniej chwili zmieniłam swój zamiar i odrzekłam tylko: „W porządku, doskonale”, po czym wepchnęłam sobie kolejną porcję płatków do ust. Zdenerwowana chaosem panującym w szkole i Billym, który ciągle mi dokucza, spacerowałam w okolicach dworca. Na początku nie wydarzyło się nic. Zaczęłam zastanawiać się, czy dokonałam właściwego wyboru odrzucając propozycję Gorgonitów…
Dwa lata później znów zauważyłam zielony parowóz. Był teraz o wiele starszy i bardziej ociężały. Wydawało się, że zatrzymuje się właśnie dla mnie. Uległam pokusie i wsiadłam. Tym razem towarzyszył mi ojciec, nieco zdezorientowany faktem, iż własne dziecko nagle, tak bez biletu, wciąga go do obcego pociągu. Powiedziałam mu, że wytłumaczę wszystko później. Gdy tylko drzwi otwarły się, wybiegłam z przedziału. I jak zwykle miasto tajemniczych obywateli zrobiło na mnie piorunujące wrażenie, tyle, że tym razem stanowiły je mury i ruiny.
Kruchy piasek przelatywał mi między palcami, a po policzkach ciekły perliste łzy. Na próżno wymieniałam imiona wszystkich, których znałam. Odpowiadał mi tylko szum wiatru. A wśród murów dostrzegłam starą,zgniecioną kartkę z napisem: „Zapomniałaś... o nas i o przepowiedni. Odtąd kurz spowije nasz kraj i w piasku utonie na wieki…”