Warszawa

Recenzja książki:

Kiedy chodziłem z Julką Maj

Kiedy chodziłem z Julką Maj

Paweł Beręsewicz
Joanna Rusinek (Ilustr.)
od 12 lat
PATRONAT

Świat opisany przez Beręsewicza to całkowity skansen

Moje ulubione sceny z komedii romantycznych to te, w których bohater/-ka szykują się na randkę. Kimkolwiek by nie byli, niezależnie od wieku, statusu społecznego, narodowości – zawsze wygląda to podobnie. W moim prywatnym rankingu pierwsze miejsce zajmuje Michelle Pfeiffer, szykująca się na randkę z Georgem Clooneyem w finale Szczęśliwego dnia.

 

Na drugim miejscu, po spektakularnej metamorfozie Michelle, jest Jacek Karaś: „Na szczęście miałem w szafie tylko dwie koszule. Wybór spośród tych dwóch zajął mi dobrą godzinę. Ściągnąłem przez głowę bluzę z quadem i włożyłem zieloną koszulę. Zdjąłem zieloną, włożyłem brązową. Zdjąłem brązową, włożyłem zieloną. Zdjąłem zieloną, włożyłem brązową. W końcu w brązowej urwał się guzik i zielona wybrała się sama. Poszedłem do łazienki, zmoczyłem włosy i sczesałem je na bok. Wyglądałem jak kretyn, więc potargałem się ręką. Wyglądałem jak strach na wróble więc…” itp. itd. aż do szczęśliwego finału: „W sobotę po południu stałem w przedpokoju skrępowany marynarką, przyduszony krawatem, podrapany grzebieniem i przygnieciony bagażem dobrych rad.” 

 

Jacek jest bohaterem i narratorem historii Kiedy chodziłem z Julką Maj, w której opowiada – jakżeby inaczej! – o tym, jak chodził z Julką Maj. A właściwie jak doszło do tego, że ze sobą chodzili?


„Kiedy w mojej głowie po raz pierwszy pojawiła się wątpliwość, czy wolałbym pograć w FIFĘ czy porozmawiać z Julką, uznałem, że sprawy przybrały poważny obrót” – refleksja nastoletniego autora puentuje zawiłości życia uczuciowego i pierwszych doświadczeń z płcią przeciwną. I choć trudno mi sobie teraz wyobrazić 15-latka, który przez kilkanaście(!) tygodni zbiera się na odwagę, aby pocałować swoją własną dziewczynę – to trzeba przyznać, że jego rozterki uczuciowe brzmią bardzo wiarygodnie.


Od czasu do czasu natrafiam na mrożące krew w żyłach opowieści o współczesnych gimnazjalistach, których życiorysy wypełniają kroniki policyjne. Bardzo chcę wierzyć, że to skrajna patologia i, oczywiście, większość młodzieży jest całkiem normalna, rozsądna, a nawet miła. Niestety czasem wystarczy nadstawić ucho na dźwięk młodzieżowej gwary zasłyszanej w środkach komunikacji miejskiej, żeby uznać sformułowanie „miły nastolatek” za oksymoron.


W zestawieniu z tą rzeczywistością świat opisany przez Beręsewicza – to całkowity skansen. Uroczy, przedpotopowy, nieistniejący świat. O tym, że dzieje się współcześnie, dowiadujemy się podczas pasjonującej lektury rozdziału, prezentującego Jacka w oczekiwaniu na mail od dziewczyny. I jeszcze niewielki epizod z wykorzystaniem zdjęcia w telefonie komórkowym, którym Julka ratuje Jacka z opresji. Nic więcej nie wskazuje na czas akcji.


Dzięki temu bawiłam się przy lekturze równie dobrze jak moja 13-letnia córka, a książkę można uznać za uniwersalną w przekazie. Przyczynia się do tego, zapewne, także ponadczasowy, niezastąpiony i niedefiniowalny idiom. Bo jak to jest, że w XXI wieku nadal nikt nie wymyślił nic lepszego jak „chodzić ze sobą” – jakkolwiek to brzmi.


Pamiętam swoją własną konfuzję, gdy miałam 13 lat i spotykał mnie ten zaszczyt, że któryś z kolegów proponował (oczywiście, obowiązkowo przez posłańca „chodzenie”, a ja zachodziłam w głowę: „na czym by to miało polegać?!...” Bo prawda była taka, że chodzenie oznaczało głównie wspólne spacerowanie. I to właśnie robią bohaterowie Beręsewicza.

 

Agnieszka Ratajczak-Mucharska

 

Przeczytaj również

Polecamy

Warto zobaczyć