Zupełnie nie wiem dlaczego, kiedy sięgałam po tę książkę, miałam w pamięci francuską bajkę o przygodach Madeline. W mojej ocenie była nudna… więc dlaczego mi się przypomniała? Po przeczytaniu „Historii Mademoiselle Oiseau”, wiem, że jedyną rzeczą, która je łączy jest pochodzenie: Francja. I o ile z bajki zachował się w mojej pamięci obrazek sztywnych reguł, o tyle z książki zostaje mi wspomnienie tajemniczego uroku (i to nie jednego!).
Pierwszy urok to urok pięknych ilustracji. Lekko rozedrgane, narysowane czarną kreską, ale kipiące kolorem, doskonale współgrające z treścią. Drugi urok to czar opowieści o szarej (wręcz niewidzialnej) dziewczynie i ekscentrycznej pani (trudno określić jej wiek). Obie żyją w jednej kamienicy, a ich spotkanie rozpoczyna niezwykłą znajomość.
Tytuł sugeruje, że to Mademoiselle Oiseau jest postacią ważniejszą. To ona swoim wyglądem (piękne suknie, bogata biżuteria) i zachowaniem (basen z dżunglą na dachu kamienicy czy kuchnia, w której się nie gotuje, ale przygotowuje perfumy) zawłaszcza przestrzeń (dosłownie i w przenośni). To Mademoiselle Oiseau niejako otwiera nieśmiałą i zamkniętą w sobie Isabellę. Sądzę jednak, że takie odczytanie nieco upraszcza treść tej książki. Wzajemne relacje obu bohaterek są bowiem bardzo złożone. Bezsprzecznie Isabella korzysta na znajomości z Mademoiselle Oiseau, ale i owa ekscentryczna sąsiadka potrzebuje młodej dziewczyny, choć nie jest to powiedziane wprost.
I tu dochodzimy do trzeciego uroku tej książki: brak jasnych rozwiązań, dopowiedzenia wszystkiego. Jak i w treści, tak w określeniu gatunku. Czy to opowieść realistyczna (nie sądzą), czy baśń (raczej z elementami świata baśniowego), może realizm magiczny (też chyba nie, choć wydaje się, że pasuje najbardziej).
Na koniec zaś warto dodać, że książka emanuje urokiem Paryża – stolicy mody, pięknych kobiet i sztuki. Napiszę jeszcze tylko tyle: czekam na kolejne części!
Oliwia Brzeźniak