Książka Małgorzaty Strękowskiej-Zaremby reklamowana jest jako powieść w typie słynnego Mikołajka autorstwa Sempego i Goscinnego, ale moim skromnym zdaniem to pozycja zdecydowanie ciekawsza i śmieszniejsza. Filip Zaskroniec „niepoprawny optymista i łobuziak” opowiada o swoim życiu i codzienności z całym sobie wrodzonym wdziękiem i chłopięcą wyobraźnią, a robi to w tak uroczy sposób, że jego postępowanie z miejsca zyskuje sympatię czytelnika.
Na pewno pomagają w tym bardzo obrazowe porównania i epitety, np. „zgasł jak laptop na deszczu”, „głupsze od zaślinionej dżdżownicy”, „spociliśmy się momentalnie jak chomiki w plastikowej rynnie”. Równie malowniczo przedstawiają się emocje bohaterów, ich dylematy i zgryzoty. Bo jak nie poczuć empatii do kogoś, kto ma tyle problemów z dziewczynami? Kto dochodzi do wniosku, że są one „szybsze, skoczniejsze, i wyższe od nas”, a w dodatku nie może skonsultować się na ten temat z tatą, który „nie dorósł do rozmowy o dziewczynach”, bo najpierw musi rzucić palenie? No właśnie... To problemy z płcią przeciwną są główną osią tej części cyklu.
Ale książka Małgorzaty Strękowskiej-Zaremby nie tylko humorem słownym stoi. Przezabawne są sytuacje, gdy chłopcy, siedząc na grzędzie, między kurami, snują niemal filozoficzne dysputy nad różnicami płci („Wpadliśmy w przygnębienie, wszyscy bez wyjątku, łącznie z kogutem”) lub, gdy mama Gabrysi, żeby się nie pomylić, ma w samochodzie podpisane i oznaczone kolorem pedały gazu i hamowania,a dziadek Filipka znieczula zęba „syropkiem”, po którym wszyscy zasypiają.
„Filipek i dziewczyny” to, oprócz przekomicznych historii, walka ze stereotypami pod znakiem współczesnych haseł feminizmu i filozofii gender. Dlatego pełno tutaj odwołań do równouprawnienia wyjaśnionych z iście „ułańską” logiką, np. „dotąd obywaliśmy się bez równości, wystarczała nam wolność. Kto się pierwszy dopchał do stołówki, ten się pierwszy najadł (…). Równość okazała się korzystna tylko dla dziewczyn”. Zagadnienia tożsamości kulturowej wyjaśnione są natomiast na lekcji techniki: „(...) nie ma zajęć tylko dla chłopców, jak i nie ma zajęć tylko dla dziewczynek (…) Jeśli chłopiec chce się bawić lalkami, będzie mu to umożliwione. Jeśli dziewczynka zechce kuć podkowy, dostanie młot do ręki.”.Autorka podchodzi do wyżej wymienionych zagadnień z dużym dystansem i humorem, a jednocześnie realizuje aktualne zapotrzebowanie na wychowanie dzieci i młodzieży w duchu edukacji prospołecznej. Zwraca uwagę i sygnalizuje ważne problemy współczesnych relacji interpersonalnych. Dlatego rodzina Filipka jest na wskroś „nowocześnie tradycyjna”. Więzi międzypokoleniowe realizuje układ dziadkowie – rodzice – dzieci, przy czym, dziadek to autorytet, który „nic nie robi, tylko myśli”, babci Niusi nigdy nie ma (a to broni prawa kobiet do pracy do dziewięćdziesiątki, a to udziela się w klubie miłośników papierowej książki), mama jest w ciąży (i to nie z braciszkiem, o zgrozo), tata nie potrafi w racjonalny sposób udowodnić, do czego są przydatne dziewczynki, a sam Filipek... Filipek, jak to Filipek...
I na koniec piękna puenta z przymrużeniem oka i uśmiech w stronę dorosłych: „Rodzice mówią nam, że powinniśmy sami decydować o sobie, żeby nie wyrosnąć na tumany, które słuchają baranów z telewizji i powtarzają cudze słowa jak ostatnie osły”;)
Polecam. To pozycja dla małych i trochę większych.
Iwona Bednarczyk