Jesień, często piękna słoneczna – zachęca wówczas do wyjścia z Maluchem by odkrywać nieodkryte… Nieco mniej motywuje, gdy przeraźliwie wieje, pokapując z nieba raz po raz, albo gdy nie chce się opuszać ciepłych czterech kątów po nieprzespanej nocy. No… chyba, że znajdzie się odpowiednia motywacja. Wtedy warto, nawet kosztem porannej, niedzielnej kawy. Tak było u nas w minioną niedzielę. Wszystko za sprawą koncertu Smyki.
Organizowane przez Filharmonie Lubelską przedsięwzięcie dla najmłodszej grupy wiekowej 0-2 zatytułowane było „Pojedziemy na łów”. Zapowiedź różnorodności dźwięków, przybliżenia Maluchom odgłosów dzikiej natury, rytmika muzycznych wezwań do polowania, a wszystko ubarwione opowieściami w przepięknym otoczeniu Lubelskiego Zamku spowodowały, że nie mogliśmy odpuścić tego wydarzenia. Podobnie pomyślała spora grupa rodziców z dziećmi biegającymi, raczkującymi i jeszcze ledwie podnoszącymi główkę…
Czy rzeczywiście występ będzie odpowiedni dla nich wszystkich? Przecież nie jest możliwe, by to samo zainteresowało i rodzica i maluszka, spokojną, półroczną dziewczynkę wtuloną w mamę i biegającego po wszystkich zakamarkach półtorarocznego chłopca. Niewątpliwie najwdzięczniejszą grupą odbiorców były dzieci nieprzemieszczające się jeszcze same, nieskupiające się na eksplorowaniu przestrzeni, ale właśnie na obrazach i dźwiękach.
A co z pozostałymi maluchami? Artyści wykazywali się nie tylko niepodważalnym talentem, ale także zdolnością do nawiązania kontaktu z tak wymagającą publicznością, a jednak była też grupa „biegająca”… Chcąc nie chcąc wzbudziła ona moje zainteresowanie. Tak, tym razem mój synek był wulkanem energii, pozornie nieskupionym na tym, co dzieje się na scenie.
Słucha? Nie słucha? Wszyscy klaszczą. Tak! „Brawa” to to, co lubimy, jest zainteresowanie, chwila tańca nawet. I znowu bieg. I co teraz? Pani opowiada dzieciom o łowach, naśladuje kaczkę, zachęca do powtarzania, zaczyna szeptać. Synek zatrzymuje się, chce na ręce, patrzy w stronę muzyków. Oczy szeroko otwarte, widać, że całym sobą reaguje na zmianę rytmu i dźwięków. Ale to tylko chwila. Przyszła dziewczynka, trzeba pobiec, przywitać się, poganiać…
Moje pełne obawy spojrzenie w stronę sceny, czy za bardzo nie przeszkadzamy, może wyjść, nie zakłócać? Nie… Artyści wydają się przyzwyczajeni, otwarci, przecież grają dla gromadki kręcącej się pomiędzy nimi.
Kilkadziesiąt minut. Niewątpliwa przyjemność dla moich uszu. Ale i mnóstwo myśli. Tylko czy aby na pewno synek coś z tego wydarzenia wyniesie? A inne dzieci? Czy nie lepiej było zostać w domu i włączyć ulubiony zestaw piosenek? Warto? Nie warto?
Ostatnia piosenka, pożegnanie, brawa, ukłony. Rodzice zabierają powoli dzieci. Coś się zadziało. Jakaś para ciągle buja się z niemowlęciem. Mała dziewczynka kręci się w kółeczko, a nieco inna ciągle klaszcze podążając w stronę szatni. I my wychodzimy.
Chodź synku, mama kurteczkę założy. Ale co to? Coś mówi do siebie? Nie, nie mówi. Nuci. Cichutko, ale melodyjnie: „paa, paaa, paaaaa…” . Tak papa, na dzisiaj to wszystko, ale wrócimy tu na pewno.
Ewa Lipniewska
Fot: smyki.info.pl