Warszawa

Recenzja książki:

Poczta

Poczta

Stefan Themerson
Franciszka Themerson (Ilustr.)
od 5 lat

Perełka w stylu vintage

Skoro żyjemy w czasach permanentnego przyspieszenia, alfabet Morse'a wymieniliśmy na kod zero-jedynkowy, a benedyktyńska cierpliwość bezpowrotnie odchodzi do lamusa, warto przypomnieć (sobie), a dziecku uzmysłowić, jak to drzewiej bywało, w czasach sprzed układów scalonych, internetu i komórek.

 

Tym bardziej, że w księgarniach pojawił się właśnie świetny pretekst po temu: Poczta duetu polskich przedwojennych awangardzistów Stefana (tekst) i Franciszki (ilustracje) Themersonów. Prawdziwa perełka w stylu vintage, przy czym określenie vintage nie jest li tylko pustym sloganem. Mowa bowiem o reprincie (czyli wiernym przedruku) książki wydanej przed niemal stu laty, w roku 1932. W czasach, w których określenie „szaleńcze tempo” miało zgoła inny wymiar, a za szczytowe osiągnięcie w dziedzinie komunikacji uchodził telefon i telegraf!

 

Themersonowie traktowali swych młodych czytelników niezwykle poważnie. Ich książki (bo Poczta nie jest jedyną publikacją stworzoną z myślą o najmłodszych) z założenia miały być lekkim i przyjaznym wprowadzeniem w świat wiedzy dotychczas zarezerwowanej dla dorosłych. Zaczynają więc ab ovo, od zarania komunikacyjnych dziejów (znaki dymne, potem posłańcy zmieniający się po drodze niczym sztafeta i tak dalej), a kończą na radiotelegrafie. Wszystko to podane w lekkiej i zabawnej formie. Zero przynudzania. Motywem przewodnim Poczty jest, tak typowa dla międzywojnia, wiara w postęp i zachwyt nad możliwościami maszyny zadzierzgniętej w służbę człowiekowi.

 

Poczta może się jednak okazać wyzwaniem czytelniczym. Bez wątpienia jest to lektura interesująca, ale i niełatwa. Bo trącący myszką język, bo archaiczna typografia i skład, ale takie są uroki reprintu (a ten jest wyjątkowo starannie wydany). Myślę, że dla niejednego młodego czytelnika dzieło małżonków Themerson może okazać się książką z gatunku science fiction ale à rebours. Uzmysławia bowiem, że to co w przeszłości było praco- i czasochłonne, w dodatku średnio skuteczne, a i niejednokrotnie obarczone wysokim ryzykiem, dziś sprowadza się w zasadzie do jednego kliknięcia. Czy ucierpiała nam tym jakość międzyludzkich kontaktów, to temat na osobną rozprawę (lub dyskusję z dzieckiem). Bez wątpienia świetnym posunięciem wydawcy było opatrzenie książki współczesnym suplementem autorstwa Artura Janickiego z Instytutu Telekomunikacji Politechniki Warszawskiej. Nie ma tu żadnych prawd objawionych, wszystko to o czym pisze Janicki, to dobrze znane i masowo wykorzystywane technologie, ale dopiero zebrane w jednym miejscu uprzytamniają jak gigantyczny skok cywilizacyjny w dziedzinie komunikacji zaliczyliśmy od czasów Themersonów (o zaraniu komunikacyjnych dziejów w ogóle nie wspominając). Tym bardziej warto zafundować sobie wycieczkę do przeszłości i świata, w którym listy szły miesiącami, międzymiastowe rozmowy telefoniczne zamawiało się z wyprzedzeniem, a podróże trwały tak długo, że trzeba było zabierać pierzyny i toboły z pościelą. 
 

Zofia Jurczak

 

Przeczytaj również

Polecamy

Warto zobaczyć