Bohaterom Klubu latających ciotek, Emilowi i Soni, przez prawie połowę książki nie przytrafia się nic fascynującego. Ich wakacyjny wyjazd to tragedia: z dala od cywilizacji (czytaj: telefonu, Internetu, telewizji), bez rodziców i kolegów, w leśnej głuszy, w towarzystwie niezbyt miłej starej ciotki. Emil przekomarza się z Sonią i obydwoje starają się być złośliwi, ciotka Stasia mówi do dzieci w trzeciej osobie, gdera lub wydaje polecenia. Jedynym sąsiadem okazuje się stary Ksawery w zagraconym domu i jego nieokrzesany wnuk. A w pobliżu tylko las i cmentarz.
Na szczęście autor - Rafał Witek zna się na rzeczy i zarówno jego opisy, jak i dialogi czyta się z wielką przyjemnością. Dzięki niemu moja córka myślała, że „to będzie ciekawa książka o nieciekawych wakacjach”.
Ale potem akcja przyspiesza. Na starych rowerach Emil i Sonia przemierzają okolicę i znajdują zrujnowaną wieżę. I mimo że nie czyha tam żadna czarownica z miotłą (której obecność tłumaczyłby tytuł książki), to robi się coraz ciekawiej. Pod obluzowanym schodkiem wieży bohaterowie odkrywają zawiniątko, które wywoła falę kolejnych wydarzeń. Tym razem fascynujących. Jaką tajemnicę skrywa wieża? Ile jest ciotek i co planują? Emil i Sonia przestają narzekać, a moja córka z wypiekami na twarzy domaga się dalszego czytania. Intrygujące? Zapraszam do lektury.
Joanna Bednarczuk