Rozmowa z panią Monika Zajączkowską – aktorką Teatru Atofri.
Kiedy powstał Teatr Atofri i jak wspomina Pani jego początki?
M.Z: Teatr powstał 2008 roku, założony przez Beatę Bąblińską, Grażynę Grobelną i Monikę Zajączkowską (Kabacińską). Przygarnął nas pod swoje skrzydła Bogdan Żyłkowski z Poznańskiej Fundacji Artystycznej i dzięki temu w maleńkiej sali 218 w Centrum Kultury Zamek w marcu 2008 roku wystawiłyśmy pierwszy spektakl Atofri „Tańczące wiolonczele”. Półtora roku wcześniej Zbigniew Rudziński z Centrum Sztuki Dziecka zorganizował sympozjum dotyczące teatru dla najnajmłodszych widzów. Prócz dokonań wspaniałego Teatru La Baracca z Bolonii – prekursora teatru najnajowego w Europie oraz „Co to?” poznańskiego Studia Blum, pokazano spektakl "Plumplumdzyńdzyńbum..." zrealizowany w Centrum przez Beatę Bąblińską i Irenę Lipczyńską. Sympozjum było punktem zapalnym, które trafiło na naszą trójkę i naszą chęć tworzenia dla dzieci. Połączyłyśmy wszystkie pomysły: Beaty realizację przedstawień dla najmłodszych, Grażyny – pisania bajek i audycji radiowych i mój - realizację spektakli muzycznych i tanecznych.
Wcześniej przez szereg lat byłyśmy także tancerkami w Zespole Plastyki Ruchu Teresy Nowak, opowiadając świat i muzykę ruchem poprzez „plastykę ożywioną”.
Wszystkie te elementy złożyły się na powstanie Teatru Atofri, jako wynik naszej radości tworzenia.
Pani wraz z Beatą Bąblińską są nie tylko aktorkami w spektaklach, ale także reżyserami, autorkami choreografii, a czasem nawet i muzyki. Czy w pracy nad tyloma elementami przedstawienia łatwo wypracować kompromis i wspólną wizję?
M.Z: Nasze przedstawienia to zbiory wspólnych pomysłów. Każda z nas ma do zaproponowania coś innego – różne tempa akcji, kierunki, w których mamy podążać, wizje oprawy muzycznej, elementy ruchu. Najważniejszy we wspólnej pracy jest jednak wspólny cel. Rezultat pracy jest dla sumą naszych doświadczeń, umiejętności, zdolności.
Przez długie lata naszej współpracy nauczyłyśmy się nawzajem dopełniać, choć oczywiście nie zawsze rezygnowanie ze swojej idei przychodzi łatwo.
Teatr jest dziedziną zespołową. Oprócz nas dwóch realizacjom spektakli towarzyszą scenografowie, muzycy, tancerze, aktorzy, pedagodzy, przyjaciele. Obcowanie w innymi twórczymi ludźmi, wzajemne inspirowanie się – może to właśnie jest sensem tworzenia?
Na scenie wykorzystują Państwo zboża, jak w spektaklu „Len”, plastikowe instalacje w przestawieniu „Grajkółko” czy papier w „Panu Satie”. Skąd czerpią Państwo inspiracje? I czy trudno jest przekuć wyobrażenia i pomysły na daną scenografię czy rekwizyty w realny wymiar?
M.Z: Jednym z naszych założeń jest, aby spektakle, które realizujemy, były interesujące nie tylko dla dzieci, ale również dla nas i - mamy nadzieję – dla innych dorosłych. Stąd potrzeba szukania różnych inspiracji. Mamy to szczęście pracować ze świetnymi scenografami, można wymienić choćby Izabellę Rybacką czy Elżbietę Cios z Uniwersytetu Artystycznego. Dzięki ich talentom i wielkiej wiedzy scenografie ze świata wirtualnego przechodzą w realny.
Lech Jankowski powiedział, że inspiracja przychodzi punktualnie o 8.12. Możecie sami Państwo sprawdzić!
Spektakle Teatru Atofri są dedykowane najmłodszym widzom. To publiczność urocza, ale także i bardzo wymagająca, bo dzieci łatwo się nudzą. Państwu udaje się na tyle przykuć ich uwagę, że nawet najmniejsi widzowie potrafią się skupić, a to niełatwe zadanie. Czy podczas trwania Państwa spektakli zdarzają się sytuacje zabawne i nieprzewidywalne z udziałem najmłodszych?
M.Z: Tak, sytuacje nieprzewidywalne zdarzają się regularnie. Są zwykle zabawne, ale dla nas dodatkowo ożywcze – wymagają reakcji, która także nie była przewidziana, czasami nawet zmiany w przebiegu przedstawienia. Dorośli widzowie zwykle nie są tego świadomi, szczególnie, że obserwują wnikliwie reakcje swoich dzieci. Najmłodsze, najnajowe dzieci potrzebują na spektaklach spełnienia kilku zasad, na przykład: światło nie powinno nigdy gasnąć do końca, opiekun musi być w zasięgu ręki, powinny być także blisko sceny – zwykle siedzą na poduszkach tuż przy aktorach. Mówiąc w skrócie – ma być bezpiecznie. Naszym celem jest także, aby było interesująco, a najlepiej – inspirująco. Unikamy dosłowności, nie opowiadamy bajek. Pokazujemy, że wszystko zależy od naszej wyobraźni i przede wszystkim, że spotkanie z teatrem to wielka przyjemność.
Ważnym elementem Państwa przedstawień jest to, że po jego zakończeniu maluchy mogą „wkroczyć” na scenę i sami zobaczyć i dotknąć poszczególnych elementów scenografii czy pobawić się rekwizytami. Miałam okazję nie raz obserwować reakcje dzieci w trakcie trwania tej „pospektaklowej zabawy” i muszę przyznać, że ich reakcje są naprawdę bezcenne!
M.Z: Zabawa po spektaklu to jedna ze składowych całego przedsięwzięcia, jakim jest spektakl dla najnajmłodszych. Pierwszym ważnym elementem jest wprowadzenie dzieci do sali – obcej przestrzeni, z obcymi dźwiękami i kształtami, obcymi dorosłymi. Zaprzyjaźnienie się. Potem – co zrobić, by wciągnąć dzieci w nurt tego, co się pojawia przez następne 30 minut. Ostatnim jest współuczestniczenie – to, że dzieci mogą dotknąć, powąchać, zjeść, zagrać, narysować, rozedrzeć, ułożyć, pobiegać, poskakać. To wszystko na scenie, używając tych samych rekwizytów, jakie wcześniej używali aktorzy. To dla nich ukoronowanie pobytu w Teatrze, rodzaj spędzania czasu w przyjemnym miejscu.
Prowadzą Państwo także warsztaty kołysankowe, które dedykowane są chyba najmniejszej widowni, czuli maluchom już od 6 miesiąca życia. Na czym one polegają?
M.Z: Warsztaty zostały wymyślone na prośbę naszych widzów po spektaklu „Lulajka”. Mamy chciały nauczyć się staropolskich kołysanek, jakie na nim śpiewamy, by móc je śpiewać w domach, do snu i zabawy. Ułożyłyśmy zatem warsztat, powstały dodatkowe rekwizyty, zebrałyśmy kilka dodatkowych instrumentów. Jesteśmy również muzykami, mamy wieloletnie doświadczenie pedagogiczne, więc prowadzenie teatralno – muzycznych warsztatów to dla nas czysta przyjemność. Pomyślałyśmy, że musi być to czas wspólnoty dla rodziców i maleńkich dzieci. W trakcie warsztatu uczymy lulajek (kołysanek), razem gramy na instrumentach i bawimy się, ale przede wszystkim celebrujemy czas.
Kolejnymi naturalnymi etapami było nagranie płyty z lulajkami w aranżacjach Jacka Hałasa i powstanie koncertu lulajkowego przy udziale świetnych muzyków i z animacjami Agnieszki Nowackiej.
Już w kwietniu obchodzić będą Państwo jubileusz swojej działalności. Czego Państwu życzyć na tę okazję?
M.Z: Twórczego rozwoju, radości takiej, jaką doświadczamy dotąd, przyjemności spotykania wspaniałych osób i kolejnych rzędów uśmiechniętych i zapatrzonych małych buź!
Z Panią Moniką Zajączkowską rozmawiała Agnieszka Damieszko-Charnock