Warszawa

Co z tym niejadkiem?

Co z tym niejadkiem?

Moje dzieci, chociaż do grubasków nie należą, lubią jedzenie: śniadania, obiady, kolacje, jakie dla nich szykuję.

 

Zapewne dzieje się tak z uwagi na to, że sama nigdy nie udawałam, iż smakowite potrawy, pyszne, kolorowe kanapeczki, nie robią na mnie wrażenia. Robią, jestem miłośniczką pięknie podanych posiłków, chociaż nie zawsze mam czas, by wyglądały one naprawdę atrakcyjnie.

 

Najbardziej lubię, kiedy cała nasza rodzina spotyka się przy stole, wspólnie jedząc, rozmawiając, opowiadając sobie, co się wydarzyło w ostatnim czasie ciekawego, wesołego czy smutnego. Czasami razem przygotowujemy dane potrawy. Moje dzieci bardzo lubią, szczególnie najmłodsza Zuzanka, pomagać przy robieniu ciasta. Dosypuje mąkę, miesza, to nic, że przy okazji kuchnia wygląda tragicznie, jak po przejściu tornada prawie, najważniejsza jest zabawa i wspólnie spędzony czas. Dziecko widzi, jak powstaje to czy inne danie, z jakich składników, zaczyna o tym myśleć, zastanawiać się nad tym, co je.

 

Warto dać naszemu szkrabowi różne smakołyki do spróbowania, słodkie, kwaśne, bo "nie lubię" można powiedzieć dopiero wtedy, kiedy danego posiłku się spróbowało, jakim cudem może coś nie smakować, jeżeli nigdy nie miało się tego w ustach?

 

Atrakcyjnie podane potrawy, kolorowe, w kształcie zwierzątek, kwiatków, ulubionego bohatera, auta, na pewno dziecku się spodobają, będzie zaciekawione, zaintrygowane, chętniej spróbuje tego niż jakiejś zielonej breji, wyglądającej niczym błoto.

 

Nasza pociecha na pewno je, czy to chipsy, jabłko, paluszki, pije też pożywny sok, mleko, potem je ciastko, batonika, cukierka. Gdyby zebrać to wszystko w całość, może wyjść tego naprawdę sporo, tylko pytanie, czy to jest zdrowe, pożywne, dostarczające wartości odżywczych, zaspokajające potrzeby naszego malucha? Na pewno nie. Warto ograniczyć takie posiłki, a w ich miejsce podać coś, co uważamy za bardziej wartościowe. Nie ma co jednak popadać ze skrajności w skrajność. We wszystkim trzeba zachować umiar.

 

Przygotowuję swoim pociechom na obiad to, co lubią. Jaki sens jest gotować danie, którego i tak nie tkną? My się nagotujemy, poświęcimy czas, a później wszystko wylejemy lub wyrzucimy, bo nie zmusimy dziecka do jedzenia, da to bowiem odwrotny skutek, zniechęcimy malca do jedzenia w ogóle. Nie lepiej zrobić coś, co dziecko zje ze smakiem?

Moje szkraby uwielbiają zupę pomidorową, więc co tydzień gotuję pomidorówkę. Tak samo naleśniki, robię im też domowe frytki, racuszki, placki ziemniaczane, z surówek jedzą jedynie ogórki kiszone, korniszony, mizerię i to właśnie ląduje na stole. Z ryb paluszki rybne, wyłącznie. Z mięs pałka z kurczaka, piersi w marchewce. I cała trójka uwielbia pierogi, i ruskie, i z owocami. Wiem, że nie zawsze są to zdrowe, pełnowartościowe dania, ale cieszy mnie to, że nie mam z dziećmi problemu. Jedzą tyle, ile potrzebują, zazwyczaj to, na co maja ochotę.

 

mama Anna

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć