(2) Zima to był czas również zabaw na śniegu, kuligów, wojen na śnieżki, ślizgania się po zamarzniętych sadzawkach, a mrozy były wówczas siarczyste (jak mawia babunia). Śniegu po pas nie brakowało od grudnia do marca. Jak zima to i święta Bożego
Narodzenia - ale nikt wtedy nie wyglądał prezentów, była skromna kolacja
wigilijna, pasterka i liczyło się, że kolejny rok udało się przeżyć w tym samym gronie, że jest ciepły piec i jedzenie dla wszystkich.
Wiosną i latem więcej czasu spędzano na zewnątrz: dzieci grały w tzw. chłopa (coś jak klasy), starsze woziły maluchy w drewnianych wózkach w ramach zabawy, turlały kijkiem stare fajerki z kuchni kaflowych - kto dalej, komu później upadnie. Nikt nie przejmował się szkołą - właściwie uczono tylko czytać, pisać i liczyć, ewentualnie trochę praktycznych
tematów, np. ile to kopa czy mendel jaj.
Życie płynęło wolniej, a rodzice
przygotowywali dziewczynki i chłopców do konkretnych ról, które mieli mieć w życiu - żon, matek, gospodyń. Babcia wspomina, że niewiele było czasu na zabawę taką jak teraz. Dużo było obowiązków, ale nikt nie narzekał, nie sprzeciwiał się rodzicom, nie marudził, że np. musi zająć się młodszym rodzeństwem kiedy rodzice szli w pole.
Jedną z największych atrakcji był cotygodniowy wyjazd do kościoła wozem drabiniastym z koniem, bo wtedy wszyscy zakładali odświętne stroje, czasem rodzice kupili coś słodkiego po mszy. A już szczytem szczęścia był tzw. odpust raz w roku - stragany, świecidełka, zabawki, oczywiście do pooglądania z daleka, bo
zwykle nie było stać rodziców, żeby obdarowywać piątkę dzieci masą łakoci. Ale wtedy dostawali po wianku obwarzanków i słodkim lizaku.
I tak mijało dzieciństwo. Psocili bardziej chłopcy, dziewczynki wychowywano w
skromności, w uległości, pracowitości.
Anna