Podobno książka zbiera same pochlebne recenzje. Ciekawe dlaczego? Jestem matką dwójki dzieci i obecnie być może problem ciąży i pierwszych przeżyć z nią związanych nie jest dla mnie ciekawy ani pociągający, za to interesuje mnie tematyka dorastających dzieci. Jednak po lekturze doszłam do wniosku, że jestem mentalnie zupełnie inna niż amerykańskie mamuśki. Może dlatego warto tę pozycję przeczytać, aby sobie uzmysłowić, jak w dalszym ciągu różni się obyczajowość statystycznej Polki i Amerykanki.
Wiele cytatów z blogów i wyznań doprowadziło mnie do homeryckiego śmiechu inne do smętnego pokiwania głową i starczej refleksji: jak niektórzy mają w życiu "dobrze". Przykład: część rozdziału poświęcono tematyce jednorazowych pieluszek i ich obrzydliwości. Cóż… moje pierwsze dziecko urodziło się w czasie, gdy pampersy ledwie pojawiły się w sklepach, cena ich była niebotyczna i dziecku zakładało się je jedynie na super okazje – wyjazd czy wizyta. Drugie dziecko urodziło się w czasach, gdy dzięki rynkowi pampersy stały się bardziej dostępne, ale… urodziło się z alergią i przez pierwszy okres musiało mieć pieluchy tetrowe lub flanelowe. W związku z tym jak czytam o fanaberiach rozpieszczonych młodych matek, to się czuję osłabiona.
Myślę, że amerykański styl życia doprowadził kobiety do tego, że traktują swoje dzieci jak kolejny Project, w którym wszystko powinno być zaplanowane, role podzielone i efekt powinien być taki a nie inny. Efektem tego jest, że padając na nos pędzą z jednych zajęć na drugie i bez przerwy przebierają dziecko, aby było czyste. A przecież to tylko życie. Kiedyś pani przedszkolanka powiedziała mi, że rodzice chcą dzieci zapisywać na wszystkie dostępne zajęcia, co sprowadza się do tego, że dzieci nie mają czasu, aby się bawić!
Osobiście preferuję swobodny rozwój dziecka z jasno określonymi zakazami. Moja córka chciała chodzić na wszystkie dostępne zajęcia, a syn kazał się wypisać z wszystkich z wyjątkiem tańca. Trudno, nic na siłę. Uważam, że wychowanie i "nasiąkanie" kończy się wraz z pójściem do szkoły, potem pozostaje już tylko "świecić przykładem". Cóż o efektach i tak będę się mogła przekonać dopiero za kilka lat i pewnie to dobrze, bo to kilka lat, kiedy można mieć nadzieję, że nie będzie źle.
mama MałGocha