Mój 6-letni syn, pomimo iż w domu czyta się bardzo dużo, w ogóle nie czuł pociągu do samodzielnego czytania. Namawiałam, mobilizowałam, ale widząc stanowczy sprzeciw – odpuściłam. Nic na siłę. Znał już poszczególne literki, lecz nie chciał ich składać w wyrazy. Przełom przyszedł niespodziewanie z książką Zofii Staneckiej o trollu Alojzym, która wydana została w ramach 1 poziomu serii „Czytam sobie”. Syn poprosił, bym mu ją przeczytała, ale odmówiłam, tłumacząc, że kiedyś przeczyta ją sobie sam. Dodałam, że kiedy mu się to uda, otrzyma jedną ze znajdujących się na końcu książki naklejek. Zaświeciły mu się oczy, ale wyzwania nie podjął. Odłożoną na bok książkę przejął młodszy brat. Traf chciał, że w tajemnicy przed Starszym przeczytałam mu ją dzień wcześniej (tak, wiem, niekonsekwencja, ale 3-latek na samodzielną lekturę ma duuużo czasu, zdąży więc zapomnieć treść), a że Młodszy ma doskonałą pamięć otworzył ją i trochę z pamięci, trochę improwizując „zaczął czytać”. Starszy otworzył oczy ze zdziwienia myśląc, że brat naprawdę czyta...
Jeszcze tego samego dnia, nie chcąc być gorszym, rozpoczął samodzielną lekturę. Na początku czytał 1 stronę na dzień. Później 2-3. Pierwsza książka zajęła mu trochę ponad tydzień. Później sięgnął po kolejne. Dziś od pierwszych samodzielnych lektur minęło już pół roku. Syn pozostając wierny serii „Czytam sobie” przeskoczył już na jej 2 poziom. Na przeczytanie 800-900 wyrazów (bo z tylu składają się pozycje 2 poziomu) potrzebuje ok. 3-4 podejść. Samodzielna lektura sprawia mu ogromną radość! Zna już wszystkie głoski i choć jeszcze sylabizuje, tworzenie słów czy całych zdań idzie mu coraz sprawniej.
Obserwując jego postępy mogę śmiało rzec, że seria „Czytam sobie” doskonale wychodzi naprzeciw potrzebom uczących się czytać dzieci. Wprowadza je w świat książek krok po kroku – zwiększając ilość słów, coraz bardziej rozbudowując zdania, odpowiednio rozmieszczając tekst na stronie, żeby wzrok dziecka nie miał problemów z jego ogarnięciem. Najfajniejsze jest jednak to, że historie dla dzieci nie są nudne. To nie wyrwane z elementarza zdania, ale całe opowiadania. Ich autorzy to czołowi polscy twórcy literatury dziecięcej, którzy w swych pracach odwołują się do różnych gatunków literackich.
Bigos z Mamutka Małgorzaty Strękowskiej-Zaremby to opowieść z pogranicza horroru. Na szczęście straszna historia zagubionego Mamutka to tylko wymysł fantazji małego Pawełka. Mimo to czeka nas (a właściwie nasze dzieci) prawie 50 stron (ok. 2-6 zdań na każdej z nich) trzymającej w napięciu lektury. Duża czcionka, tekst umieszczony na białym tle, ramki ze słowami do czytania sylabicznego (służą do ćwiczenia tej ważnej na tym etapie umiejętności), a do tego wszystkiego zabawne ilustracje, które dodatkowo umilają lekturę. W historii o Mamutku wykonała je Marianna Oklejak, graficzna mama znanej młodym czytelnikom serii o Basi. Mnie szczególnie ubawił łysy drab pokonany... nie, tego zdradzić nie mogę. Odsyłam do lektury. Może trochę strasznej, ale – naturalnie – zakończonej happy endem.
Przypominam, że na wytrwałych czytelników na końcu czeka 6 naklejek oraz specjalny dyplom sukcesu. Nim go wręczymy dziecku możemy upewnić się jeszcze (dzięki zamieszczonym na skrzydle okładki pytaniom), czy lektura przebiegła ze zrozumieniem. Jeżeli tak, nagroda należy się bez dwóch zdań!
Mama Mał-Gośka