Czytelnicy dzielą się na wielbicieli Basi i tych, którzy jej jeszcze nie znają... Tak przynajmniej wyglądają obserwacje poprowadzone w mojej rodzinie. Pomimo niewielkiego, bo ledwie 2-letniego czytelniczego doświadczenia domowników – od kiedy Basia trafiła do naszego domu, obowiązkowo gości w nim co wieczór, przed spaniem, na wyraźne głośne życzenie zainteresowanych.
Tym razem Basia zapowiedziała zbliżające się Boże Narodzenie. Boże Narodzenie – nieco inne, bo poprzedzone upadkiem mamy w łazience. Pękniętym obojczykiem, załamana rękę i koniecznością odpoczynku (z czym aktywnej mamie, chociaż wcześniej marzącej o odpoczynku, było trudno). I koniecznością zjednoczenia rodzinnych sił, by klimat Świąt nie został - poprzez wypadek - zepsuty. Wiadomo, że na rodzinę Basi można jednak liczyć! Udało się i zrobić świąteczne zakupy, z śledziami w roli głównej; pojawiły się własnoręcznie zrobione choinkowe zabawki, pierniczki, Maryja w niebieskiej sukience mamy i koronkowym obrusie babci, święty Józef w szlafroku taty... I chociaż „filozoficzne pytania” na temat natury świętego Mikołaja musiały z ust dociekliwej Basi paść – kiedy pojawiły się prezenty, kiedy zabrzmiała kolęda „Bóg się rodzi” - nic już, żadne pytania nie były ważne.
Kiedy zastanawiam się nad fenomenem Basi – za każdym razem myślę o jej rodzinie – zwyczajnej, przedstawionej w codzienności, choć bardzo ciepłej, to nie cukierkowej. Takiej, w której można przeżywać różne emocje i rozmawiać o wszystkim, co ciekawi... Kiedy myślę o „Basi i Bożym Narodzeniu” - kolejny raz cieszę się, że w tak zwyczajny, a jednocześnie wciągający i bliski sposób opowiada małemu czytelnikowi o sprawach, z którymi spotyka się on i spotykają się też jego rodzice. Mówi o rzeczach trudnych (choroba mamy jest niewątpliwie szczególna sytuacją w rodzinie), ale w sposób zrozumiały, przystępny, nie wywołujący strachu, a jednocześnie dający nadzieję – na wyzdrowienie, na piękne Święta - w tym przypadku, zjednoczenie sił i na rozwiązanie kłopotu.
mama Anna