Nazywała się gąska Balbinka, a jej rówieśnikami byli Jacek i Agatka. Chyba wszyscy dzisiejsi trzydziesto-, czterdziesto- , a nawet pięćdziesięciolatkowie przypomną sobie z sentymentem swoje pierwsze dobranocki. Prostą, graficzną niemal animację, czarno – biały kolor i powolny rytm narracji. Obecnie takich historii nikt nie opowiada. Tempo czasów wymusza na twórcach szybkość, skrótowość obrazu, epatowanie kolorem, dźwiękiem, a często także niewyszukanym, czy wręcz wulgarnym językiem. Dobranocki, które warto odkurzyć, mimo całej swojej „siermiężności”, miały niezaprzeczalny urok oraz pełniły wszelkie możliwe funkcje wymagane przy realizacji planu wychowawczego każdego dziecka. Poczynając od monochromatycznych kolorów dających pole do popisu wyobraźni, przez spokojną narrację z morałem podsumowującym historię (gotowy scenariusz do pracy terapeutycznej) oswajającej świat i lęki młodego człowieka. Aż do bohaterów, z którymi każdy chciał się przyjaźnić, utożsamiać i przeżywać przygody. Ludyczno – wychowawczy charakter bajek jest nie do podważenia. Warto zatem przyjrzeć się, jaka oferta filmowa pojawia się obecnie na rynku i spróbować skonfrontować ją z tradycją. Nie będę obiektywna i od razu ujawnię swoje sympatie. Z własnego dzieciństwa wspominam Misia Uszatka, Misia Coralgola, mniej Misia Yogi, czy Kubusia Puchatka. Pamiętam, że technika animacji lalkowej dużo wcześniej działała na zmysły niż hollywoodzka animacja. Z wypiekami na twarzy oglądałam precyzyjne wzorki na piżamce, czy sweterkach Uszatka i jego przyjaciół, a filcowe drzewka scenografii chciałam mieć również za swoim oknem. Dziś następuje chlubny ukłon w stronę tradycji, nawiązując chociażby do oscarowego Piotrusia i wilka w reżyserii Suzie Templeton, co prawda Brytyjki, ale zrealizowanego przez polskich twórców w studio łódzkiego SE-MA-FORA.
I wielkie brawa dla telewizji TVP ABC, że zapomniane dobranocki powracają, a dzieci, tak jak i kilka dekad temu, mają okazję śpiewać piosenki do Pszczółki Mai, Dziwnego świata kota Filemona. Popatrzeć na klasyczną już czołówkę z Reksia, czy Plastusiowego pamiętnika. Warto pokazać, że animacja to nie tylko piękne, kolorowe, a obecnie także błyszczące obrazy z np. My Little Pony, ale także plastelinowi czescy Sąsiedzi i Krecik, rosyjski Wilk i zając, polski Bolek i Lolek, czy Koziołek Matołek. Nie mam nic przeciwko Batmanom, Supermanom, Spidermanom i innym „manom”, ale nie uważam, by współczesne animacje, realizowane z ogromnym zaangażowaniem ekipy filmowej i budżetu dostosowane były w stu procentach do możliwości odbioru małych dzieci (a taka jest głównie grupa docelowa). Śmiem nawet twierdzić, że wartościowe propozycje dla najmłodszych zakończyły się na latach dziewięćdziesiątych. Potem nastała era nastolatków i starszych „nastolatków”; dorosłych szukających w kinie rozrywki (zwłaszcza w wersji dubbingowanej, gdzie poziom humoru, żartu i dobrego smaku przybiera czasem dziwne proporcje). Zajrzyjmy na chwilę do propozycji weekendowych listopada 2016 roku: Trolle, reż. M. Mitchell, Sekretne życie zwierzaków domowych, reż. Ch. Renaud, Bociany, reż. N. Stoller - filmy wizualnie piękne, na pewno się spodobają. Nie ulega wątpliwości. Ale pamiętajmy, drodzy rodzice i wychowawcy, że dla równowagi warto pokazać dzieciom cząstkę minionego świata, który nigdy nie będzie ich rzeczywistością, ale dostępną za to za sprawą magii bajki. Wróćmy czasem do wyświetlania naszym milusińskim slajdów na fantastycznym projektorze „Ania”, zapoznajmy ich z Pyzą i Żwirkiem, dajmy możliwość odkrywania innych światów. Zachęcajmy do tworzenia własnych historii.
Iwona Bednarczyk