Warszawa

Minerva Clark schodzi na psy

Minerva Clark schodzi na psy

Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.
od 9 do 14 lat

Opis książki

Druga, po Minervie Clark na tropie, część przygód trzynastoletniej, nietuzinkowej dziewczyny, która uwielbia rozwiązywać rebusy, mieszka z dwoma braćmi w ogromnym domu przypominającym meksykańską restaurację i ma talent detektywistyczny.
Obiekt westchnień Minervy wyjechał łowić ryby, starszy brat zapisał ją na nudny jak flaki z olejem kurs podstaw elektroniki, a najlepszy kumpel stracił głowę dla Amandy Pandy. Wakacje zapowiadają się nudno… Na szczęście Minerva odbiera telefon ze zleceniem! Rozkapryszona, bogata Chelsea de Guzman prosi ją o pomoc w odnalezieniu cennego przedmiotu. Chelsea sprzedała nieznajomej kobiecie swój pierścionek, nieświadoma tego, że jej tata zamienił czerwone szkiełko na bardzo cenny czerwony diament. Aby odnaleźć tajemniczą kobietę, która musiała wiedzieć o wartości pierścionka, Minerva zanurzy ręce w lotniskowym śmietniku, pokona niechęć przed gołębiami, a przy tym otrze się o niebezpieczeństwo i uwikła w komiczne sytuacje.

Kup teraz

Szukamy najtańszych księgarni internetowych...

Fragment książki Minerva Clark schodzi na psy

Rozdział czwarty

SIÓDMA TRZYDZIEŚCI WIECZOREM NAJGORSZEGO DNIA życia Minervy Susan Clark. Uwięziona na tylnej kanapie Elektrycznego Matadora.
– Nie usiądę z elektrodami podłączonymi do głowy przed zgrają ludzi – oznajmiłam.
Mark Clark, Quills i ja jechaliśmy do centrum, do Galerii Narino Art, gdzie mój najstarszy starszy brat miał artystyczny pokaz swoich fraktali.
– Już się zgodziłaś – przypomniał Mark Clark. – Potrzebuję twojej pomocy. A kiedy zobaczą fraktal, który zrobię z twoich fal mózgowych, każdy będzie taki chciał. Będziesz najpopularniejszym dzieciakiem w galerii.
– Będę jedynym dzieciakiem w galerii.
– W takim razie to powinno poprawić ci samopoczucie. Nikt nie zobaczy, jak Mark Clark robi z ciebie idiotkę – powiedział Quills.
– Nie chcę brać w tym udziału. Nie powinniście zmuszać mnie do robienia czegoś, czego nie chcę robić. To złe metody wychowawcze.
Quills i Mark Clark wybuchli śmiechem. Quills wypluł dropsa SweetTart, którego ssał. Później usłyszałam ciągnące się w nieskończoność historie o tym, jak to było, kiedy mieszkali razem z mamą i tatą w Domu Clarków, i jak to musieli w każdą sobotę sprzątać garaż i co wieczór brać prysznic, i takie tam bla, bla, bla.
Zaparkowaliśmy dwie przecznice od Narino Gallery, przed dużym magazynem, w którym obecnie mieściła się luksusowa restauracja sushi i sklep z antykami. Powietrze było gorące i wilgotne. Poczułam nieprzyjemny zapach spod pach; znów zapomniałam po kąpieli użyć dezodorantu. Jak mogłam zapomnieć? Jak mogłam się wciąż zachowywać jak kompletny głupek?
To strasznie niesprawiedliwe. Powiedziałabym nawet, że krzywdzące. Może i przez całe życie będę Gigantorem, cudacznym cudakiem, który zgadza się na wszystko, zamiast pomyśleć, ale za to będę miała bogate słownictwo.

Zwróciliście uwagę, że wszystkie galerie sztuki wyglądają tak jak galerie sztuki w filmach? Zawsze mają drewniane podłogi i białe ściany z rządkiem obrazów w jednej linii, niezbyt blisko siebie. Fraktale Marka Clarka były duże i jasne. Wyglądały jak hippisowskie plakaty ociekające kolorami albo obraz ludzkiego ciała widzianego pod mikroskopem elektronowym, albo te świetliste płatki śniegu w kalejdoskopie; czasami też jak zdjęcia poszarpanych linii brzegowych, oglądane z przestrzeni kosmicznej.
Mijając fraktale, udałam się najkrótszą drogą do stołu na tyłach galerii, gdzie znajdowały się wszelkiej maści przedziwnie wyglądające, dorosłe przekąski. Zgarnęłam trochę bladożółtych krakersów i wepchnęłam je do kieszeni bluzy. I wtedy przypomniałam sobie, że kilka godzin wcześniej Jupiter zapadł tam w sen. Czy było coś obrzydliwego w zjedzeniu tych krakersów, skoro nikt poza mną nie wiedział, że Jupiter jest w środku?
Mark Clark stał w kręgu dorosłych w lśniących butach, których cechowały nienaganne maniery. Wszyscy trzymali kieliszki z winem, ale nie pili. Kobiety miały potężne pierścienie na kościstych palcach. Wyglądali młodo, ale wiedziałam, że nie są młodzi. Mieli bardzo schludnie ułożone włosy. Pomyślałam, że to z całą pewnością bogaci ludzie, ale nie maniacy komputerowi, pracujący z Markiem Clarkiem. W innym razie wiedzieliby coś o fraktalach, prawda?
– …wszystkie wygenerowane komputerowo – mówił Mark Clark, a ja stałam obok niego. Oparł łokieć na moim ramieniu, jakby to był parapet. – W zasadzie są to wydruki elektronicznych obrazów, będących wynikiem równań matematycznych. Są takie hipnotyzujące, gdyż w każdym fraktalu jest tylko jeden kształt, który powtarza się w nieskończoność.
Otaczający go ludzie z kieliszkami pokiwali głowami.
– Bardzo prostym przykładem będzie fraktal składający się z małych kwadracików, które tworzą, powiedzmy, kształt wielkiego śmigła. Jeśli zrobi się powiększenie śmigła, można ujrzeć mniejsze kwadraty. Komputer używa podstawowych figur geometrycznych do tworzenia złożonych kształtów, ale jeśli przyjrzelibyście się prostym kształtom, dojrzycie w nich te złożone.
– Ale skąd one wiedzą, jak mają się ułożyć w śmigło? – zapytała kobieta z blond włosami upiętymi w kok.
– I tu wchodzi matematyka – powiedział Mark Clark, zacierając ręce i uśmiechając się szeroko; najwyraźniej głupkowato naśladował czarny charakter z filmu. – Każde równanie zaczyna się od liczby losowej. Zobaczycie. O ósmej zaprezentuję, na czym to polega.
Ludzie w lśniących butach, z kieliszkami wina w dłoni, zaczęli rozmawiać o wzroście znaczenia komputerów we współczesnym świecie, a później, jak zwykle, jedna z kobiet zadała Markowi Clarkowi pytanie, dlaczego jej drukarka nie działa.
Przechadzałam się wokoło i od czasu do czasu podskubywałam krakersa z kieszeni. Już wcześniej widziałam te wszystkie fraktale. Był wśród nich jeden, zatytułowany „Jestem Skałą”, gdzie liczba losowa została uzyskana z czegoś, co wiąże się ze sposobem padania światła na fragment szarej skały w naszym ogrodzie za domem, a „Rowek w Sercu” wykorzystywał bicie serca Jupitera.
Przez potężne, szklane drzwi wejściowe widziałam Quillsa, który chodził w tę i z powrotem, rozmawiając przez komórkę. Był na coś wściekły i omal nie wpadł na parę, która w pośpiechu wchodziła do wnętrza galerii. Zastanawiałam się, czy gada z tym demonicznym PN-em. Pojawił się Morgan, w towarzystwie dziewczyny z całą stertą fajnych dredów w kolorze blond na głowie. Od kiedy poszli do college’u, stawiali sobie za cel sterczenie przed każdym fraktalem i robienie wrażenia na sobie wzajemnie, a także na innych osobach, ogromną ilością wielkich słów. Słyszałam, jak dziewczyna z dredami mówi: „Fantazja kolorów”. Co to niby miało znaczyć? Myślałam, że tylko chłopcy mogą być pozerami. Muszę pamiętać, by zapytać Reggiego: „Czy dziewczyny też mogą być pozerkami?”
Gdy galeria wypełniła się gośćmi, z nerwów rozbolał mnie brzuch. Zbliżała się ósma. Stół z jedzeniem został przesunięty pod ścianę, a drugi stolik ustawiono w pobliżu kilku komputerowych świrów, których Mark Clark znał z pracy. Rozpoznałam ich, bo czasem wpadali do nas z sześciopakami piwa i ogromnymi opakowaniami M&M’sów, żeby pograć w gry wideo. Na stole ustawili sprzęt: maszynę, którą Mark Clark zrobił własnoręcznie z części kupionych w Radio Budzie, laptopa, jakąś drukarkę i inne urządzenia.
Powiedziałam „cześć” DeMaio, który był w pracy asystentem Marka Clarka. DeMaio miał imię, ale nikt go nigdy nie używał. Nazywali go po prostu DeMaio. Był najwyższą osobą, jaką znałam, a mocno kręcone, czarne włosy nosił związane w kucyk, który wyglądał jak szyszka.
To DeMaio wciągnął Marka Clarka we fraktale. Mark Clark mówił, że DeMaio jest fraktalowym świrem, i wiedziałam, że przyszedł tego wieczora, żeby ogłosić swój Fraktalowy Manifest. Właśnie taki jest Mark Clark. Zna ludzi, którzy wygłaszają manifesty.
– Uwaga wszyscy! Zgromadźcie się wokół nas! – zawołał DeMaio do zebranych w galerii. Miał na sobie czarny, zamszowy płaszcz, co przywiodło mi na myśl magików. DeMaio wykonywał gwałtowne ruchy rękami. – Podejdźcie i zobaczcie proces powstawania fraktali!
Mark Clark stał tyłem do tłumu zebranych. Uruchomił laptopa, włączył maszynę, która wielkością była zbliżona do mikrofalówki, ale miała różnokolorowe przyciski i przełączniku, i podłączył wiązkę cienkich szarych przewodów.
Czułam, że pocą mi się dłonie.
Czułam, że pocą mi się stopy.
– Usiądź, Min – powiedział.
Usiadłam na białym drewnianym krześle obok stołu. Cała w nerwach zaczęłam machać nogą. Dlaczego, dlaczego, DLACZEGO powiedziałam, że to zrobię? Przypomniało mi to jeden z moich najlepszych rebusów wszech czasów:

K
A
CZ
K
A
Siedząca kaczka. To byłam ja.
Z miejsca, w którym siedziałam, widziałam środek galerii, a przez szklane drzwi miałam widok na zewnątrz. Quills wciąż gadał przez komórkę. Niebo za jago plecami miało ten sam kolor, co siniak, którego nabiłam sobie na udzie, spadając z deskorolki. Znienacka rozległ się grzmot, jakby giganty grały w kręgle. Kolejny grzmot. Quills postawił kołnierzyk wojskowej kurtki; obijał się na wietrze o jego policzki.
Mark Clark podniósł zakończone gąbką końcówki elektrod i zanurzył je w miseczce ze słoną wodą. Powiedział zebranym, że słona woda najlepiej przewodzi elektryczność.
Potem przyczepił mi po jednej elektrodzie na każdej skroni, jedną za uchem, a jedną na środku czoła. Nagle poczułam, że jestem nie tyle zdenerwowana, co wkurzona. Przez Marka Clarka wyglądałam idiotycznie z tą elektrodą na środku czoła, jakbym była jakimś głupkiem poddawanym doświadczeniom w laboratorium.
Przez cały ten czas DeMaio wygłaszał swój manifest. Widać było, że uwielbia mieć widownię.
– To, co należy docenić, to nie tylko zwykłe piękno fraktali, ale także ich doskonałość.
Mark Clark kombinował coś ze swoją maszynerią. Jakby z oddali słyszałam, że kazał DeMaio, by powiedział zebranym, iż teraz rejestruje moje fale mózgowe na laptopie. Wszyscy gapili się na mnie, jakbym była cudacznym cudakiem. Byłam cudacznym cudakiem. Z jakiej innej przyczyny rodzice tak po prostu zostawiliby mnie na wychowanie moim braciom, którzy dla sztuki zamienili mnie w szczura doświadczalnego?
– Nawet fale mózgowe trzynastolatki mogą wytworzyć cudownie doskonałe dzieło sztuki – mówił DeMaio. – Doskonałe i piękne. Całkowita doskonałość.
Publiczność uśmiechnęła się z wyższością – znałam to spojrzenie! – i uderzył w nas piorun, jakby gigant upuścił kulę do kręgli prosto na dach.
DeMaio odskoczył wystraszony, mówiąc:
– Piękno doskonałości.
Wtedy jakby czarna kurtyna opadła na scenę kurtyna opadła przed moimi oczami. To ostatnia rzecz, jaką pamiętam – słowo „doskonałość” i drżenie szyb od grzmotu… później wszystko spowiła czerń.

Warto zobaczyć