Kraków

"Bo co w smutku się zaczyna, kończy się szczęśliwie"

"Bo co w smutku się zaczyna, kończy się szczęśliwie"

Recenzja spektaklu "Kot w butach" (na motywach bajki Zenona Laurentowskiego) w Teatrze Ludowym w Krakowie:

 

 

Jak wiadomo, dzieci uwielbiają zwierzęta. A już w szczególności te, które potrafią mówić ludzkim głosem i przeżywają niesamowite przygody. Nic więc dziwnego, że bohater starej baśni ludowej – Kot w Butach, wciąż zdobywa sympatię najmłodszych. Udało się to również Mruczusiowi podczas spektaklu w Teatrze Ludowym.

 

Już na samym początku przedstawienia, Kot zawarł umowę z małymi widzami. Poprosił ich, aby nie zdradzili jego tajemnicy. Jego niesamowite zdolności miały zostać ujawnione w stosownym momencie. Wraz z pierwszą sceną przenieśliśmy się do chałupy trzech braci, z których największą sympatię widzów zyskał wiecznie śpiący Kuba. Przedstawienie od początku odbiegało nieznacznie od oryginalnej treści bajki. Akcja rozpoczęła się jakiś czas po śmierci starego młynarza, a do jego synów przybył notariusz, aby odczytać treść testamentu. Kiedy Janek dowiedział się, że otrzymał w spadku kota, nie był rozczarowany. Od samego początku nazywał go "swoim przyjacielem, Mruczusiem". Było mu jedynie smutno, że zgodnie z wolą ojca musi opuścić ukochaną wieś i braci. Przede wszystkim jednak, nie chciał opuszczać swojej przyjaciółki, Dosi. Jednak, gdy tylko Kot przemówił ludzkim głosem i wdział na nogi czerwone buty, obydwoje ochoczo wyruszyli na poszukiwanie przygód, śpiewając przy tym skoczną piosenkę.

 

Nadejście królewskiego orszaku wywołało na sali okrzyki zachwytu. Wszystko za sprawą efektów dymnych współgrających z oświetleniem oraz roztańczonej królewskiej świty. Najwięcej uwagi przykuwał błazen popisujący się swoimi niezwykłymi umiejętnościami akrobatycznymi. Każdy bohater odznaczał się wyjątkową osobowością. Młodych widzów śmieszył Pan Szambelan, który przekręcał każdy wypowiadany wyraz oraz bardzo rozpieszczona, ale bez wątpienia pełna uroku Księżniczka Purchawka. Królewska świta rozśmieszała widzów i wesoło śpiewała. Schodząc ze sceny, bohaterowie zatańczyli nawet poloneza.

 

Najwięcej emocji wywołało jednak spotkanie Mruczusia z Czarnoksiężnikiem. Muszę przyznać, że scenografia pałacu oraz chłopi przemienieni w marionetki stwarzały atmosferę grozy i niepokoju. Całości dopełnił niesamowicie niski i donośny głos Olbrzyma i jego piosenka. Wyjątkowo udany był sposób przedstawienia magicznych sztuczek Czarnoksiężnika. Kiedy pod wpływem zaklęcia przemieniał się w kolejne postaci, na scenie gasło światło, pojawiał się płomień ognia, a bohatera skrywała gęsta chmura dymu, co dawało naprawdę niesamowity efekt. Dzieci wyglądały na bardzo zaciekawione i bacznie śledziły kolejne magiczne przemiany.

 

Zakończenie spektaklu różniło się od tego znanego nam z bajki. Janek nie tylko wybrał uczciwość i przyznał się do wszystkich krętactw, w jakie wmieszał go Kot. Nie chciał także zostać bogaczem i mężem Księżniczki. Wolał wrócić do swojej spokojnej wsi oraz do Dosi. Mruczuś przez pewien czas nie mógł pogodzić się z decyzją swojego Pana. Przecież tyle się starał, aby zdobyć władzę i bogactwo. W końcu jednak i on zrozumiał, co w życiu jest najważniejsze.

 

Co najważniejsze, przedstawienie podobało się małym krytykom. Do gustu przypadły im także piosenki, podczas których klaskali do rytmu. Jedyny zarzut był taki, że "przecież miał być kot, a nie kotka w butach". Trzeba jednak przyznać, że aktorka poradziła sobie świetnie z tytułową rolą.

 

Dorota Czermak

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Wiadomości lokalne

Warto zobaczyć