Czytałem już Czapkę Holmesa, ale to było o chłopcu, który dostał czapkę w kratkę i chciał zostać detektywem. A teraz w końcu czytamy o prawdziwym Sherlocku, który był zwykłym chłopcem - fajnym, odważnym i mądrym i pewnie dlatego został potem słynnym detektywem.
Jego brat Mycroft stwierdził, że lepiej w wakacje się nie nudzić i mieć nauczyciela i zatrudnił takiego dla Sherlocka. Amayus, czyli ten nauczyciel, nie kazał Sherlockowi siedzieć w ławce, ani go nie zanudzał, tylko chodził z nim na wycieczki i opowiadał mu ciekawe rzeczy, a na końcu pomógł Sherlockowi wrócić do domu.
Matty, czyli chłopiec, który zaprzyjaźnił się z Sherlockiem i został jego wiernym towarzyszem i ratował go często, gdy wpadł w tarapaty, też jest fajny, chociaż nie ma takich pomysłów jak Sherlock i często się wstydzi.
W książce była jeszcze Virginia, która ubierała się jak chłopak i jeździła na koniu, ale była nieusłuchana jak wszystkie dziewczyny. Nie należało przy niej mówić „zjadłbym konia z kopytami”, bo bardzo lubiła konie i się wtedy denerwowała.
Książka była fajna, bo w prawie każdym rozdziale były bitki, porwania i pożary. Sherlock musiał mieć wielką wiedzę, aby przechytrzyć barona Maupertuisa i rozszyfrować jego plany.
Bartek (7 lat)