Warszawa

Trudna sztuka akceptacji

Moje dzieci poznałam w wieku 5 i 7 lat - są to dwaj chłopcy. Wtedy właśnie wyszłam za wdowca.

 

Nie zdawałam sobie sprawy z trudności jakie napotkam. Początki były straszne: mało brakowało, a po roku nasze małżeństwo rozpadłoby się. Nie mogłam sobie poradzić z chłopcami. Byli bardzo niegrzeczni, robili mi na złość. Gdy zrobiłam coś pysznego np. naleśniki zawsze usłyszałam: "mama robiła lepsze", chociaż jej nie pamiętali. Byli bardzo mali, gdy zginęła w wypadku.


Płakałam w łazience. Dzwoniłam do mamy, pytałam co robić. W końcu wychowała trójkę pociech, a ja dopiero uczyłam się być mamą. Dużo wspierał mnie mąż: mówił, że będzie dobrze. Chłopcy nie chcieli mówić  mi "mamo", a ja nie  nalegałam. Nazywali mnie "ciocią", ale czułam przykrość. To były bardzo ciężkie chwile.

 


Próbowałam dotrzeć do chłopców, zaczęliśmy uczyć się nowych dla nich rzeczy razem np. nauczyłam ich jeździć na łyżwach, później na nartach. Byli pod wrażeniem, że tyle rzeczy umiem, a tata nie. Tata uczył się razem z nimi, więc nie brakowało śmiechu. Zaczęliśmy w wakacje chodzić na basen. Nauczyłam ich również pływać. Bawiliśmy się wspólnie np. graliśmy w ich ulubiony "Monopol". Zapisałam ich na angielski, teraz są w tym świetni. Wspólnie przygotowywaliśmy dania obiadowe.


Pewnego dnia sami zaproponowali najpierw tacie, że chcą mówić do mnie "mama". Od tego czasu minęły 3 lata. Teraz jestem "mamunia". Nie pójdą spać bez przytulenia i całusa. Lubią poleżeć z nami wieczorem i czytać ich ulubione książki. Kocham chłopców nad życie. Są wspaniałymi synkami.


mama Mariola
 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć