Macie w domu młodocianych miłośników zagadkowych stworzeń? A może wasze dzieci to amatorzy przygody, ale niekoniecznie całkiem bezpiecznej? Jeśli tak, to
Rezerwat wymarłych stworzeń może być lekturą właśnie dla nich.
Język narracji jest przekonujący dla mniej więcej jedenastolatka. Taki można założyć wiek odbiorcy - tyle lat ma George, główny bohater. To właśnie on tę narrację prowadzi, dzięki czemu czytelnik łatwej identyfikuje się z bohaterem. Poznajemy tu dwoje niekoniecznie głaskanych przez los dzieci: George mieszka z mamą i dwiema siostrami. Tworzą rodzinę daleką od ideału: siostry traktują młodszego brata protekcjonalnie, tata zostawił rodzinę, mama wypiera problemy finansowe i poczucie osamotnienia, uciekając w jogę – nawet w najbardziej absurdalnych momentach. Obraz tej rodziny zdaje się jednak niemalże sielankowy w porównaniu z domem Prudence – „nowej” w klasie Georga. Po śmierci mamy ojciec dziewczynki związał się z Diamond Pye -niezrównoważoną taksyermistką (wypychaczką zwierząt). Tym samym, chcąc nie chcąc, po swojej tragicznej śmierci, zdał córkę na łaskę - albo raczej niełaskę - szalonej macochy, której marzeniem jest zostanie taksydermistką roku.
Dwoje bohaterów poznaje się w szkole i absolutnie nic nie wskazuje na to, aby mieli się zaprzyjaźnić – tym bardziej, że początek znajomości jest dość niefortunny i na starcie wrogo nastawia Georga do nowej koleżanki. Jednak oboje trafiają do niesamowitego miejsca: położonej na skraju angielskiego miasteczka farmy Wormestall, w której empatyczna starsza pani opiekuje się ostatnimi przedstawicielami wymarłych bądź legendarnych gatunków zwierząt. Mieszkają tu takie okazy, jak na
przykład dodo, archeopteryks, bazyliszek, kraken czy uroboros. Bez obaw, na końcu książki załączono bardzo praktyczny słowniczek, wyjaśniający „kto jest kim” w tym przedziwnym rezerwacie. Szalona macocha zaciera ręce, kiedy węszy szansę złapania „żmija” Mortifera i uczynienia z niego najbardziej okazałego przedstawiciela swojej kolekcji wypchanych zwierząt. Ostatecznie George i Prudence muszą
współpracować, aby ocalić ostatniego żyjącego bazyliszka i nie pozwolić, aby stał się kolejnym trofeum Diamond Pye.
Przygoda, tajemnica, niebezpieczeństwo, wartka akcja, przyjaźń, misja, fantastyczne istoty – to wszystko znajdzie czytelnik w Rezerwacie wymarłych stworzeń. Jednak w formę dobrze skonstruowanej przygodowo-fantastycznej fabuły autorce udało się umiejętnie wkomponować wiele ważnych zagadnień: Veronica Cossantelli bez moralizatorstwa przemyciła treści dotyczące traktowania zwierząt, dojrzałego sposobu myślenia o nich; w sposób karykaturalny i tym samym nieobciążający niedorosłego czytelnika zaprezentowała przykład patologicznej, mającej destrukcyjny wpływ na
dziecko rodziny (Prudence i jej macocha); wykorzystując elementy czarnego humoru przedstawiła konfrontację dziecka z nauczycielką nie sięgającą zbyt często do pokładów swej empatii – przynajmniej wobec uczniów; udało jej się też z dystansem spojrzeć na – pod wieloma względami reprezentatywną – rodzinę opuszczoną przez ojca, borykającą się z problemami nie tylko natury finansowej.
Co z zakończeniem? Optymistyczne, a jakże! A ostatnie zdania... sami oceńcie, czy to aby nie otwarcie furtki dla kolejnych części: „Nie ma co się martwić końcem, bo tak naprawdę nie ma czegoś takiego. Sam się przekonasz, że koniec jednego zawsze jest początkiem czegoś nowego.”
Aleksandra Struska-Musiał