Napisała Pani teksty do serii książeczek Origami z wierszykami, a sama lubi Pani składać figurki z papieru?
Agnieszka Frączek: Napisałam, to prawda, ale jestem tylko współautorką tej książki. Kaczuszkę Omi wymyśliła pani Dorota Dziamska. To ona również wyczarowała z papieru wszystkie kolorowe zwierzaki, pojazdy i przedmioty. Wspólnie z paniami z wydawnictwa BIS wybrała postaci, które w książce wystąpią, zaplanowała, co mali czytelnicy (i ich rodzice) będą tworzyć z papieru. Moje zadanie polegało tylko na ubraniu ich pomysłów w słowa i wymyśleniu kaczuszce najróżniejszych przygód. Była to więc nietypowa praca, moje książki zwykle powstają całkiem inaczej. Ale dzięki takiej współpracy było wyjątkowo ciekawie i inspirująco.
Niestety, nie udało mi się przy okazji opanować sztuki orgiami. Może kiedyś…?
Powiedziała pani: „moje książki powstają całkiem inaczej”. Inaczej, czyli jak?
AF: Główna różnica polega na tym, że to tekst powstaje pierwszy. To tekst powołuje do życia bohaterów, których czytelnik może potem oglądać na ilustracjach. A z Omi było odwrotnie – opisywałam losy już istniejących bohaterów, nawet jeśli tylko złożonych z papieru.
Od czego zaczyna Pani pracę?
AF: Zazwyczaj najpierw wybieram temat książki, a raczej: myśl przewijającą się przez każdą z osobnych historii, jakie składają się na zbiór wierszy. Takim elementem spajającym książkę może być zagadnienie językowe – pisałam np. o frazeologizmach czy homonimach – może nim być miejsce, np. przedszkole; bohater, a nawet kolor. W Zielono mi! wszystkie wiersze łączy właśnie tytułowa zieleń. I jeśli nawet tej zieleni nie widać na ilustracji, bo akcja nie toczy się wiosną, bohater nie jest żabą, kosmitą ani nawet pasikonikiem, to na pewno ma przynajmniej zielono w głowie.
A kiedy już wiem, o czym chcę opowiedzieć czytelnikom – siadam i rymuję… Ten etap pracy lubię najbardziej!
Najnowsza Pani książka nosi tytuł: Kotostrofy, czyli o kotach strofy – skąd się wzięły inspiracje do powstania tej książki? Czy ma Pani swojego kota i to on podpowiedział pomysł na książkę?
AF: Och, to ryzykowne pytanie! Od pewnego czasu o kotach mogę opowiadać nieustannie! Jeśli więc mamy mało czasu albo nasza rozmowa nie może przekroczyć zaplanowanej objętości, to może…
…nie, nie, wszystkiego mamy pod dostatkiem – i czasu, i miejsca…
AF: Ok, ostrzegałam! Zacznę przekornie – od psów. Kochałam je od dziecka! Niczego w dzieciństwie tak bardzo nie pragnęłam jak psa. Prosiłam o niego rodziców chyba od chwili, kiedy zaczęłam mówić. Ale w rodzinnych domach mojej mamy i mojego taty nigdy nie było zwierząt, więc – choć rodzice lubili zwierzęta – trudno im było wyobrazić sobie taką rewolucję. W końcu jednak ulegli i zamieszkała z nami Kama, urocza czarna sunia, która na spacerach sama nosiła swoją smycz, a na hasło: „chodź do kąpieli” zmykała pod kanapę. Od tamtej pory minęło 30 lat i wiele się wydarzyło, ale jedno pozostało bez zmian: członkiem mojej rodziny zawsze jest pies.
Kota natomiast nigdy nie miałam. Marzyłam wprawdzie po cichu o psie i kocie, przytulonych do siebie na kanapie, myślałam, że może… że kiedyś… Ale pewnie nieprędko podjęłabym taką decyzję. Może nawet w ogóle bym jej nie podjęła? Na szczęście moje mądre koty podjęły ją za mnie. Było ich sześć – mama i pięcioro maluchów. Zamieszkały na naszej działce, daleko od miasta i na tyle daleko od najbliższej wsi, że nie mogły liczyć na pomoc jej mieszkańców. Było już późne lato, z dnia na dzień robiło się chłodniej, a kocie dzieci były naprawdę jeszcze bardzo malutkie. Postanowiliśmy, że przed powrotem do Warszawy musimy znaleźć dla nich domy. Prawie nam się udało – po kilku dniach zostały tylko dwa maluchy. Sama nie wiem, jak to się stało, ale w pewnym momencie zrezygnowaliśmy z szukania im domów, bo zrozumieliśmy, że przecież i tak nikomu nie oddamy NASZYCH kotów.
A co na to wszystko Pani pies?
AF: Pies pierwszy zrozumiał, że powiększyła mu się rodzina. Trudno w to uwierzyć, ale nasza labradorka pokochała te maluchy jak własne dzieci. Oczywiście z wzajemnością.
Czyli Kotostrofy powstały dzięki Pani dwóm kotom?
AF: Trzem! Bo dokładnie rok później czarny kot nam przebiegł drogę... A właściwie nie „przebiegł”, bo był tak słaby, że o bieganiu, a nawet o spacerowaniu nie mogło być mowy. Leżał przed chałupą, na kamiennych schodach, po których od rana do wieczora spacerowali gospodarze… Przechodziłyśmy tamtędy z córką kilkakrotnie, wreszcie nie wytrzymałyśmy i zapytałyśmy, czy możemy zawieźć kotka do weterynarza. Zanim wyzdrowiał, już wszyscy byliśmy w nim zakochani!
W tym czasie Kotostrofy leżały już na biurku ilustratorki, Iwony Cały, i nabierały kolorów. Ale na szczęście okazało się, że nie jest za późno, aby dodać do książki jeszcze jeden wiersz. I tak powstał tekst o najmłodszym z kotów: Czarny kot mi przebiegł drogę, czyli PS. Ten wiersz, podobnie jak wiele innych tekstów z Kotostrof, to (niemal) prawdziwe historie. Obleżenie na przykład napisałam, kiedy któregoś zimowego wieczoru koty, wtedy jeszcze zupełnie malutkie, bez pardonu ułożyły się do snu na psie – jeden na brzuchu, drugi tuż przy uchu. Naprawdę, tak jak w wierszu: Gdy spotkałam moje koty..., nasza decyzja o przygarnięciu najpierw dwóch, a potem – o zgrozo! – trzeciego kota, budziła zdziwienie połączone z dezaprobatą. Na serio niejeden raz tańczyłam Kocią polkę, najrozmowniejszy z moich kotów na każde pytanie odpowiada: Gru!, a wszystkie trzy sprawiają czasami takie wrażenie, jakby latały po domu helikopterem.
Powiedziała Pani w jednym z wywiadów, że bardzo by chciała zarazić dzieci swą fascynacją językiem. Znamy Pani książki o frazeologizmach (Siano w głowie), homonimach i polisemach (Kanapka i innych wierszy kapka), a także o homofonach (Jedna literka, a zmiana wielka). Czy zdradzi Pani małym czytelnikom portalu Czas Dzieci, nad czym teraz Pani pracuje?
AF: Tak, myślę, że mogę uchylić rąbka tajemnicy. Tematem kolejnej z językowych książek będą przysłowia. Opowiem o ich cechach, objaśnię znaczenia niektórych z nich, zwrócę uwagę na to, że nie wszystkie frazeologizmy są przysłowiami. Nie są nimi na przykład – wbrew dość powszechnej opinii – takie zwroty jak: mieć węża w kieszeni czy być nie w sosie. Ale przede wszystkim w książce znajdzie się wiele zwariowanych, rymowanych historii.
A do kogo adresowana jest książka o błędach językowych, czyli Byk jak byk?
AF: Do każdego – niezależnie od wieku – komu nie jest wszystko jedno, jak mówi. Do osób, które chcą pracować nad swoją polszczyzną, którym drobna różnica między włączać a *włanczać nie jest obojętna. Do tych, którym się chce poświęcić odrobinę uwagi i energii, żeby wyrzucić z własnego leksykonu takie kwiatki jak: *ubrać spodnie, *w każdym bądź razie czy *na dworzu. Do każdego, kto nie jest zbyt leniwy, by do form *zamkłam, *trzasłam czy *krzykłam dodać jeszcze jedną sylabę i zacząć używać dłuższych, może mniej wygodnych, ale za to poprawnych form: zamknęłam, trzasnęłam, krzyknęłam. Podkreślam cały czas tę chęć zmiany, bo wiem, że niektóre osoby – choć ktoś im życzliwie podpowiada, że *wzięłem brzmi jednak ciut gorzej niż wziąłem – odpowiadają: „Ale ja się tak przyzwyczaiłem”. Czasem warto się odzwyczaić.
A czy Pani, jako językoznawca, zwraca uwagę rozmówcom, że popełniają błędy? Bo na pewno codziennie słyszy Pani wiele błędów.
AF: Słyszę, to prawda, ale nigdy nikomu nie zwracam uwagi. Zwłaszcza nieproszona. Tylko czasami na uczelni – bo choć pracuję w Instytucie Germanistyki, gdzie większość zajęć prowadzona jest po niemiecku, to często, odrobinę przekornie, mówię po polsku i o języku polskim – po skończonym spotkaniu proszę studentów, żeby w przyszłości starali się unikać pewnych niezręcznych form, które dzisiaj pojawiły się w dyskusji. Autorów tych niefortunnych zwrotów nie wymieniam. Oni sami wiedzą, o kim mowa.
A jak Pani spędza czas z Isią oraz jak mama i córka bawią się razem ze swoim psem?
AF: Kiedy tylko możemy, całą rodziną uciekamy z miasta. Spacerujemy, jeździmy na rowerach, żeglujemy, zbieramy grzyby... Isia jest świetnym kompanem! Chyba nigdy nie usłyszeliśmy od niej „nóżki mnie bolą” czy „nudzi mi się”. Poza tym jest pogodna, nie obraża się, nie marudzi, nie wie, co to znaczy stroić fochy. Miło z nią być. A pies, jak przystało na pełnoprawnego członka rodziny, uczestniczy we wszystkim, co robimy.
Lubi Pani wycieczki rowerowe. Prosimy o polecenie miejsca na ciekawą przejażdżkę.
AF: W Polsce są tysiące takich miejsc! Nie ma chyba zakątka, w którym nie znalazłoby się coś ciekawego czy pięknego. Ale my najlepiej się czujemy na Mazurach. Moglibyśmy tam spędzać cały rok! Jeździmy po polnych drogach, po lesie, korzeniach, piachu. Jesienią wprost z rowerów zbieramy grzyby, zimą pedałujemy po śniegu. Rower jedzie cicho i szybko, podróżując nim łatwiej podejrzeć żyjące dziko zwierzęta – sarny, daniele, bobry, jelenie. Nawet łosie! Kiedyś w środku zimy spotkaliśmy całą przepiękną łosią rodzinę.
Jest Pani zatem osobą, która kocha zwierzęta, woli wypoczywać czynnie i uważa, że o poprawność językową należy dbać zawsze i wszędzie.
AF: Tak... i nie. Bo choć dużą część wolnego czasu spędzam czynnie, to leniuchować też lubię! Zwłaszcza w słońcu, na leżaku, z książką w ręku... Choć zachęcam: dbajmy o język, to jednocześnie uważam, że nasz codzienny, nie zawsze salonowy sposób wypowiadania się, też może być piękny. Warto na przykład pielęgnować rodzinne powiedzonka. Używać ulubionego zwrotu ukochanej babci, której od lat już z nami nie ma. Zwrotu nacechowanego stylistycznie i chronologicznie, ale pięknie kojarzącego się nam z dzieciństwem i babciną miłością. Warto powtarzać zabawne „przekręty” (jak o słowotwórczych dokonaniach kilkulatków mówi Michał Rusinek) naszych dzieci. Nawet jeśli te dzieci już dawno są dorosłe. Warto się bawić językiem. Ważne, by to robić świadomie i by posługiwać się odmianą języka stosowną do sytuacji.
Wobec pierwszej kwestii – tej zwierzęcej – nie mam żadnych ale.
Dziękuję za tę miłą i pouczającą rozmowę.
AF: Ja też serdecznie dziękuję!
Z Agnieszką Frączek rozmawiała Marta Pustuła
Zapraszamy także do obejrzenia rankingu ulubionych książek Agnieszki Frączek, a także do wycieczki rowerowej po warszawkich przedmieściach.
Komentarze
Od dawna uwielbiam wiersze Pani Frączek, ale dzisiaj się przekonałam, że i sama Autorka zasługuje na niemniejszą sympatię! Świetny wywiad, pełen miłości i szacunku - do zwierząt, do ludzi, do języka, do polskiej przyrody. Najbardziej wzruszył mnie fragment o powiedzonkach babci.
dodany: 2014-06-01 18:39:19, przez: Krystyna
Fajne zdjęcia, okropnie pani zazdroszczę pani zwierząt, ja też chciała bym przygarnąć kota, ale narazie mam bojowniki. Jak byłam mała, to w kółko czytałam pani "Berek literek'. A niedawno w szkole uczyliśmy się z "Byk jak byk' o tym, że nie mówi się pisze tylko jest napisane i o innych błędach. Podobały mi się nam te rymowanki, bo są śmieszne. Pozdrawiam.
dodany: 2012-03-18 08:45:49, przez: Olivia
Serdecznie dziękuję za ciekawy wywiad. Z przyjemnością go przeczytałam. A ksiązki pani Agnieszki moje dzieci bardzo lubią. Gorąco pozdrawiam !
dodany: 2012-03-12 20:56:18, przez: Gabriela