Prezentujemy Państwu najlepsze opowiadania, które nasi młodzi czytelnicy nadesłali na konkurs "Moja wielka zimowa przygoda". Zapraszamy do lektury!
1. Moja przygoda
- Stasiu Otręba
W góry czas wyruszyć już,
Bo to zima - no to cóż -
Biorę rękawiczki, czapkę, szal,
I wnet jadę w siną dal!
Narty również są zabrane,
One ważne niesłychanie,
Na nich jeździć z gór będziemy,
Troszkę tam poszalejemy.
Zakopane nas przywita,
Ta miejscowość nieprzebyta,
Pełno koni i górali,
Wszędzie dutki dać kazali.
Ale my czasu nie mamy,
I pod Nosal już biegamy,
Tam wyciągi są też małe,
Dla mnie one doskonałe.
Już wjechałem, jestem na górze,
Jadę szybko jak po marmurze.
Nagle na kamień najechałem,
I ze stoku na sam dół koziołkowałem.
Oj strasznie boli mnie prawa noga,
A mama woła: "O la Boga!"
Szybko po pogotowie zadzwonili,
Sanitariusze po mnie przybyli,
Na Izbę Przyjęć mnie szybko wiozą,
Stamtąd na rentgen zawożą.
"Noga złamana"- taka diagnoza,
W gips trzeba włożyć - dla mnie to zgroza!
Wnet w gips włożyli mi nogę całą,
Do ręki dwie mi kule dają,
Teraz o kulach pomału chodzę,
Na mojej lewej zdrowej nodze.
Przykro mi troszkę, bo jestem uwięziony,
I z tego obrotu spraw niezadowolony,
Lecz moi rodzice mnie pocieszają,
I z siostrą i bratem na spektakl zabierają.
A tam aktorzy tak pięknie śpiewają,
I całą sztukę nam przedstawiają.
Wychodzę bardzo zadowolony,
Bo w pierwszym rzędzie siedziałem i nie byłem znudzony,
I do muzeum też pojechałem,
Które z zachwytem całe zwiedzałem.
A ostatniego dnia pobytu,
Pojechałem nad Morskie Oko na koniku,
On bardzo parskał przez drogę całą,
Bo w saniach było nas niemało,
A góral śpiewał na cały głos,
Aż na mej głowie jeżył się włos.
I tak minęły mi ferie całe,
Które mimo wszystko były wspaniałe.
Teraz pamiętam już, że gdy na nartach jadę,
To mam wzmożoną na to uwagę,
Bo o wypadek nietrudno jest,
Każdego to może spotkać też.
I mimo tego zamieszania całego,
Chętnie wrócę do Zakopanego,
I każdemu dobrą radę dam -
Walizkę dutków ze sobą weź tam.
2. Przygoda w Himalajach
- Małgorzata Kurzak
Dwa lata temu przeżyłam najdziwniejszą przygodę w życiu, tak niesamowitą, że tylko zdjęcia utrzymują mnie w pewności, że nie była ona snem... Ale od początku.
Mój brat w grudniu obchodził osiemnaste urodziny. Cała rodzina, łącznie z wujkami i ciociami, zrzuciła się na prezent. Wyjątkowa rocznica, więc i prezent nie byle jaki... wycieczka w Himalaje, do Indii. Marcin postanowił iść na studia na indianistykę, więc taka podróż była spełnieniem jego marzeń. Oczywiście poleciał tam ze swoją dziewczyną, są w końcu nierozłączni. Ja natomiast nie mogłam przepuścić takiej okazji! Próbowałam wszystkiego, żeby tylko pozwolili mi lecieć z nimi. Prośby, płacz, negocjacje... Stanęło na tym, że zrzekam się prezentu gwiazdkowego i urodzinowego od kogokolwiek z rodziny.
Warto było! Pierwszy raz leciałam samolotem, cudowne uczucie widzieć chmury pod sobą. Z lotniska odebrał nas ubrany w narciarską kurtkę starszy pan. Mówił po angielsku, ale bardzo śmiesznie. Miał zawieźć nas do hotelu położonego wyżej, w górskiej dolince. Śnieg padał gęsto, mało co widać było przez szyby, a taka byłam ciekawa widoków! Malwina, dziewczyna brata, przespała całą podróż, zmiana czasu musiała ją bardzo zmęczyć.
Po jakiś piętnastu minutach samochód zatrząsł się, coś zarzęziło i zatrzymaliśmy się. Marcin zaczął rozmawiać z kierowcą, mało co zrozumiałam. Później dowiedziałam się, że pomylił trasę i wjechał w, jak sam to nazwał, "zakazaną strefę". Mówił coś w stylu: "to jego terytorium, nie powinno nas tu być". Uznaliśmy, że od zimna coś mu się pomieszało w głowie, albo, że jego angielski jest kiepski i nie wie co mówi. Wyszliśmy na zewnątrz pchać samochód. Wiedziałam, że nie przydam się na wiele, ale nie przyjechałam tam siedzieć w aucie!
Nagle usłyszałam dziwny krzyk, nie przypominający niczego znanego. Wystraszona wskazałam kierunek bratu, bojąc się niedźwiedzi polarnych, których - jak teraz już wiem - nie miałam szansy tam spotkać. Kierowca też spojrzał w tym kierunku, zaniemówił, następnie krzyknął coś w obcym języku i zaczął uciekać, tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Pieszo, grzęznąc w śniegu, ale tempo miał niezłe.
Nagle zobaczyłam co go tak wystraszyło. Ze szczytu zbiegało jakieś dziwne zwierzę. Pokryte gęstym futrem, podobnym do runa alpaki (widziałam w zoo), skudłaconym, koloru brudnobiałego. Było duże, ogromne wręcz, na pewno co najmniej tak duże jak polarny niedźwiedź. Tylko niedźwiedź biegnący na dwóch, tylnych łapach? Raczej nie... Ale widziałam to! Pędząc, trochę niezgrabnie, chwytał się gałęzi rosnących na stoku choinek, chyba dla złapania równowagi. Nie widziałam jego pyska (twarzy?), trudno było skupić wzrok na ruchomym białym punkcie na białym tle. Malwina spała, ja patrzałam jak zahipnotyzowana, jak kołek.
Marcin zachował się trzeźwo. Wrzucił mnie do samochodu, sam usiadł za kierownicą i jakimś sposobem ruszył w tył. Na szczęście w tył, bo w tym samym momencie dziwne coś przebiegło nam przed maska, jakby wcale nas nie widząc! Odjechaliśmy czym prędzej. Po godzinie błądzenia trafiliśmy do hotelu, na resztce paliwa. Nie wiemy co stało się z kierowcą.
Resztę ferii spędziliśmy normalnie, jeździliśmy na nartach, poznawaliśmy tamtejsze legendy i wierzenia. Nikomu nie opowiedzieliśmy co stało się w górach. Marcin przekazał tylko kierownikowi hotelu bajeczkę, o tym kierowca wyszedł za potrzebą i długo nie wracał. Chyba sam uwierzył w to kłamstwo. Tylko raz rozmawialiśmy o tym zdarzeniu. Wmawiał mi, że to przebieraniec. Ja jednak nie jestem głupia. Nikt nie biegałby w takiej śnieżycy, daleko w górach. Żaden człowiek nie jest tak ogromny, nienaturalny. Nie wiem co to było, ale słyszałam wśród tubylców legendę o Kanguli, przez innych nazywanym... Yeti.
3. Ferie u babci
- Bartosz Olszewski
To miały być nudne ferie. Po pierwsze zima, po drugie wyjazd do babci. Jednym słowem koszmar. Jak byłem mały spędzałem tu każde wakacje, a teraz mam już 13 lat. To nie dla mnie!
Zapakowałem do torby laptopa i mnóstwo gier, bo u babci nie ma Internetu. Co tam Internet, tam w ogóle nie ma cywilizacji. Wiedziałem jedno, będzie tylko dobre jedzenie. Na miejscu okazało się, że dosypało tyle śniegu, że nie da się do babci dojechać samochodem. Brnąłem przez zaspy około kilometra myśląc: "Co ja tu robię?!"
U babci czekał na mnie pyszny obiadek. Pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Pierwszego dnia prawie nie wychodziłem ze swojego pokoiku. Cały czas grałem, tak, że wieczorem bolała mnie głowa. Babcia faszerowała mnie cały czas jakimiś smakołykami, a mnie było głupio, że się tak zachowuję. Pomyślałem - dość, to moje ferie, nie mogę ich zmarnować tylko na komputer. Następny dzień spędzę na zwiedzaniu okolicy. Fakt, dawno tu nie byłem. Na szczęście na drugi dzień mróz trochę odpuścił i drogi były już przejezdne. Postanowiłem powałęsać się po okolicy. Może spotkam jakiś kumpli z dzieciństwa?
Niestety dokoła były pustki, każdy siedział w chacie i żywej duszy nie było widać. Swoje kroki skierowałem w kierunku lasu, który rośnie niedaleko gospodarstwa dziadków. Na skraju lasu zobaczyłem worek uwiązany do gałęzi drzewa. Pomyślałem: "Co u licha?" Gdy worek poruszył się ja - niby duży chłop - zadrżałem z niepokoju. Co to? Pomyślałem, że może tylko mi się zdawało. Podszedłem bliżej - jednak nie. Znalezisko zakwiliło. Rany, tam jest jakiś zwierzaczek! Na dworze zimno, co on tu robi?
Trochę pękałem, aby zajrzeć do środka, bo zwierzak mógł mnie przecież ugryźć. A może jest wściekły? Miałem mieszane uczucia. Wiać czy wykazać się odwagą? Ale raz kozie śmierć, jak mówi znane powiedzenie. Patykiem zsunąłem worek z gałęzi. Upadł na puszysty śnieg, co zamortyzowało uderzenie. Ostrożnie kijem odsuwam wejście do wnętrza. Nic nie widzę. Teraz już nawet nic nie słyszę. O nie, zabiłem go - myśl przebiegła mi przez głowę.
Po chwili jakiś mały biały łepek wynurzył się z opakowania. Patrzył się małymi, czarnymi ślepkami, a mnie zamurowało. To był maleńki, śliczny szczeniaczek. Kto nie ma na tyle sumienia, by takie słodkie zwierzątko zostawić na pewną śmierć? Zrobiło mi się okropnie żal tej kruszynki. Zacząłem głaskać po łebku psiaka, by wzbudzić w nim zaufanie. Prawdopodobnie nie wisiał tam dość długo, bo pewnie by zamarzł. Byłem z siebie dumny, ze uratowałem mu życie. Bo gdybym tu do babci nie przyjechał, mały na pewno nie przeżyłby tej nocy. Może to jakieś przeznaczenie, może to mój nowy przyjaciel? Był prześliczny. Wziąłem go na ręce, a on wtulił się we mnie jakby się bał, ze znowu go tu zostawię.
To było rok temu. Teraz Puszek (tak dałem mu na imię) jest ze mną na dobre i na złe. Jest moim najwierniejszym przyjacielem. Wszędzie za mną chodzi i nie spuszcza ze mnie tych swoich ślicznych oczu. Ja za to często bawię się z nim na podwórku i wychodzę na długie spacery. Początkowo rodzice nie mieli ochoty na zwierzaka w domu, ale się uparłem i obiecałem, że wszystko będę przy nim robił. I tak jest do dnia dzisiejszego. To były najwspanialsze ferie w moim życiu. Nie wyobrażam sobie życia bez tego psiaka.
4. Moje wspomnienie z ferii zimowych
- Godbe Egwuatu
Pewnego zimowego dnia obudziłem się wcześniej niż zwykle. Mogłem pospać sobie dłużej ponieważ miałem ferie, lecz coś nie dawało mi spać. Miałem dziwne przeczucie, że dziś coś się stanie. I jak się potem okazało nie myliłem się. Ale zacznijmy od początku.
Gdy po zjedzonym śniadaniu, spojrzałem przez okno... byłem oczarowany piękną zimową pogodą. Poprosiłem mamę i brata, byśmy jak najprędzej wyszli pozjeżdżać na sankach z górki, która znajdowała się koło małego stawu. Staw ten, jak co roku o tej porze, był całkowicie zamarznięty. Pierwszy raz tak dobrze bawiłem się zjeżdżając, turlając się po śniegu i rzucając się śnieżkami. Było naprawdę super! Mama poprosiła nas byśmy ulepili na koniec naszej zabawy dużego bałwana. A ona w tym czasie pójdzie do domu zrobić pyszny obiadek. Poprosiła również żebyśmy nie oddalali się. Razem z bratem zabraliśmy się do dzieła. Po ulepieniu trzech okrągłych podstaw, zaczęliśmy szukać czegoś, co przypominałoby oczy, nosek i buźkę bałwana. Rozdzieliliśmy się by szybciej coś znaleźć.
Po chwili usłyszałem przerażający krzyk brata. Pobiegłem w jego stronę i z przerażeniem odkryłem, że tkwi on do połowy w zamarzniętym stawie. Powoli zaczynał osuwać się w dół. Był cały siny i wystraszony. Ja wiedząc, że nie mam czasu na wezwanie pomocy, ułamałem z drzewa najgrubszą gałąź i skierowałem w stronę brata. On chwycił się niej a ja z całej siły ciągnąłem, aż udało mi się wciągnąć brata na ląd. Szybko wziąłem go na ręce i podbiegłem do domu. Był lodowaty i trząsł się niemiłosiernie. Gdy mama zobaczyła co się dzieje, wzięła go z moich rąk, zdjęła mu przemarznięte ubrania i opatuliła go wszystkimi kocami i kołdrami, które były w domu. Gdy wszyscy ochłonęliśmy, mama powiedziała, że dzisiaj stałem się bohaterem. Dziś uratowałem swojego brata. Mama ze łzami w oczach dziękowała za moją dzisiejszą postawę. A dla mnie liczyło się tylko to, że mój brat jest cały i zdrowy.
Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy jak ja go kocham. Mimo tego, że często się kłócimy nie zamieniłbym go nigdy. Cieszę się, że znalazłem w sobie tyle odwagi i siły by go uratować. I chyba obaj na zawsze już zapamiętamy, by być bardziej ostrożnym i uważnym. A pogoda mimo że piękna, bywa zdradliwa i niebezpieczna.