Warszawa

Nie rusz tego, to na Święta, czyli o rodzinnym gotowaniu i pieczeniu

Nie rusz tego, to na Święta, czyli o rodzinnym gotowaniu i pieczeniu

 

dr Paulina Michalska


Niedługo zacznie się ten cały szał przedświątecznych przygotowań. Istne szaleństwo. Policzyć trzeba wszystkich, którzy z nami zasiądą do wigilijnego stołu, rozważyć, czy ktoś zje kopę pierogów czy tylko kilka i zrobić zakupy wszystkiego, co będzie nam potrzebne. Jeśli się da – lepiej kupić wszystko teraz – niech już czeka.


Specjały nie do podrobienia

 

Są oczywiście takie produkty, które trzeba kupić na ostatnią chwilę, żeby były świeże. To oczywiste. Mój mąż na przykład w życiu nie zjadłby na wieczerzy wigilijnej odgrzanych pierogów, które czasem chciałabym zacząć lepić miesiąc wcześniej, by móc je później tylko odmrozić i podać na stół. Co to to nie! Z nim taki „numer” nie przejdzie. Kończy się oczywiście tak, że robimy wszystko dzień, dwa przed Wigilią, zostawiamy w naszej wiejskiej lodówce (czyt. balkon) i czekamy na pierwszą gwiazdkę. Wyjątkiem są specjały naszych gości, którzy oprócz swej obecności zaszczycają nas również swoimi popisowymi daniami, na które cała nasza rodzina czeka cały rok. Są to, nie do podrobienia, śledzie babci Marysi i sałatka dziadka Wacka. Bez nich i pierogów lepionych od rana przez wszystkich bez wyjątku – Wigilia nie byłaby Wigilią.


Wspólne lepienie pierogów

 

A skoro już mowa o lepieniu pierogów. Przyznam się, że w moim rodzinnym domu nigdy ich nie lepiliśmy. Taka tradycja - inni lepili, a my nie. A mi się całe życie marzyło, by w moim domu, w rodzinie, którą stworzę, była tradycja przygotowywania własnoręcznie pierogów. Zaczęliśmy więc w naszą pierwszą wspólną Wigilię po ślubie i tak robimy co roku. Z każdym kolejnym dzieckiem, w starym mieszkaniu, w nowym domu… Siadamy całą gromadą przy stole, każdy z jakimś sprzętem i w dwie, trzy godziny w wigilijny poranek przygotowujemy pierogi.


Przez lata każdy z nas wyspecjalizował się w czymś innym. Jeden jest mistrzem doprawiania farszu, inny ugniatania ciasta, inny zlepiania brzegów, a jeszcze inny gotowania ich tak, by się nie „rozciapciały” (mówiąc językiem dzieci). No i co roku zapisujemy, ile sztuk udało nam się ulepić. Oczywiście dążymy do tego, by rekord z poprzedniego roku został pobity. Nie muszę chyba żadnej mamie mówić, że salon, w którym stoi stół, na którym lepimy pierogi nie jest jeszcze na tym etapie gotowy na wigilię. To na końcu.

 


Makowiec upieczony przez siedmiolatkę

 

Ale Wigilia to nie tylko pierogi. To również barszcz, ryby i oczywiście ciasta. Mój mąż czeka cały rok na makowce. Nie wiem, jak w innych domach. ale u nas pieczemy je tylko na Święta Bożego Narodzenia. Pamiętam zdziwienie mojej siostry, gdy pewnego roku oznajmiłam gościom, że makowiec został upieczony (od A do Z) przez naszą, wówczas siedmioletnią, córkę. Bo upiec taki makowiec zawijany to nie jest wcale jakaś wielka sztuka. I dla takiego siedmioletniego dziecka to żaden wyczyn. Każde z nich upiekło taki makowiec co najmniej raz w życiu samodzielnie lub z niewielką pomocą rodzeństwa. Mnie to nie dziwi.


Pozwalam dzieciom przygotowywać potrawy, piec ciasta, próbować nowych przepisów… One po prostu na co dzień biorą czynny udział we wszelkich kulinarnych eksperymentach. Ale przede wszystkim w tych przedświątecznych. Nie ograniczamy się tylko do angażowania ich w lukrowanie pierniczków, co często kończy się zjedzeniem połowy przed świętami, ale w każdą, podkreślę to – w każdą czynność w kuchni. Dzięki temu mają czas na popełnianie błędów zanim same (sami) będą przygotowywać potrawy wigilijne w swoich własnych domach. Kiedy dorosną będą już mieli swoje popisowe dania, które - mam nadzieję - będą przygotowywać na wspólne wigilie z nami i swoimi teściami. Nie wyobrażam sobie, by nasze córki i synowie wyszli z domu nie potrafiąc ugotować barszczu, zupy grzybowej, czy pierogów.


Dajmy dzieciom szansę świątecznej pomocy

 

A tak całkiem poważnie, to przyznam szczerze, że choć gotowanie i pieczenie z dziećmi (nie tylko od święta) jest dla mnie szalenie czasochłonne, to wiem, że warto poświęcić wszystko (nawet porządek w kuchni), by zainwestować w ich przyszłość. Bałagan i tak się zrobi, prędzej czy później, naczyń w zmywarce przybędzie, stół się pobrudzi a to, co damy naszym dzieciom zostanie z nimi na zawsze. Rytuały, tradycja, życiowa zaradność, smaki, zapachy i atmosfera świąt. Więc jeśli czyta to jakaś mama, która waha się, czy jej dziecko nie jest przypadkiem za małe na pomoc w kuchni albo że lepiej zrobić wszystko samej, to zachęcam, by w tym roku dała się ponieść atmosferze Świąt, by zaszalała i przygotowała coś z dziećmi. To znaczy dla tego dziecka więcej niż idealnie nakryty stół i posprzątany salon.


Wszystkie artykuły tego autora dostępne są na portalu www.polskieforumrodzicow.pl.

 

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

 

 

 

Materiał sponsorowany

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Artykuły

Warto zobaczyć