Warszawa

W powieści wszystko musi się zgadzać i znaleźć swoje miejsce. Wywiad z Agnieszką Błotnicką

W powieści wszystko musi się zgadzać i znaleźć swoje miejsce. Wywiad z Agnieszką Błotnicką

Ewelina Trzaskowska (CzasDzieci.pl): Bohaterami Pani ostatniej książki „Kiedy zegar wybije dziesiątą” są dwaj chłopcy, którzy zupełnie się tego nie spodziewając, przeżywają najciekawszą przygodę w życiu. W powieści zwraca uwagę nie tylko świetnie opowiedziana historia, ale także dbałość o słowo, o piękno języka.


Agnieszka Błotnicka: Miło mi to słyszeć. Od dziesięciu lat piszę scenariusze filmowe. Po tak długim okresie pracy z tekstem i słowem… po prostu się pisze. Gorzej z pomysłem, ale kiedy już się pojawia, to problem znika. Zależało mi na tym, żeby tę powieść dobrze się czytało zarówno tym, dla których była pisana, jak i dorosłym. Każdy z nas był przecież dzieckiem i marzył o jakiejś przygodzie. Dorosłym, którzy sięgną po tę książkę chciałam zafundować powrót do dzieciństwa.


E.T: Nasi czytelnicy często pytają o przepis na dobrego pisarza. Gdzie Pani znalazła swój?


AB: Nie ma przepisu na pisarza. Trzeba po prostu chcieć pisać. A kiedy już owo „chciejstwo” się pojawi, wtedy nie zaszkodzi zadbać o warsztat. Do ukształtowania mojego warsztatu niewątpliwie przyczyniło się kilku Amerykanów, z którymi pracowałam nad polską wersją „Ulicy Sezamkowej”. Wymagali dyscypliny myślenia, nakazywali, aby zwracać uwagę na strukturę tego, co się pisze. Wiadomo, skecze „Ulicy Sezamkowej” są krótkie, zaledwie trzyminutowe. W ciągu tych trzech minut trzeba przeprowadzić suspens, zaskoczyć, rozśmieszyć, a to wszystko zakończyć jeszcze wyrazistą puentą. To było dobre ćwiczenie.


ET: Od razu po „Ulicy Sezamkowej” zaczęła Pani pisać scenariusze?


AB: Tak. Zaczęło się od „Tata, a Marcin powiedział”. Następnie trzy lata pisałam do „Rodziny zastępczej”. Nigdy nie chodziłam na żadne kursy pisania scenariuszy. Oczywiście, można przeczytać książkę Williama Goldmana „Przygody scenarzysty” i pójść na studium scenariuszowe, ale to jeszcze nie wszystko. Trzeba patrzyć na świat z zaciekawieniem, szukać pomysłów w sobie, ale także w gazetach. Jeśli tego nie będzie, same narzędzia na nic się zdadzą.


ET: Pomysły na scenariusze filmowe i na historie, które od kilku lat opowiada Pani dzieciom i młodzieży mają podobne źródła? Szuka ich Pani w podobnych miejscach?


AB: Nie, pomysły do książek mają zupełnie inne pochodzenie, są bardziej osobiste. Film nie jest własnością scenarzysty, do jego powstania przyczynia się wiele innych osób. Pisząc scenariusz stajesz się częścią fabryki i nie na wszystko ci wolno. Kiedy producent dostaje na stół scenariusz i znajduje w pierwszym zdaniu informację, że przez Manhattan ma przebiec sto dwadzieścia wielbłądów, to zaczyna kalkulować, czy scenariusz wart jest tego, aby wstrzymać ruch w najdroższej dzielnicy Nowego Jorku. Najczęściej stwierdza, że nie i taki scenariusz wędruje do kosza. Za tym wszystkim stoją wielkie pieniądze, których nikt nie lubi wyrzucać. W powieści jest inaczej. Można w niej zrealizować swoje marzenia i wyobrażenia bez patrzenia na przykład na to, gdzie ma się dziać dana akcja. Powieści są wolnością.


ET: Bez wątpienia powieść pozwala na więcej niż scenariusz, ale może mieć też pewne pułapki i trudności? Czy czasem natrafia Pani na nie?


AB: Pułapką może być papierowa postać i niewiarygodna historia. Nie kupię w ten sposób nikogo. Dlatego z jednej strony dbam o to, by moi bohaterowie byli z krwi i kości, staram się unikać nieprawdy psychologicznej. Z drugiej, pracuję nad prawdą opowiadanej historii, nawet jeśli jest całkowicie zmyślona. To nie paradoks. To matematyka – w powieści wszystko musi się zgadzać i znaleźć swoje miejsce. Nie szafuję też bardzo popularną teraz magią, która wydaje mi się wyeksploatowana. O wiele bardziej od niej interesują mnie delikatna metafizyka i niedopowiedzenia.


ET: Wykorzystuje to Pani na przykład w scenie na cmentarzu, kiedy zapada się ziemia z grobami i bohaterom zostaje odcięta droga do wyjścia z podziemi. Mogło się tak zdarzyć…


AB: Albo zupełnie inaczej – mogła to być ingerencja sił wyższych...


ET: Na przykład zmarłej babci Kuby, która została poproszona o opiekę. Rzeczywiście przygód bohaterom nie brakuje. Dlaczego wybrała Pani gatunek kryminalno- detektywistyczny, czy właśnie ze względu na obecną w nim przygodę?


AB: Są osoby, które uważają, że to jest literatura drugiego gatunku, a ta prawdziwa powinna poruszać tylko ważne, życiowe tematy. Tylko że kiedy otwieram gazetę, to widzę, że tej strasznej prawdy jest aż nadto, a niemal każda strona upstrzona jest tragediami i dramatami. Chciałabym, aby dzięki moim powieściom, czytelnik oderwał się trochę od tego wszystkiego, chcę zaprosić go do zabawy, chcę dać mu trochę ciepła.


ET: Uważa Pani, że jest w nas za mało ciepła?


AB: Dostrzegam chłód bijący z mediów, także z literatury. Panuje też jakaś dziwna moda na sprzedawanie siebie do końca, a ja nie chciałabym, aby robili to moi bohaterowie. Człowiek staje się o wiele bardziej interesujący, jeśli nie obnaży się ze wszystkiego, a czytelnik nie musi być konsumentem, któremu wszystko podaje się na tacy.


ET: Zatem do jakiego adresata kieruje Pani swoje powieści?


AB: Powieść „Kiedy zegar wybije dziesiątą” czyta teraz syn moich znajomych, student drugiego roku filozofii, a podebrał tę książkę mamie. Wydawać by się mogło, że skoro bohaterowie, Janek i Kuba, są w wieku dwunastu – trzynastu lat, to w takim wieku będzie też docelowy adresat. Okazuje się, że nie tylko. Mam nadzieję, że w „Czarna Operacja” spotka się z podobnie szerokim odbiorem.


ET: Czy to także książka dla dzieci?


AB: Historia opowiedziana w „Czarnej Operacji” jest nieco poważniejsza – Janek i Kuba też są już przecież starsi o rok - ale mam nadzieję, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie, i ten mniejszy i ten nieco większy.


ET: Pani książka jest bardziej skierowana do chłopców. Nie myślała Pani o napisaniu książki dla dziewczynek? W powieściach Musierowicz czy Siesickiej przygoda też jest ważnym bohaterem…


AB: Nie byłam typową dziewczynką czytającą „Anię z Zielonego Wzgórza”. Moja córka również nie czytała takich książek. Widocznie to nieczytanie literatury dla dziewcząt jest u nas rodzinne. Ja od razu zabrałam się do poważniejszych lektur i raczej chłopięcych: „ Hrabiego Monte Christo” i nieśmiertelnego „Winnetou” Karola Maya. Myślę zresztą, że rynek jest nasycony powieściami dla nastolatek i są pisarze, którzy świetnie umieją takie książki pisać.


ET: A propos lektur raczej chłopięcych, jak je Pani określiła, to profesor Leszczyński znalazł w „Kiedy zegar wybije dziesiątą” nawiązania do Niziurskiego. Są one celowe?


AB: Opinia profesora Leszczyńskiego sprawiła mi radość – byłam nią zaszczycona. Bardzo lubiłam książki Niziurskiego, choć myślę, że piszę jednak w zupełnie inny sposób.


ET: Czy historia, którą chce Pani opowiedzieć jest gotowa już przed rozpoczęciem pisania czy tworzy się jeszcze w trakcie pracy nad książką? Jak to z nią jest, czy ona jakoś ewoluuje?


AB: Z tym bywa różnie. Praca przy scenariuszach nauczyła mnie tworzenia tak zwanego treatmentu, planu tego, jak ma przebiegać rozwój zdarzeń. Podobne streszczenie konstruuję przed pisaniem powieści. To jest zarys, w którym zawsze skrywają się jakieś bomby i to one spędzają sen z powiek. Bo nie wszystko da się przewidzieć. Prędzej czy później pojawiają się pytania: jak poprowadzić perypetie, aby napięcie pojawiło się w odpowiednim momencie, kiedy nagle zatrzymać akcję albo kiedy wprowadzić wątek komediowy . To momenty, które trudno zaplanować na samym początku, bo bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem. Na początku jest tylko pomysł, marzenie lub pragnienie, a potem już tylko pod górkę. Nie mogę powiedzieć jaką tęsknotą kierowałam się przy pisaniu „Kiedy zegar wybije dziesiątą”, bo wtedy zdradziłabym zbyt ważną część fabuły.


ET: Pani bohaterowie, tak jak historia, są zupełnie wymyśleni i mają udawać prawdziwych czy może wzoruje się Pani na osobach rzeczywistych?


AB: Kuba z powieści bardzo przypomina chłopca, którego kiedyś spotkałam. Był to chłopak bardzo logicznie myślący, może trochę odludek. Jednak wcale nie należał do smutasów, miał duże poczucie humoru, a owa samotność stanowiła jakiś tam jego wybór. Zdarzają się wśród dzieci takie perełki - inspirujący indywidualiści. Natomiast chłopców takich jak Janek spotyka się wielu. Zetknięcie tak różnych charakterów było dla mnie bardzo kuszące. Kuba i Janek to połączenie młodego Woody’ego Allena z młodym Robertem Redfordem - istna mieszanka wybuchowa.


ET: Wspominała Pani, że ma córkę. Czyta jej Pani jeszcze książki dla dzieci?


AB: Nie, nie czytam. Ona ma szesnaście lat i jest na etapie „Księcia” Machiavellego. Chyba nie chciałaby, żebym jej buczała nad uchem. Ale nie wiem, zapytam ją.


ET: A Pani czyta teraz coś dla dzieci?


AB: Ciągle coś czytam. Bez słów nie mogę tworzyć. W takcie pisania miałam momenty, kiedy czułam, że siadły mi baterie - byłam zupełnie wyczerpana. Wtedy brałam do ręki cokolwiek, co miało jakieś słowa. Zupełnie tak, jakbym biegła w maratonie i koniecznie musiała się czegoś napić.


ET: Jakie książki poleciłaby Pani dzieciom do czytania?


AB: To bardzo trudny wybór. Na pewno znalazłaby się wśród nich książka mojego dzieciństwa "Kajtuś Czarodziej" Janusza Korczaka. To nie jest prosta książka, ale napisana tak mądrze, z takim spokojem i tak frapująco, że dziwiłabym się dziecku, które by po nią nie sięgnęło. Poza tym niesamowicie rozbudza wyobraźnię. Sama czytałam raczej książki awanturnicze, na przykład "Diament Mohuna" Johna Meade Falknera, opowiadający o osiemnastowiecznej kontrabandzie angielskiej, a te pozostałe, które chciałabym polecić, to: "Przygody Tomka Sawyera" Marka Twaina, "Hrabia Monte Christo" Aleksandra Dumasa, "Baśnie" Ch. Andersena, "Awantura o Basię" Kornela Makuszyńskiego, "Sposób na Alcybiadesa" Edmund Niziurskiego, "Tomek na Czarnym Lądzie" Alfreda Szklarskiego, "Pan Samochodzik" Zbigniewa Niencackiego oraz "Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek" Hanny Ożogowskiej.


ET: Ktoś Pani podsuwał te książki, miała Pani jakiegoś mistrza, może rodzice?


AB: Kiedy byłam już na tyle duża, że umiałam sama podejść do regału, to po prostu sama sobie je znajdowałam. Pamiętam, że "Diament Mohuna" tata zaczął mi czytać wtedy, kiedy zachorowałam na zapalenie strun głosowych. Nie mógł czytać książki dziewczęcej, bo by się zanudził, więc czytał mi na głos powieść o przemytnikach. Ja leżałam i umierałam – byłam pewna, że umrę - i tak mnie to wciągnęło, że potem ze cztery razy przeczytałam tę powieść sama. Wpływ rodziców jest nie do przecenienia. To oni podsuwali mi ważne, ich zdaniem, książki, podpowiadali, co wybrać, ale w taki sposób, abym nie czuła, że to przymus. I to jest dobra metoda. Uważam, że z dziećmi przede wszystkim trzeba rozmawiać, tłumaczyć, ale nie pouczać. Wygłupiać się z nimi i taktować jak partnerów. One to docenią, naprawdę. Dziecko to mały człowiek, który dano na wychowanie, nigdy nie będzie nasza własnością. Zaprzyjaźnijmy się z nim.


ET: Jak Pani sądzi, jak dzieci teraz by odebrały „Kajtusia Czarodzieja”?


AB: Kiedy miałam warsztaty literackie z dziećmi , to przeczytałam im fragmenty trzech książek: „Serii niefortunnych zdarzeń”, „Kajtusia Czarodzieja” i chyba „Matyldę” . Najbardziej wciągnęła ich historia „Kajtusia Czarodzieja”. To chyba coś znaczy.

 

ET: Teraz chyba w ogóle mniej się czyta dzieciom. Coraz popularniejsze natomiast stają się audiobooki. Jaką one mogą pełnić funkcję Pani zdaniem? To zupełnie coś innego niż czytanie dziecku?


AB: Zupełnie. Wydaje mi się, że audiobooki pełnią rolę niańki. Mama idzie gotować obiad, a dziecko słucha sobie książki. Wspólne czytanie to zupełnie inny kontakt. Siedzimy ramię w ramię, dziecko słyszy głos matki, czuje zapach papieru, może dotknąć kartki. Książki są magiczne.


ET: Skoro w dzieciństwie tak Pani lubiła czytać książki przygodowe a przede wszystkim lubiła przygody, to jakim Pani była dzieckiem?


AB: Bardzo niesfornym, żywym. Nie łobuzowałam, ani nie tłukłam szyb, ale ciągle miałam posiniaczone kolana. Moje koleżanki zbierały dziwne rzeczy, na przykład opakowania po czekoladkach i serwetki, ale mnie wydawało się to potwornie nudne i wolałam grać z chłopakami w nogę. Mama krzyczała, że będę miała nogi jak pałąki. Niestety, nie udało mi się pójść w zawodowstwo, skończyło się na poobijanych kolanach. Ale założyłam za to „Związek Sprawiedliwych”, w którym znaleźli się najładniejsi chłopcy z klasy. Chcieliśmy walczyć ze złem. Biegaliśmy po parku i szukaliśmy tego zła albo kogoś, kto potrzebowałby naszej pomocy. Niestety, nikt nie chciał skorzystać z naszych usług.

 

ET: Ogląda Pani współczesne filmy dla dzieci?


AB: Staram się unikać filmów fabularnych dla dzieci, choć doceniam ostatnią polską produkcję - „Magiczne drzewo”. Tak naprawdę uwielbiam przede wszystkim produkcje Pixara, filmy typu „Ratatuj” , a ostatnio „Odlot”. To fantastyczne dzieła. Oprócz maestrii wykonania i wspaniałej animacji niosą również niezwykle humanistyczny przekaz. Są mądre i ciepłe. Żarty scenarzystów studia Pixar podane zawsze z wielką klasą, delikatne i błyskotliwe zarazem.


ET: Jaka powinna być dobra książka dla dzieci i czym powinni się kierować rodzice przy wyborze lektury dla swojej pociechy?


AB: To zależy od wieku dziecka. Na pewno nie zaszkodzi jeśli rodzic sam ją przeczyta, wtedy będzie miał jasność co do tego, co tam siedzi. Będzie wiedział, czy ktoś nie próbuje przemycić czegoś głupiego albo drastycznego. Jeśli nie ma na to czasu, niech czyta recenzje. Ale przede wszystkim powinien polegać na własnej intuicji.
 

Z Agnieszką Błotnicką - autorką książki „Kiedy zegar wybije dziesiątą” rozmawiała Ewelina Trzaskowska, redaktorka CzasDzieci.pl

 

Przeczytaj o książce „Kiedy zegar wybije dziesiątą" na naszych stronach.

 

Komentarze

Właśnie skończyliśmy czytać dzieciom (8i9 lat) książkę Pani Agnieszki "Tajemnica starego strychu" , jesteśmy zachwyceni a dzieci proszą o więcej. Czytamy dużo i robimy to dla dzieci które nie zasną dopóki nie usłyszą ciekawej historii. Dziekujemy Pani Agnieszko.

dodany: 2010-06-13 23:06:14, przez: Anna

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Wywiady

Warto zobaczyć