Tydzień wakacji spędziłam z dziećmi u rodziny, w małej miejscowości. Codziennie mleko było przynoszone w szklanej butelce prosto od gospodarza. Jajek szukaliśmy w kurniku. Była to największa frajda dla mojego czteroletniego synka. Maliny i borówki zrywaliśmy prosto z krzaczków. Jedliśmy ser zrobiony własnoręcznie. Spodobało mi się takie ucztowanie.
A potem w moje ręce wpadła książka Zamień chemię na jedzenie niczym jabłko do wiklinowego koszyka. Przeczytałam książkę od początku do końca. Zrobiłam szczegółowe notatki. Chcę uważniej przyglądać się etykietom produktów, które wkładam do koszyka w sklepie. Autorka Julita Bator jest dla mnie „dyplomowaną” mamą w dziedzinie żywienia. Ta pozycja to skarbnica wiedzy, spisana bardzo konkretnie, encyklopedycznie, ale prostym językiem skierowana do każdego człowieka, który nie chce truć się chemią. Bator przytacza kilka historii ze swojego życia „Jak to było u nas”, opowiada o konsekwencjach jedzenia żywności przetworzonej.
Po lekturze książki zaczęłam się zastanawiać, kiedy pojawi się moda słodzenia syropem z agawy, zamiast białym cukrem? Czy ludzie zaczną dawać sobie w prezencie np. na urodziny koszyk ekologicznego jedzenia, zamiast kolejnej bluzki made in china. Czy mąka orkiszowa, razowa będzie w supermarkecie stała na palecie z podpisem HIT CENOWY zamiast być wciśnięta w kąt w ilości pięciu sztuk? Czy każdy sklep spożywczy będzie miał regały z żywnością ekologiczną? Zakupy robione na bazarach, targach będą najwyższej potrzeby, a nie robione w pośpiechu raz na miesiąc.
Bardzo dziękuję za tę książkę. Mimo że mieszkam w mieście i krowy w pobliżu nie spacerują, a kury nie dziobią ziarna, to postaram się rozpowszechnić w swojej rodzinie, grupie przyjaciół wiedzę, którą udało mi się zgłębić w tej książce. Może jest szansa kupować mimo wszystko zdrowsze mleko, jajka, zminimalizować też spożywanie mięsa.
Mama Kasia