Zachwycona? O, nie, to zdecydowanie za mało, żeby określić mój stan po przeczytaniu tej książki. Dawno nie urzekły mnie tak ilustracje: ciepłe, rozmazane miejscami, a jednak pełne szczegółów i tajemniczości. Takie ilustracje mnie wyciszają i uspokajają skołatane nerwy. W takich chwilach doceniam, że mogę na głos czytać córce tak wspaniałą książkę. Mimo że nie jestem już dzieckiem, to także czerpię ogromną radość z obcowania z literaturą dziecięcą.
Stina to dziewczynka całkiem normalna, która wakacje spędza z dziadkiem na wyspie. Wokoło tylko morze, niebo, piaszczysta plaża i błoga cisza. I cóż można robić na samotnej wyspie? Stina zbiera wszystko, co wyrzuci morze na brzeg. Muszelki, kamyki, szkiełka, piórka, dziwne słoiki. Istne szczęście dla małej dziewczynki. A dziadek w tym czasie niespiesznie popija poranną kawę. Potem z wnuczką wyruszają na połów ryb. Dzień toczy się swoim rytmem, wszystko ma ustalone miejsce i dzieje się tak naturalnie, że aż chciałoby się wskoczyć do tej historii i przycupnąć na kamieniu. Popatrzeć, jak Stina poradzi sobie ze sztormem. W końcu w czasie burzy jest naprawdę niebezpiecznie. Dziadek zabierze Stinę do swojego przyjaciela Bujdy. Chyba domyślacie się skąd takie imię?
Drobne przedmioty, które pozornie nic nie znaczą, w rękach małej dziewczynki zamieniają się w prawdziwe skarby. Warto poznać Stinę. Mam nadzieję, że zostanie waszą wierną przyjaciółką.
Aurelia Wojtkowiak