Scenę oświetla błękitne, zimne światło. Dołem snuje się mglisty dym. Słychać delikatną muzykę, przypominającą dzwoniące sopelki. Na widowni zapada cisza. Tak rozpoczyna się teatralna adaptacja jednej z najpiękniejszych baśni Hansa Christiana Andersena - Królowej Śniegu. Spektakl odbył się w Teatrze Ludowym w Krakowie.
Wraz z pierwszą sceną widzowie przenieśli się do przytulnego domu Babci, wyposażonego w urokliwe, stare meble. Tu poznaliśmy głównych bohaterów – Kaya i Gerdę, którzy bawili się i czytali opowieść o okruchach złego zwierciadła. Nadejście Królowej zapowiedziała zmiana muzyki, doskonale współgrającej ze światłami i zwiewnymi szatami Demonów Śniegu. Zimową Panią powitały głośne westchnienia zachwytu. Słychać było dziewczęce szepty: „jaka ona piękna!”. Muszę przyznać, że i na mnie zrobiły spore wrażenie zarówno stroje Królowej oraz jej podwładnych, jak i zimowa scenografia. To wszystko sprawiało, że można było wręcz poczuć dreszcze chłodu i zapach mroźnego wieczoru. W tym zimnie i bieli było coś pięknego i pociągającego, coś co przywiodło Kaya do sań Królowej Śniegu.
Atmosfera zmieniła się całkowicie, podczas gdy Gerda wyruszyła na poszukiwanie przyjaciela. Kiedy wędrowała po ogrodzie Wróżki, świtało stało się tęczowe. Kwiaty, dzięki ruchomej scenie, wirowały wokół niej, śpiewając swoje pieśni. Za zwiewną, zieloną zasłoną odgrywano pantomimy ilustrujące opowieści snute przez mieszkańców ogrodu, co sprawiało, że scena stała się żywa i pełna i kolorowa. Stroje Wróżki i jej Kwiatów były efektowne, ale zdecydowanie najpiękniejszą wydała się wszystkim Róża w swojej purpurowej sukni. Później przyszedł czas na najzabawniejszą część spektaklu – pojawienie się uroczej pary Wron. Dzieci rozbawił już sam sposób w jaki „latali” ptasi małżonkowie, przy pomocy dwóch lin. Natomiast patetyczna pieśń Pana Wrony nagrodzona została nie tylko śmiechem, ale i gromkimi brawami.
Zamek książęcej pary spłynął na scenę w postaci wielobarwnych ozdobnych kotar. Dla młodych widzów urzekający był przepych strojów dworzan i wnętrza komnaty oraz smakołyki, którymi kuszona była Gerda. Kiedy dziewczynka odjeżdżała w podarowanej przez Księżniczkę złotej karocy, dzieci machały jej na pożegnanie. Kolejną sceną, która rozbawiła widownię, była biesiada Rozbójników. Trzeba przyznać, że grali oni tak realistycznie, jakby rzeczywiście całą noc pili z wielkiego dzbana. Niestety podczas dialogów w Małą Rozbójniczką, która jak na córkę zbója przystało była głośna i gwałtowna, zbyt cichy głos delikatnej Gerdy był tłumiony jeszcze bardziej. Wiele sympatii wzbudził poczciwy Ren i jego zabawne pomruki. Z jego pomocą Gerda dotarła do Laponii i uwolniła Kaya. Zimno złej Królowej pokonać mógł tylko żar szczerego uczucia. Aby przypomnieć, że to właśnie ono odgrywa główną rolę, w ostatniej scenie Babcia wyrecytowała Hymn o Miłości.
Dzieci z uwagą śledziły losy bohaterów aż do zakończenia. Dlatego zadziwiające wydało mi się to, że po zasłonięciu kurtyny dało się słyszeć odgłosy zawodu. Podejrzewam jednak, że słyszane przeze mnie pomruki niezadowolenia miały wyrażały żal, że przedstawienie dobiegło końca.
Kiedy pytałam młodych widzów o wrażenia po obejrzeniu spektaklu, ich rówieśnicy gromadzili się wokół, aby móc też coś powiedzieć. Gabrysia oraz jej koleżanki mówiły głównie o pięknej Królowej i Róży. Ani i Laurze najbardziej podobało się zakończenie, a Grzesiowi postać Babci. Większość dzieci wymieniało piękne stroje i karocę. Pomimo niektórych, trochę mrocznych momentów, nawet najmłodsi widzowie zapewniali, że nie bali się niczego. Według nauczycielek najlepiej wypadły Wrony. Całe przedstawienie również im się bardzo podobało.
Nie da się ukryć, że ten spektakl ma specyficzny i niepowtarzalny klimat. Przeniesiona na deski teatru baśń nie została pozbawiona swojej tajemniczości i chłodu, a to właśnie one urzekają w niej najbardziej. Dla dzieci przedstawienie jest wspaniałą okazją, aby poznać magiczny świat Hansa Christiana Andersena. Dla dorosłych – aby móc choć na chwilę do niego powrócić.
Dorota Czermak