Właściwie nigdy nie miałam lęku wysokości jednak park linowy w Kryspinowie robi spore wrażenie. Człowiek stoi z zadartą głową, nasłuchuje zamiast ptaków - pisków i pokrzykiwań śmiałków, którzy gdzieś tam wiszą i zastanawiają się: wejść czy nie wejść?
Fakt, że z dołu nie do końca wiadomo, która trasa zawiera jakie przeszkody, wcale odwagi nie dodaje ale cóż, raz kozie śmierć. Obiecałyśmy, że same na własnej skórze przetestujemy trasę na którą zapraszamy dzieci.
A więc do dzieła!
Panowie dokładnie i bez taryfy ulgowej wytłumaczyli nam jak działa osprzęt, wskazali drogę... i wystartowałyśmy!
Właściwie "wystartowałyśmy" to złe słowo, bo skradałyśmy się delikatnie i ostrożnie zatrzymując przed każdą kolejną przeszkodą i musimy przyznać, że kilka było takich, że poziom adrenaliny podniósł się znacząco. Nie bałyśmy się, że spadniemy, bo co do zabezpieczenia nie miałyśmy najmniejszych zastrzeżeń ale przemknął mi przez głowę scenariusz, w którym zostajemy przed którąś przeszkodą i ktoś musi nas ściągać.
Na szczęście wszystko szło gładko i tylko bogu ducha winnemu człowiekowi przechodzącemu pod trasą zapewniłyśmy wrażenia dodatkowe, gdy ni stąd ni zowąd spadła przed nim para sandałów. I tu jedyna moja uwaga, to nie prawda, że nie potrzebne jest sportowe obuwie. W klapkach, japonkach lub nawet jakoś zapiętych sandałach taka trasa to podwójne wyzwanie. Po zrzuceniu butów świat stał się piękny, a trasa o wiele łatwiejsza, ale zdecydowanie polecam trampki czy po prostu coś co porządnie trzyma nogę.
Najłatwiejszą - dziecięcą trasę przebyłyśmy w ok. 30 minut i właściwie było to jakieś wyzwanie. Bez większych trudności, ale też bez poczucia znudzenia. Podsumowując, przygoda świetna, dla tych, którzy wybierają się pierwszy raz polecamy rozpocząć od trasy najłatwiejszej, bo miło czekać z poczuciem niedosytu na kolejny weekendowy wyjazd do Kryspinowa...
Chłopcom poszło zdecydowanie lepiej. Zobaczcie sami.