Warszawa

Recenzja książki:

Dziecko z bliska

Dziecko z bliska

Agnieszka Stein
PATRONAT

Czasem wystarczy po prostu być

Kiedy zasiadałam do lektury Dziecko z bliska Agnieszki Stein, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się i byłam bardzo ciekawa, bowiem wcześniej obserwowałam, jakie pochlebne recenzje zbiera ta książka, z drugiej zaś obawiałam się, że stracę jedynie czas, a lektura niczego nowego nie wniesie do mojego postrzegania macierzyństwa, bowiem tyle poradników już przestudiowałam, że ho ho. I tutaj muszę uczciwie przyznać, iż moje rozterki nie znalazły pokrycia. Poradnik dał mi sporo: przede wszystkim wzmocnił moją wiarę w matczyną intuicję.
Czasem zastanawiam się, po co mi te wszystkie poradniki? Ale zaraz potem myślę: "bo nie chcesz błądzić po omacku". Najważniejsze, to umieć zawarte tam myśli przepuścić przez filtr własnego, osobistego postrzegania. Nie czerpać wszystkiego bezkrytycznie, ale wybierać najwartościowsze dla siebie ziarna. Takie, które mają szansę wzrastać w klimacie, w jakim się dojrzewa. Niektóre bowiem nie mają szans przyjąć się na naszym gruncie, szkoda zatem tracić energię na coś, co wiemy, że zmarnieje i nie ma możliwości rozkwitnąć pełnią potencjału.
Spacerując pośród stron Dziecka z bliska, miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z doświadczoną, uważną, empatyczną i życzliwą przyjaciółką. Jakby czytała w moich myślach i wyprzedzała odpowiedziami pytania, które dryfują gdzieś w próżni. A nawet takie, które rodzą się we mnie, ale są jeszcze zbyt onieśmielone, zbyt nieporadne, bym potrafiła samodzielnie je zwerbalizować.
Cenię autorkę za ostrożność i szacunek, z jakim podchodzi do czytelnika. Nie stawia siebie na piedestale alfy i omegi, nie rozdziela na lewo i prawo wskazówek, nakazów, zakazów. Zachęca do tego, by przede wszystkim wsłuchać się w naturalny rytm, który w darze otrzymuje każde dziecko. Jest on tak cudnie prostolinijny i tak pierwotny, że aż nieprawdopodobny. Ale i rodzice mają go w sobie, czasem przysypanego tym wszystkim, co niesie ze sobą tzw. socjalizacja, jednak wraz z przyjściem na świat dziecka, on zaczyna pulsować silniej, wyraźniej, wrażliwiej i trzeba jedynie mu zaufać.
Jestem wdzięczna autorce za to, że tak umiejętnie kieruje ową rozmową (autorka-czytelnik, czytelnik-własne wnętrze), iż nie wzbudza we mnie wyrzutów sumienia, ni paniki, gdy zaczynam dostrzegać, jak bardzo dotąd błądziłam. Wręcz przeciwnie – wcale nie nachalnie – wsącza we mnie rozgrzeszające krople, a ja wiem, że one drążyć będą skałę…

Zadziwiający jest fakt, z jaką łatwością Agnieszce Stein udało się podbudować moje ego, może czasem trochę próżne, niekiedy trochę zagubione, ciut stłamszone. Z jaką prostotą potrafiła rozbudzić we mnie zaufanie w moc matczynej intuicji. Niełatwo być matką w dzisiejszych czasach, gdy z każdej strony zalewa nas fala "dobrych rad", wskazań, ostrzeżeń: to dobre, to złe, to zasługuje na pochwałę, tamto zaś jest karygodne. Tutaj tego nie ma. Zamiast tego jest motywacja, by eksperymentować, potrafić oprzeć się naporowi tych wszechobecnych "czyń tak"/"zrezygnuj z tego". Uczenie się siebie zajmie nam sporo czasu (zatem rodzicielstwo wolne winno być od pośpiechu), nieraz postąpimy niewłaściwie, ale też wiele pięknych chwil wspólnie przeżyjemy – skupmy się przede wszystkim na tym, że bycie dzieckiem i rodzicem ma nam przynosić wiele emocji i radości. Wszystko inne jest dopiero za tym. Wielu z nas czuje to intuicyjnie, tylko czasem obawia się, czy nie skrzywi tym pociechy, czy nie rozpuści – tylko czy bycie blisko może wyrządzić jakąkolwiek krzywdę?
Dziecko z bliska to takie wzięcie pod lupę codzienności. Czasem brak nam czasu na zastanowienie się nad tym, czy owym. Czasami czujemy coś pod skórą, ale nie potrafimy tego nazwać, a niekiedy nawykowo idziemy przez "dziś" i "jutro", nie umiejąc oderwać się od "wczoraj". A przecież wystarczy chcieć przeżywać każdy dzień świadomie i uważnie – i tego można się stąd nauczyć. Tego uczą nas również nasze dzieci – trzeba jedynie wsłuchać się w ich cichutkie niekiedy głosiki (a kiedy są zbyt donośne, znaczy to, że przeoczyliśmy fazę, gdy starały się nam coś zakomunikować).
Innym atutem tej pozycji jest to, że książka pisana jest spójnym, zrozumiałym językiem. Zaletą jest także jej swojskość – odnosi się ona bowiem do naszych polskich realiów, w przeciwieństwie do wielu poradników, pisanych przez cenione, acz zagraniczne, autorytety. Nie bez znaczenia jest także fakt, iż autorka sama jest mamą, nie przekazuje zatem teoretycznych farmazonów, ale naprawdę wie, co mówi.
Pozycja obowiązkowa, gdy gubisz się w rodzicielstwie, choć zależy ci na tym, by budować więź i relację opartą na zaufaniu, szacunku, zdrowej miłości. Niekoniecznie trzeba wychowywać, wystarczy po prostu być – w smutkach i radościach.

 

mama Anna

 

Przeczytaj również

Polecamy

Warto zobaczyć