W ośmiu małych, kolorowych książeczkach zebrano kilkadziesiąt dźwięków, którymi maleńkie dziecko się otacza za sprawą otoczenia w którym przebywa albo dzięki innym ludziom - rodzicom, rodzeństwu, które te dźwięki wydają. Książeczki z serii To ja Ci Mamo poczytam pokazałam mojej półtorarocznej córeczce - najbardziej spodobały się jej ilustracje przedstawiające zwierzęta - czego zresztą można się było spodziewać. W drugiej kolejności mała Aga zwróciła uwagę na emocje - gdy na ilustracji ktoś się śmiał, one też się śmiała, gdy na obrazku dziecko spadło z krzesła – córka mówiła bam i au oraz płakała po swojemu.
Następnie do książeczek dobrali się starszacy- rodzeństwo w wieku wczesnoszkolnym. Zobaczyli, że książeczka wyposażona jest w kolorowe, czytelne i jednoznaczne ilustracje, oraz że pod każdą z nich znajduje się podpis, który nie jest opisem tego co na obrazku, ale dźwiękiem, który może wydawać dany przedmiot, człowiek czy zwierzę.
I tu nie do końca rozumiem intencje wydawców, którzy w oparciu o doświadczenia międzynarodowej firmy Scholastic, przy pomocy wybitnych psychologów i pedagogów zachęcają małe dzieci do samodzielnego czytania, zgodnie z metodą Domanów (metoda czytania globalnego). Metoda polega na zapamiętywaniu obrazów graficznych słów, więc dlaczego pod piękną ilustracją kota znajduje się wyrażenie onomatopeiczne Miauuuu, a nie „kot”?
Zapis dźwięków pozostawiłabym w książeczkach, ale dodała nazwy rzeczowników, bądź czasowników i wtedy rozumiem sens metody całościowego rozpoznawania wyrazów. Czasami też w naszej rodzinie używa się innych dźwięków na określenie płaczu czy lokomotywy.
Ale może tak jest tylko w naszej rodzinie… Na pewno książeczki przyciągają uwagę dziecka i można je wszechstronnie wykorzystywać - my będziemy ich używać wszechstronnie, choć nie do nauki czytania:)
mama MałGosia