Wszystko zaczęło się od pewnego łabędzia imieniem Phuu… I od sześciu krów, które ryczą „Muuu”…
Kto z nas nie zna Kubusia Puchatka – ręka w górę! Literacki tata Kubusia napisał
kilkadziesiąt wartkich, kolorowych opowieści wierszem. Jest tutaj wszystko, co w młodym świecie najlepsze. A zatem nie istnieje słowo „niemożliwe” (mieszkaliście kiedyś w NIEPRAWDZIWYM DOMU?). Do szczęścia potrzeba: kapelusza, kaloszy i płaszcza. Jemy śniadanie u króla (kromka z masłem, a nie z dżemem), podglądamy chochlika, zdobywamy wyspę (cały świat). No i najważniejsze: jesteśmy wszystkiego ciekawi, bo wszystko jest nowe i zdumiewające! Biegniemy z piaskiem między palcami nóg, sterujemy krzesłem-statkiem, odwiedzamy Pana Alchemika…
Książka zachęca elegancją: solidna twarda oprawa, mały król w pałacu z pomarańczowej kraty, tajemniczy ślimak... Wita nas sam Autor, nieco zakłopotany, ale jak zawsze serdeczny. Dziękuje Krzysiowi, bez którego nie byłoby wierszy. Wręcza zaproszenie do lektury, a może do wielkiej podróży?
Układ treści jest przejrzysty i precyzyjny: tekst i obraz znajdują się zawsze
w centralnym miejscu strony, dokładnie na wprost oczu czytelnika. Tytuły wierszy, zapisane wielkimi literami, mają ciekawą, staranną czcionkę z pnącymi się ogonkami „S” czy „J”. Pewne zastrzeżenia można zgłosić do zbyt drobnej czcionki samego tekstu wierszy: litery sąsiadują ze sobą blisko, tusz wydruku jest raczej dyskretny. Wszelkie wątpliwości rozwiewa jednak potęga słowa! Rysunki Ernesta Sheparda znamy z serii o Kubusiu Puchatku i rozpoznamy je bez trudu: charakterystyczna oszczędna kreska, łagodne kontury postaci, czyli dobrze pojęta klasyka. Warto zwrócić uwagę na układ graficzny całej książki. Jej podstawową zasadą wydaje się przejrzystość: w centrum uwagi znajduje się dialogujące z obrazem słowo, a nie sam obraz czy też sam tekst. Częstą wadą wielu współczesnych książek dla dzieci jest nadmiar efektów graficznych, co powoduje wrażenie chaosu i rozprasza uwagę czytelnika. Warto pozostawić trochę miejsca uwolnionej w lekturze wyobraźni… W książce takie miejsce symbolizowane jest bielą papieru.
Michał Rusinek – nasz dyżurny „Pan od Języka Polskiego” – zgrabnie przekłada
wartką angielszczyznę na rodzime brzmienia. Niełatwa to sztuka; warto docenić zwłaszcza udane poszukiwania dźwięcznych rymów, skoczne refreny i łagodną melodię wiersza. Ważna jest nie tylko specyfika języka tekstu, ale i dziecięcej wymowy. Oto przykład uważnej pracy tłumacza: Gdybym był królem Armenii/nie nosiłbym czapki w jesieni. Cóż za piękny rym!
Czego nie znajdziemy w tej książce? Kategorii wiekowej. Nie wiem jak Wy, ale ja już domyślam się, dlaczego. Przecież my wszyscy dopiero zakładamy całkiem nowe, dorosłe szelki…
Adam Buszek