Warszawa

Obalamy mity - konkurs dla rodziców (Zakończony)

„MAMA I TATA TO MY"- pierwsza w Polsce książka napisana przez mamę dla każdej mamy!

 

Paulina Smaszcz-Kurzajewska, mama ekspert w dziedzinie zdrowia, rozwoju i żywienia dzieci, w oparciu o własne doświadczenia, błędy i sukcesy, obala mity o zdrowiu, rozwoju i żywieniu dzieci. Podaje praktyczne i proste porady, jak dbać o dzieci. Jest to wiedza podparta doświadczeniem i … mnóstwem miłości. 

 

Książka jest bogato ilustrowana zdjęciami z życia rodziny Kurzajewskich, ich ulubionymi potrawami, zabawkami, meblami, najpiękniejszymi chwilami wspólnych zabaw. Ciepły, barwny język, mnóstwo anegdot rodzinnych – wszystko to dodaje książce wyjątkowego uroku.
 

Oprócz porad autorki, opartych na własnych doświadczeniach wychowawczych, znajdują się tu również wskazówki znanych polskich specjalistów: pediatrów, fizjoterapeutów, psychologów, dietetyków i logopedów, podpowiadających rodzicom, jak dbać o dziecko, a przede wszystkim – jak sprawić, by było szczęśliwe. Przejrzysty układ - sprytnie wyodrębniony mit (który jest jednoznacznie obalany), rozwinięcie tematu (konkretne, z perspektywy mamy) - całość w duchu przekazywania porad specjalistów, którzy podpisują się pod każdą częścią. Książka podzielona jest na 3 działy: pediatryczny, żywieniowy i fizjoterapeutyczny i w nich znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania.

 

 

Mamy dla Was wspaniały konkurs, w którym będziecie mogli wygrać 1 z 10 książek Pauliny Smaszcz-Kurzajewskiej „Mama i Tata to my”.

Na pewno sami wiele razy słyszeliście i czytaliście o zupełnie nieżyciowych zasadach wychowania dziecka… Napiszcie nam z jakimi mitami o zdrowiu, rozwoju i żywieniu dzieci spotkaliście się na swojej wychowawczej drodze.

 Zapraszamy na www.mamaitatatomy.pl  

 

Swoje odpowiedzi wyślijcie na adres konkursy1@czasdzieci.pl  , czekamy do 22 kwietnia. Przypominamy o dopisaniu swoich danych: imienia, nazwiska oraz adresu.

 

Czekamy na Wasze zgłoszenia i zapraszamy do udziału w innych konkursach!

 

Przykładowe nadesłane przez rodziców mity:

 

To prawda, że młodym (i nie tylko) mamom trudno jest wychować dziecko bez zderzenia się z wieloma mitami na temat jego zdrowia, rozwoju i wychowania. Myślę, że najtrudniejsze są te, które wpędzają rodziców w głębokie poczucie winy, że swoim postępowaniem szkodzą swojemu dziecku. Urodziłam Malwinkę w maju i właściwie połowę czerwca, cały lipiec i sierpień słyszałam od mojej Teściowej i innych osób w rodzinie, że w taki upał powinnam małej, oprócz piersi, podawać jeszcze wodę, najlepiej z glukozą lub herbatkę, bo odwodni się, bo jest spragniona itd...Na nic zdały się moje tłumaczenia, że pierś zaspokaja wszystkie potrzeby dzidziusia i żadne dopajanie nie jest potrzebne. Ciągle mnie straszono, że Malutka rozchoruje się przeze mnie lub "uschnie z pragnienia". Miałam ogromne szczęście, bo Malwina była wyjątkowo zdrowa i do lutego, kiedy to zaczęła ząbkować, nigdy nie miała temperatury, ani kataru czy innej dolegliwość. Wierzę, że między innymi dlatego, że przez pierwsze pół roku karmiłam ją tylko piersią. Ale gdyby zachorowała, z jakiegokolwiek powodu, większa część rodziny nie miałaby wątpliwości, że to dlatego, że jej nie dopajałam.
Chciałabym napisać jeszcze o jednym micie, z którym od kilku lat borykam się dość często w mojej pracy (a pracuję głównie z dziećmi). Przykro mi to stwierdzić, ale wielu rodziców uważa, że: "Nie ma sensu (ani potrzeby) leczenia u dzieci zębów mlecznych - bo przecież i tak wypadną". Ponieważ tylko nieliczne dzieci w wieku przedszkolnym mają wszystkie zęby zdrowe, problem z tym mitem jest naprawdę poważny. Nie wiem jak to jest w innych regionach kraju, ale na Podlasiu, gdzie pracuję, jest to niestety, powszechne stwierdzenie. Marzy mi się taka akcja społeczna, która uświadomiła by rodzicom, że o zęby mleczne należy dbać tak samo starannie jak o zęby stałe. Może kiedyś doczekam się, a na razie "walczę" z tym mitem sama. Pozdrawiam serdecznie.

 



Jesteśmy rodzicami trójki maluchów - Teofil ma 5 lat, Amadeusz 3 i Konstancja 2 lata.
Sami dochodziliśmy do wielu rozwiązań w trudach wychowania i pielęgnowania naszych dzieci. Spotykaliśmy się z wieloma radami, ale też opiniami - mitami...po czasie dochodziliśmy do tego że są to mity.
Podobno jak kobieta pije w czasie ciąży kwas z ogórków kiszonych ma pewność że urodzi chłopca, no i niestety...urodziłam córkę? Kolejny mit to że więcej pokarmu w piersiach ma matka karmiąca która pije więcej mleka, zupełna bzdura, pić tak, ale najlepiej wodę nie gazowaną... mleko akurat może spowodować alergie na białko, więc trzeba z nim uważać.
Dziecko szybciej nauczy się chodzić prowadzane w chodziku...nieprawda, tylko samo w naturalny sposób do tego dochodzi, w chodziku może tylko zaszkodzić sobie, uwaga na biodra, mądry lekarz mówi o tym przy wizycie.

pozdrawiamy
Małgorzata i Marek

 



Mojej starszej córce często leciała krew z nosa. Opiekunki w przedszkolu jak i koleżanki z wieloletnim doświadczeniem uważały, że w takich przypadkach należy pochylić głowę do tyłu, by wstrzymać cieknięcie krwi. W pewnej mądrej książce doczytałam, że takie zachowanie jest błędem popełnianym bardzo często przez nieświadome mamy. Od tego czasu uczyłam wszystkich by głowy nie pochylać do tyłu, a do przodu, by zapobiec wymiotom. Uświadomiłam także moje córki, które w przedszkolu obaliły ten mit.


Beata

 


Dla każdych rodziców wsparcie i rady doświadczonych osób są ważne. Czasami dobre rady są bezcenne, a czasami pozornie "dobre rady" mogą wyrządzić wiele szkody. Jako mama dwóch kilkuletnich chłopców spotkałam się i z jednymi i z drugimi.
W czasie karmienia kilkumiesięcznego malucha nagminnie spotykałam się z mitem, że należy dziecku podawać wodę do picia, bo pokarm mamy nie zaspokaja pragnienia w upalne dni. Inną ciekawą radę otrzymałam przygotowując posiłki dla starszego już dziecka. Podobno najlepszy rosół dla małego dziecka, to ten przygotowany z kostki bulionowej, bo jest ..."delikatniejszy".
Najlepiej zapamiętałam jednak wskazówkę pewnej starszej osoby, dotyczącą wychowania małych dzieci. Malucha należy jak najdłużej trzymać w łóżeczku z drabinkami albo kojcu i nie pozwolić mu poznać co to przyjemność poruszania się na własnych nogach (lub kolanach). Wtedy wszyscy będą zadowoleni: rodzice - bo maluch jest bezpieczny w "ogrodzeniu" i nie przeszkadza, dziecko - bo obserwując otoczenie czuje się jak w cyrku albo teatrze. Całe szczęście, gdy otrzymałam tę radę, moje dzieci już znały radość raczkowania.
Zawsze chętnie wymieniam się doświadczeniami w wychowywaniu dzieci z innymi rodzicami i z przyjemnością sięgnę po książkę " Mama i Tata to my".
Ilona

 


 

Jako mama i osoba pracująca z dziećmi i ich rodzicami spotykam się często z różnymi „ pomysłami ” i poglądami dotyczącymi wychowywania maluchów.
Jeden z nich bardzo mnie zdumiał mnie szczególnie. Pewien tato zapytał mnie, czy można dziecku poniżej 1 roku życia obciąć włosy, ponieważ słyszał od teściowej, że może to mieć zły wpływ na słuch i spowodować uszkodzenie wzroku. Pytanie to zdumiało mnie tym bardziej, że w dobie tylu dostępnych materiałów w czasopismach dla rodziców bądź na portalach internetowych pokutują takie poglądy.
Pytanie to tak zbiło mnie z tropu, że zdołałam tylko powiedzieć, że nic się nie stanie o ile przy obcinaniu będzie uważał jak trzyma nożyczki.
pozdrawiam
Magdalena



Jestem mamą i nie raz zdarzało mi się błądzić (czy to z niewiedzy czy za
”dobrymi radami” innych mam) na wychowawczych ścieżkach. Dziś
świadoma jestem kilku koronnych wychowawczych mitów:

 

Mit o wychowaniu bez stresów. To mit absurdalny i naiwny bo choć
rygorystyczne, chłodne wychowanie dawno już zeszło do podziemia
pedagogiki, podejście bezstresowe też wydaje się mocno kontrowersyjne.
My rodzice powinniśmy oczywiście zrobić wszystko, abyśmy sami nie stali
się źródłem niezawinionego stresu dla naszych pociech. Kiedy jednak
dzieci błądzą, potrzebują naturalnej informacji zwrotnej w postaci
stresu i cierpienia. Uważam, że nieprawdą jest przekonanie, że bez
doświadczenia i bolesnych konsekwencji popełnianych błędów, dziecko
będzie mogło wyciągnąć na przyszłość wnioski i mobilizować się na tyle
skutecznie, by zmienić swoje błędne postępowanie.

 

Mit o wychowaniu bez porażek. To kolejny mit, który nie wytrzymuje
konfrontacji z ewidentnymi faktami. Nikt z nas nie spotkał wśród innych
rodziców czy opiekunów, takich którzy mogliby powiedzieć, że w swoich
staraniach wychowawczych nigdy nie doznali najmniejszego nawet
rozczarowania czy zawodu.

 

Mit o wychowawczej roli klapsów. Dlaczego niektórym z nas zdarza się
uderzyć dziecko? Bo najczęściej czujemy się poirytowani, zdenerwowani i
zmęczeni, bo nasza pociecha, nie chce sprzątać lub odmawia wykonania
innych naszych poleceń, wydaje się nas celowo prowokować. Kiedy
upomnienia nie przynoszą pożądanych efektów, wytrąceni z równowagi,
chcąc mieć chwilę spokoju, szukamy sposobu, by szybko ukarać dziecko.
Niestety, często nie zastanawiając się, czy nasza kara nie odniesie
przypadkiem efektu odwrotnego od zamierzonego. Trudno nie zgodzić się
bowiem z opinią, że „klaps wydaje się być skuteczny, ale tylko
przez chwilę rodzic tłumi w sobie napięcie, a dziecko przez
chwilę staje się posłuszne.” (dr Haim G. Ginott) Nasza pociecha
nie będzie nas jednak bardziej szanować!

 

Mit o tym że z każdej wyprawy do sklepu dziecko musi wyjść z nową
zabawką. Dla wielu rodziców wyjście do sklepu z dzieckiem nawet po
podstawowe zakupy to istna gehenna. Do rzadkości należą sytuacje gdy
nie słyszy się słów: Mamo, kupisz mi to? Mamo, kupisz mi tamto? Mamo,
kup mi coś! Nie? Ale ja chcę! i już! Niestety spora część  rodziców ustępuje swoim maluchom. Jak bowiem odmówić swojej ukochanej  pociesze lizaka czy pluszowego? Jak powiedzieć dziecku w sklepie pełnym  półek z kolorowymi zabawkami, że ich nie dostanie? Też długi czas miałam  ten problem. Jednak psychologowie radzą, że nawet w sytuacji, gdy serce  nam się łamie i żal nad dzieckiem ściska gardło, bo przecież ono tak
bardzo chce tego misia z wystawy, a my jesteśmy tacy niedobrzy, że nie
chcemy mu go kupić - nie poddajmy się i nie ulegajmy. Bo w ten sposób
sami przyczyniamy się do wykształcenia w dziecku postawy „Chcę i
dostanę”. W ten sposób maluch wie, że każde jego prośby oraz próby
wymuszania płaczem, wpadaniem w histerię i krzykiem przyniosą swoje
efekty.

Pozdrawiam serdecznie
Bogumiła



Jednym z mitów jakie słyszałam od mam i znajomych było to, że jak Dziecku coś smakuje to może to jeść.

 

I tak 1,5 roczne dziecko znajomych zjada te same obiady co dorośli, 4- letnie pije Coca-colę i zlizuje piankę z piwa! Dzieci te są nadpobudliwe, strasznie płaczą, ciężko jest je uspokoić, nie chcą pić wody mineralnej, ciężko zmusić je do zjedzenia owoców czy warzyw.

Ja swojemu dziecku podaję TYLKO produkty i obiadki przystosowane dla jego wieku. Podaję mało soków owocowych i przyzwyczajam do picia wody mineralnej. Jak przegryzki zjadamy suszone morele, jabłka i rodzynki. Nic nie dosładzam ani nie dosalam. Sama również odzwyczaiłam się od używania soli i pieprzu, używam przeróżnych ziół. Nie mam problemów z usypianiem dziecka, z zaparciami, alergią i innymi dolegliwościami, z którymi męczą się dzieci znajomych.

Ewa



Moja córeczka przez pierwsze 5 miesięcy miała kolki i bardzo z tego powodu płakała. Karmiłam ją piersią i ciągle słyszałam od teściowej, że płacze bo głodna i trzeba dokarmiać. I takim cudownym lekarstwem na wszelkie bóle brzuszka miało być mleko modyfikowane. Córka rosła i dobrze przybierała na wadze. Teraz karmiąc drugie dziecko również tylko piersią jestem pewna, że postąpiłam wtedy słusznie i nie uległam namowom na dokarmianie.
Agnieszka Piórkowska



Witam, najpierw nie miałam zamiaru pisać na konkurs, ale kiedy
przeczytałam szczegóły postanowiłam coś nasmarować. Jestem mamą dwóch
wspaniałych i zdrowych chłopaków, chowanych do tej pory bez antybiotyków
i nie mam z nimi za wielkich problemów. Po tych latach odkąd nasze
skarby są z nami mogę stwierdzić, że prawie wszystko co się mówi o
dzieciach to mity, a dlaczego tak uważam? Bo każde dziecko jest inne,
już ciąże się różnią i zachowanie fasolek w brzuszku u mamy, a potem
widać to dokładniej. Najlepszą metodą wychowywania i dbania o dziecko
jest jego obserwacja, bo to co działa na jedno dziecko nie musi działać
na drugie i dotyczy to metod, sposobów, leków, a nawet kosmetyków.
Przecież my też jesteśmy inni, więc czemu dzieci chcemy traktować
wszystkie tak samo? Myślę, że żeby odnieść sukces w wychowaniu własnych
dzieci trzeba się nauczyć obserwować, słuchać i próbować, ale nie robić
nic na siłę. Trzeba dziecku pokazać, że jest dla nas ważne, że je
kochamy i od samego początku konsekwentnie wprowadzać zasady. Dziecko,
które ma jasno przedstawione zasady i granice jest dzieckiem
szczęśliwym, rodzice niekonsekwentni krzywdzą własne dzieci, może na
więcej pozwalają, ale krzywdzą, bo dziecko potem chce więcej i więcej.
My dokładnie wiemy jacy są nasi synkowie, który co lubi i jak do którego
trafić bez krzyków i broń boże rękoczynów. Wiemy jakie leki na nich
działają, jakie kosmetyki i jak im najlepiej pomóc. Słuchamy ich i
okazujemy dużo miłości. Jesteśmy gotowi na to, że to oni będą sobie
układać życia i nawet nie planujemy im przyszłości, a każdą decyzję
dotyczącą ich staramy się wspólnie przedyskutować i sprawdzić jej
słuszność w dostępnych źródłach. Miejmy nadzieję, że to co robimy nie
okaże się kiedyś błędem. A i jeszcze dodam, ze bardzo ważne jest
świadome rodzicielstwo, my zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności i z
tego, że to co teraz robimy wpłynie na całe życie naszych dzieci, a
wychowujemy ich nie dla siebie, a dla świata. Po to, żeby byli dobrymi
ludźmi, którzy dadzą sobie radę w życiu.
Trochę się rozpisałam, ale wychowanie dzieci to najważniejsza misja w
moim życiu :)

Paulina



Moim najbardziej znanym i usłyszanym mitem jest to iż z dzieckiem można iść na spacer tylko w tedy gdy jest ładna pogoda.

 

Moja babcia kilka krotnie oceniała mnie że jestem szaloną matką jak w czasie deszczu wychodzę na spacer z synkiem. Ja juz od 3 lat odkąd urodził się synek Filipek chodzę codziennie na spacerki. jak był mniejszy to 30 min nam wystarczało, dziś chodzimy z 3-4 godzinki po podwórku. Dziecko jest zadowolone, ma lepszy apetyt i przyznam się szczerze iż do tej pory nie chorowało... ja nie wiem co to jest temperatura u maluszka, zapaleniu ucha czy podawanie antybiotyku! moje dziecko jest zdrowe odporne na wirusy!

pozdrawiam

Maliszewska Ewelina



Jak tylko zobaczyłam informację o tym konkursie, wiedziałam, że po prostu MUSZĘ napisać. Chodzi o możliwość uświadomienia innym, że mylą się powielając mit dotyczący wegetariańskiego dziecka.
Jestem matką od 2 lat. Od kilkunastu nie jem mięsa, w żadnej postaci. Moje dziecko nie zna smaku mięsa i nie planujemy jego wprowadzenia do diety dziecka, chyba że dorastając samo podejmie taką decyzję. Córeczka jest zdrowa, nigdy nie chorowała, tylko 3 razy w dotychczasowym życiu miała katar, rozwija się wspaniale i "nie odstaje" od rówieśników. Niestety panuje paskudne przekonanie, że dieta wegetariańśka nie jest dla dzieci. To nieprawda. Jest to bardzo krzywdzące przekonanie i dla wegetariańskich rodziców często stanowi zmorę. W naszym przypadku zaczęło się od moich rodziców... Nie rozumieją oni naszej decyzji, wciąż wmawiają że robimy krzywdę dziecku, mówią że żałujemy mu pieniędzy na parówki, że będzie przez nas chore, nieszczęśliwe i upośledzone (?). Dochodziło nawet do sytuacji, że chcieli karmić dziecko mięsem za naszymi plecami! Efekt - całkowicie nie ufamy dziadkom naszej córki i nie zostawiamy jej z nimi samej. Druga sprawa to inne matki, które na placach zabaw wtrącają się w sposób żywienia. Komentują, że jesteśmy "dziwni", bo zamiast drożdżówki, czy pączka dziecko dostaje ciastko otrębowe. O ile nikt nie naciska na matki alergików, by dały dziecku coś, na co jest uczulone, o tyle dziecko wegetariańskie wciąż jest "buntowane" i "częstowane" produktami pochodzenia zwierzęcego przez "uprzejme" sąsiadki, czy mamy innych dzieci. "Chodź, dam Ci paróweczkę. Nie? Ale jak to nie może? BIEDNE dziecko..." Nie muszę chyba mówić, że dwulatkowi ciężko pewne sprawy wytłumaczyć. Jesteśmy przekonani o słuszności naszych racji, a mimo to czasem mamy ochotę zakończyć tę walkę z wiatrakami. Bo jak powiedzieć dziecku, żeby nie płakało... jak wytłumaczyć, z czego zrobiona jest parówka i że to wcale nie jest zdrowe? Jak wbić innym matkom do głowy, że poza mięsem są też inne źródła białka? Uwierzycie Państwo, jeśli napiszę że większość tych matek nie wie, co to orkisz? Nie dają też dzieciom kaszy ani płatków z gryki, nie wiedzą jak smakuje soja, uważają że fasola nie jest dla dzieci... że owoce koniecznie trzeba obierać... No i oczywiście są przekonane o wyższości najtańszej parówki nad kotletem sojowym - doprawdy przykre to.
Rodzice dzieci wegetariańskich mają wiele problemów na co dzień, choćby ze znalezieniem odpowiedniego przedszkola, szkoły... gdzie nie będzie się ich potępiać, a dziecka "dokarmiać". Mnie się nawet zdarzyło trafić na pediatrę, która wyrzuciła mnie z gabinetu z oburzeniem, że GŁODZĘ dziecko :-( To straszne... Jest tylu wspaniałych ludzi, którzy całe życie są wegatarianinami, jest mnóstwo teorii i dowodów na to, że DOBRZE ZBILANSOWANA DIETA NIE WYMAGA MIĘSA, a ludzie wciąż brną w mity... powielają je... utrwalają... to bardzo krzywdzące, szczególnie dla dziecka.

Dorota

 


 

Jestem mamą 4,5 miesięcznego niemowlęcia, dlatego tego rodzaju mity są
dla mnie bardzo aktualne!


Pierwszy z mitów, z którym się spotkałam, to rady na temat płaczu  dziecka - niech sobie popłacze, to poćwiczy płuca - powtarzała teściowa  i niektóre sąsiadki. Nie daj się szantażować maleństwu- pouczały ciocie.  Na szczęście dzięki fachowej literaturze wiedziałam, ze noworodek nie  szantażuje, a płacz to wzywanie na pomoc. Dlatego uwagi na temat  ćwiczenia płuc w momencie, gdy dziecko aż się zanosi, bo boli go  brzuszek i ma refluks jest niepoważne.

 

Inny z mitów, który mnie zaskoczył, to rady dziadka, abym dała dziecku 4
miesięcznemu skórkę chleba do pogryzienia, gdyż maluszka swędzą
dziąsełka i wychodzą mu ząbki. Na szczęcie pediatra zakazał tego typu
praktyk, które mogą być niebezpieczne, prowadzić do zachłyśnięcia itp, a
ponadto na swędzące dziąsełka najlepsze są gryzaczki.

 

Kolejny mit wiązał się z czerwonymi kokardkami na łóżeczku, których
zawieszenie pomaga dziecku w odstraszaniu nieszczęść. To usłyszałam od
sąsiadów. Oczywiście ten przesąd tylko mnie rozbawił.

 

Inny z mitów to rada teściowej, żebym jak najczęściej kładła maluszka na
wznak w nocy, żeby główka zmieniała pozycję i dziecko kierowało wzrok w
górę. Specjalistyczna literatura mówi, ze jest to najniebezpieczniejsza
pozycja, podobnie jak pozycja „leżenie na brzuszku” w nocy, gdyż zwiększa
ryzyko zachłyśnięcia ulanym pokarmem. Owszem, dziecko powinno spać na
plecach, ale z główką zwróconą w prawą lub lewą stronę, mam na myśli
oczywiście tylko noworodka i małe niemowlę!

 

Następny z mitów to nigdy nie nos dziecka, nawet noworodka ani nie bujaj
maleństwa, bo się przyzwyczai. Dostawałam reprymendy czemu noszę dzidzię  albo przytulam ją do siebie. Otóż badania dowodzą, że dzieci częściej
noszone, przytulane rzadziej płaczą, są spokojniejsze i jest to
zaspokojenie naturalnej potrzeby dziecka. Bujanie ponadto rozwija
połączenia w półkulach mózgowych dziecka a samo noszenie i przytulanie
ma nawet wpływ na odporność, być może dlatego, ze dziecko czuje się w
nowym środowisku bezpiecznie.

 

Inny z mitów to powtarzane rodzinnie - kaszel u niemowlęcia zawsze
oznacza groźna chorobę. Okazuje się, że nie! Dzidzia może pokasływać i
nic to nie oznacza. Oczywiście, warto, żeby to powiedział nam pediatra.
Podobnie z kichaniem - dziecko często kichając nie jest przeziębione,
ale tak radzi sobie jego system filtracji nosa z oczyszczaniem z
zarazków.

 

W końcu mit o temperaturze optymalnej dla noworodka i niemowlaka. Według
mojej mamy dzidzi musi być ciepło, co najmniej 25 stopni w mieszkaniu
przynajmniej zima, gdy grzeją kaloryfery. O tym, czy dzidzi jest ciepło
świadczą rączki - kolejny mit. Dora temperatura to przecież 20
stopni, nocą może być mniej, a raczki mogą być zimne, ciepło sprawdza się
na karku lub klatce piersiowej!


Takich mitów jest całe mnóstwo i rzeczywiście książka na ten temat jest
bardzo potrzebna, zwłaszcza młodym i niedoświadczonym mamom, ale też
wiele doświadczonych niepotrzebnie sugeruje się mitami.

mama Bianka

 


 

Odkąd oznajmiłam światu, że noszę w sobie nowe życie, poczęto wciskać mi w uszy całą stertę mitów i "dobrych rad". Mój rozsądek, indywidualizm i macierzyńska intuicja podpowiadała mi jednak, jak właściwie (mam nadzieję) sortować te wiadomości, przez jaki filtr przepuszczać, by pozostał jedynie mądry "wspólny mianownik".

 

Począwszy od tego, że "nie kupuje się niczego wcześniej" (a ja już w piątym miesiącu ciąży miałam przyszykowany pokój, bo bliźnięta wcześniej ciekawi byli świata), poprzez czerwone wstążeczki ("jak to, nie masz przy wózku??????" Nie, nie mam!)... heh... niełatwa przeprawa przez zabobony i mało-rozsądkowe sprawy...

 

Później zmagania z tym, że ubrałam za lekko - "popatrz, ma zimne rączki!" (mamuś, sprawdza się, czy karczek nie jest chłodny , ani nadto zgrany!).

 

Walczyłam, by nikt nie mówił do chłopaków "po dziecięcemu" -"przecież tak mówi się do maluchów!" (tak mamo, ale pieszczotliwie czy zdrobniale nie znaczy od razu, iż musisz zniekształcać mowę; niechaj osłuchują się z właściwym językiem).

 

"Jeden lizaczek czy cukiereczek nie zaszkodzi" - ale to JA JESTEM MAMĄ, i póki co nie życzę sobie, by chłopcy dostawali słodycze; jeszcze przyjdzie czas, że tego nie będę już w stanie należycie kontrolować.
"Wyrodna z ciebie matka! Ty jadłaś i jakoś żyjesz!" - tak, ale teraz dwanaście zębów mam już zaborowanych...
Poza tym jako nastolatka musiałam sporo zmienić swoje nawyki żywieniowe, żeby "zbić wagę".
"Bredzisz..." Dobrze, ale pozwólcie, że swoją dziatwę wychowywać będę po swojemu...

 

A jakże potępiana byłam, gdy maluchom nie podawałam cukru, soli, napojów kolorowych, gazowanych, kiepskiego jakościowo tłuszczu (zresztą nadal nie podaję). "Nienormalna jesteś i tyle" - takie ich argumenty.

 

Kiedy karmiłam maluchy zgodnie z tablicami zalecanego żywienia - miesiąc po miesiącu należycie rozszerzając dietę - także zewsząd padały na mnie gromy. "Daj im normalną zupę!" (jeszcze nie jedzą gotowanej na kości, mięsko oddzielnie, zupka oddzielnie), "nie żałuj schabowego" (ludzie, wszystko w swoim czasie! po co przyspieszać!). Ależ się miałam wówczas!

"Nie dajesz im butelki? Na kubeczek są za mali! Daj, będziesz miała spokój!" - jakoś nie twierdziłam, żeby nie dawali sobie należycie rady.

 

Przykłady mogłabym mnożyć w nieskończoność. Prawie nie dostawali smoczka ("Tyran! Dziecko płacze, a Ty nie dasz smoka?"). Usypiali w swoim łóżeczku. Jak mieli półtora roku - korzystali z nocniczka, zaraz potem z toalety.

 

Największa tragedia dla moich bliskich?
Że głodzę dzieci! Że nie da się wykarmić bliźniąt piersią. A ja karmiłam jedynie piersią do siódmego miesiąca - bez dopajania wodą, herbatkami, bez mleka modyfikowanego. Jedynie pierś.
Później wprowadziłam dodatkowe pokarmy, do roku dopajając piersią.
"Chudzi są! Nie najadają się!" Na nic tłumaczenia, że urodzili się sześć tygodni przed terminem, zatem mniejsi są niż inne dzieci. W porządku, bo utrzymują się harmonijnie na tym samym centylu. "Dałabyś kaszę mannę, kartofle - byłoby inaczej". Takie gadanie. Na szczęście to moje dzieci, i ja decydować będę, co dla nich odpowiednie. Chętnie korzystam z rad i doświadczenia innych, jednak nigdy bezrefleksyjnie i bezkrytycznie. Dziękuję za rady, uśmiecham się - ale później wybieram, co uważam za słuszne. I zawsze robię swoje. Na siebie biorąc pełną odpowiedzialność za czyny. Takiej siły życzę wszystkim Rodzicom!

 

Pozdrawiam serdecznie, życząc wiele wiosennych inspiracji i zapału.

Anna

 


Często spotykam się z mitem, że dzieci nie powinny jeść ryb.
Moim zdaniem to nie prawda. Po pierwsze rybie mięso jest łatwo przyswajalne i wartościowe pod względem odżywczym. Po drugie ryby są bardzo smaczne. Po trzecie zawierają wysokiej jakości białko, jod, fosfor, potas, wapń oraz witaminy A i D.

 

Innym mitem jest to, że parówki dla dzieci są zdrowe.
Przecież parówki w ogóle nie są zdrowe. Robi się je głównie z odpadów mięsnych i wody. Nawet dorośli niechętnie je jedzą, a dlaczego mamy je dawać naszym dzieciom?


Pozdrawiam Iza!

 


Jestem mamą 4-letniego Bartosza i 15-miesięcznej Alicji. Mieszkamy w dużym domu, w którym nasze dzieci są już czwartym pokoleniem. Mieszkanie pod jednym dachem z dziadkami i pradziadkami niestety wiąże się z szeregiem mitów na temat dzieci, do których babcie próbują mnie przekonać. Już w ciąży słyszała: nie wiąż swetra w pasie, nie noś łańcuszka bo dziecko będzie obwiązane pępowiną, jak przestraszysz się burzy i złapiesz za jakąś część ciała to dziecko będzie miało plamę na ciele. A jak już pojawiły się dzieci to się zaczęło: nie obcinaj dziecku włosów przed rokiem bo mu utniesz mowę, nie przechodź nad dzieckiem bo nie urośnie, nie dawaj kiełbasy bo umrze, zawiąż kokardę czerwoną w beciku żeby nikt nie "zadał uroku". Nie pamiętam już tych wszystkich zabobonów, całe szczęście stąpam twardo po ziemi i nie dałam się zwariować, ale nie raz widziałam dzieci w wózkach z czerwonymi kokardkami, opatulone kołdrą po samą szyję w środku lata, matki które urodziły zimą, czekające na pierwszy spacer aż do wiosny. Najgorsze są starsze kobiety, tzw. znachorki, które przekonują matki, że dziecko płacze bo jest "zchynięte" lub ktoś rzucił na nie urok ale one go odczynią (za "drobną" opłatą). To jakaś paranoja. Żyjemy w XXI a wciąż wierzymy w czary. Ale niestety taka jest siła zabobonów.
Z pozdrowieniami : Karina

 


Witam,
mam dziecko z pewnymi zaburzeniami, więc w kółko spotykam się z bzdurnymi poglądami na temat tego, co mówię, np.
- z troską o rozwój własnego dziecka informuję panią wychowawczynię w przedszkolu (młodą ! chyba po studiach), iż moje czteroletnie dziecko ma lekkie zaburzenia autystyczne, na to ona mi odpowiada, że u tak małych dzieci autyzmu nie da się stwierdzić (a ja wiem, że diagnoza powinna być postawiona do trzeciego roku życia),
- ciągle spotykam logopedów, którzy twierdzą, iż logopedzi nie zajmują się otwartą buzią tylko mową. Niestety dotyczy ten problem wielu logopedów, którzy nie wiedzą, co oznacza pojęcie metoda Castillo Moralesa.
- gdy ostatnio skomentowałam w przedszkolu, że dają dzieciom na obiad wątróbkę, usłyszałam, że tak nakazuje sanepid. Sama w nim pracuję, więc zrobiłam wywiad z osobami odpowiedzialnymi. Okazało się, że nikt z sanepidu nie narzuca jadłospisu. Intendentem w przedszkolu mojego dziecka jest starszy pan, który ustala, że dzieci na śniadanie mniej więcej raz na dwa tygodnie mają pastę boczkową (czy ktoś wie, co to jest? - zmielony boczek zmieszany z cebulą - w sam raz menu dla przedszkolaka).
 


 

Oto kilka mitów, z którymi się spotkałam podczas wychowywania mojej małej córeczki.

 

1. W czasie choroby- przeziębienie i gorączka 38 stopni, nie można karmić dziecka piersią.

Otóż dziecko powinno być również karmione piersią podczas choroby matki, ponieważ mleko zawiera leukocyty, które zwalczają bakterie, wirusy i alergeny i uchroni je przed infekcją. W czasie gorączki można mieć nieco mniej pokarmu, bo organizm traci wodę. Wówczas należy więcej pić i odpoczywać, a laktacja wróci do normy.

 

 

2. Buzię dziecka należy przemywać rumiankiem, ponieważ łagodzi podrażnienia

Napar z rumianku ma rzeczywiście właściwości lecznicze, lecz u niektórych niemowląt wywołuje uczulenie, a dla alergików jest już zupełnie niewskazane.

 

 

3. Ciemieniucha pojawia się gdy dziecku za rzadko myje się głowę

Ciemieniucha to efekt zaburzenia pracy gruczołów łojowych. Nie mamy wpływu na to czy się pojawi czy nie. Może pojawić na u najbardziej zadbanych maluszków.

 

 

4. Maluszek powinien być kąpany codziennie

Maluszka do 3 miesiąca życia nie trzeba kąpać codziennie, bo przecież nie ma wielu okazji, żeby się pobrudzić. Częściej warto go myć tylko w upalne dni, żeby uniknąć pojawienia się potówek po przegrzaniu.

 

 

5. Najzdrowsza zupa dla dziecka to rosół

Choć jest pożywny i podaje się go na różne dolegliwości, to nie ma on zbyt wielu wartości. W dodatku oka tłuszczu na powierzchni rosołu odstrasza niejednego malca. Zdrowsza od rosołu jest np. pomidorowa. Pomidory to nie tylko żelazo, magnez, potas, wapń i witaminy z grupy B, ale też likopen, który chroni przed licznymi chorobami, m.in. układu krążenia. Zaś likopen znajdujący się w mięsnym wywarze przyswaja się najlepiej.

 

 

 

6. Biały ser to świetne źródło wapnia

Niestety to nieprawda. Spośród mlecznych przetworów, twaróg zawiera najmniej wapnia. Podczas wytwarzania białego sera większość wapnia przechodzi do serwatki, która jest wylewana. Nie znaczy to że nie powinno się go podawać dziecku. Twaróg warto podawać bo zawiera o wiele więcej białka, tłuszczu, witaminy A niż mleko.

 

 

 

7. Żółtko jajka powinno być ciemne.

Obecnie do paszy kurzej dodaje się karotenoidy (pomarańczowo-czerwone i żółte barwniki roślinne), dzięki którym każde żółtko nabiera intensywniejszych kolorów.

 

 

 

8. Gdy objawy choroby ustąpią można przerwać kurację antybiotykami

Nawet gdy maluszek lepiej się czuje, należy podawać antybiotyki tak długo, jak to zalecił lekarz (zazwyczaj od 5 do 10 dni). Dziecko czuje się wyraźnie lepiej bo antybiotyk zabił już większość bakterii wywołujących chorobę. Jednak ich część nadal pozostaje w organizmie i po odstawieniu leku zacznie się rozmnażać, powodując nawrót choroby. Nowo powstałe zarazki uodparniają się na zażywany antybiotyk i lekarz musi na malcowi przepisać nowy, silniejszy.

 

 

9. Czasami podczas karmienia piersi są puste.

Pokarm wytwarza się dzięki ssaniu: sygnał biegnie do przysadki mózgowej, a we krwi pojawia się prolaktyna – hormon, od którego zależy wytwarzanie mleka. A więc gdy tylko dziecko zacznie ssać, w piersiach pojawi się pokarm.

 

 

10. W mroźne dni dziecku trzeba przykryć buzię szalikiem, aby nie nałykało się zimnego powietrza.

Nigdy nie należy zasłaniać ust i nosa dziecka szalikiem, bo zamarzająca para, która powstaje z wydychanego powietrza, zamienia się w lodowaty kompres i może być powodem odmrożeń na buzi. Jeśli maluch śpi w wózku, a na dworze jest zimno, przykryj otwartą stronę budki pieluchą tetrową. Powietrze i tak dotrze do malca, ale materiał osłoni go przed zimnych powiewów.

 

 

11. Zimą słońce nie jest niebezpieczne

Jest bardziej niebezpieczne, ponieważ nie bierzemy go pod uwagę i nie zabezpieczamy skóry maluszka przed szkodliwym promieniowanie. Gdy na dworze leży śnieg, a dzień jest słoneczny, konieczne jest użycie kremu z filtrem. Świeży śnieg może odbijać nawet 85% promieniowania.

 

 

12. Kiedy wieje wiat i jest mróz, lepiej zostać z dzieckiem w domu, żeby się nie przeziębiło.

Krótki spacer nawet w paskudną pogodę dobrze zrobi dziecku pod warunkiem, że odpowiednio będzie ubrane, a wózek zabezpieczony. Należy postawić budkę, a od przodu osłonić szybką lub pieluszką tetrową. Należy pamiętać, że jeśli nałoży się folię przeciwdeszczową, to chroni ona jak jeszcze jedna warstwa ubrań i dziecku może być za ciepło. Najlepiej położyć koc, tak aby dodatkowo osłaniał boki gondoli.

 

 

13. Jeśli malec ma zimne rączki to znaczy że marznie.

Niemowlęta często mają chłodne rączki, co nie oznacza że marzną. Żeby sprawdzić czy dziecku nie jest za ciepło lub zimno, należy dotknąć jego skóry na karku i plecach. Jeśli jest zimna, to marznie, jeśli gorąca i spocona, to jest przegrzane.

 

 

14. Zimą trzeba zamykać szczelnie okna, żeby ciepło nie uciekało na zewnątrz.

To fatalny zwyczaj. W zamkniętym pokoju, w którym jest włączony kaloryfer, powietrze błyskawicznie się wysusza, wirusy i bakterie błyskawicznie się rozmnażają, a zaduch męczy dziecko. Najlepiej okno zostawić lekko uchylone lub rozszczelnione, a jeśli nie, to co jakiś czas należy dziecko przenieść do drugiego pokoju, a dziecięcy wywietrzyć. W pokoju, w którym przebywa maluszek powinno być 19-21 stopni C.

 

Monika 
 


 

Kot zje Ci dziecko!


Jestem mamą 2,5-latka. I prawdziwą kociarą, z dwuosobowym "stadem" futrzaków. Zanim zaszłam w ciążę, koty już mieszkały w naszym domu. Wiem wiele na temat tych zwierząt, sama wychowywałam się z futrzakami - znam też stereotypy, które krążą w powszechnym obiegu i sprowadzają koty do roli demonów duszących noworodki lub wydrapujących im oczy. Wiedziałam więc, że będę musiała stoczyć wiele batalii i słownych potyczek ze wszystkimi, którzy bezgranicznie wierzą ludowym "mądrościom" na temat relacji dziecko-kot, i będą chcieli ochronić bezbronne dziecię przed krwiożerczymi bestiami hodowanymi przeze mnie w zaciszu domowym.

 

Najpierw, gdy byłam jeszcze w ciąży, odpierałam ataki na temat zarażenia toksoplazmową od kota. Szkoda, że nie widzieliście min tych wszystkich mądrali, kiedy wyjaśniałam im, że aby zarazić się tą chorobą od moich pupili, musiałabym powyjadać zawartość ich kuwet:)

 

Kiedy synek przyszedł na świat, co drugi życzliwy radził mi oddanie kotów do schroniska, bo przecież zamordują mi dziecko (słyszałam wersje naprawdę krwawe, rodem z amerykańskich horrorów: od zaduszenia do przegryzienia gardełka...). Nasłuchałam się też "mądrych" rad, że Mały będzie na 100% alergikiem, bo styka się z sierścią kotów. Gdy wyjaśniałam, że moje dziecko uodporniło się na alergeny kocie już w czasie życia płodowego, i że według najnowszych badań kontakt malucha ze zwierzęciem działa na młody organizm jak szczepionka przeciw alergii, widziałam wybałuszone oczy moich rozmówców. Tylko z grzeczności nie stukali się w czoło. Pewnie nie uwierzycie, ale jedna pani twierdziła, że synek - przebywając z kotami, nauczy się od drapieżników agresji:)

 

Najśmieszniejsze jest to, że w naszym społeczeństwie różne głupoty na temat zdrowia czy wychowywania dzieci są tak silnie zakorzenione, że żadne naukowe wywody nie są w stanie przebić "ludowych" racji. Ja prawie nikogo nie przekonałam:) Na szczęście puszczałam "dobre rady" mimo uszu - synek jest okazem zdrowia i jednym z niewielu dzieciaków wśród znajomych, które nie mają alergii. Uczy się wrażliwości i opieki nad zwierzakami, jest wobec nich delikatny i troskliwy. Jestem pewna, że dzięki temu tak samo będzie traktował ludzi. Tylko czasem padam ze śmiechu, gdy bezskutecznie próbuje przekonać jednego z kocich przyjaciół do wspólnej jazdy rowerkiem po domu, albo do układania klocków:)

Anna

 


Ach te mity! Wprowadzają zamęt nie tylko w życiu młodych matek. Najbardziej niepokoi mnie fakt, że mity funkcjonują nieraz wśród osób bardzo młodych i wykształconych. Już będąc w ciąży zaczęłam być bombardowana jakimiś pseudonaukowymi teoriami bez pokrycia, np.: nie kupuj dziecko ubranek, dopóki nie przyjdzie na świat, nie zaglądaj przez dziurkę od klucza, nie przechodź pod drabiną czy pod sznurkami i wiele innych. Gdy mój synek przyszedł na świat(cały i zdrowy! Pomimo nieprzestrzegania tych wszystkich rad) od razu uruchomiła się kolejna lawina mitów, spływająca od życzliwych babć, ciotek, znajomych. Najbardziej znana w mojej rodzinie jest tzw. „Czerwona wstążeczka”, którą zawiązuje się przy łóżeczku i wózku dziecka, która ma chronić je przed urokami. Tego typu przekonanie funkcjonuje w mojej rodzinie od pokoleń i to ja jako pierwsza wyłamałam się (mimo usilnych prób zawiązania małej czerwonej kokardki przez moja mamę). Potem była sprawa z poduszką. Moja babcia nie mogła zrozumieć, jak ja mogę kłaść dziecko na samym materacyku? Wg niej maluch powinien spać na poduszce, bo jest mu wtedy wygodnie (po krótkich wyjaśnieniach, że przez poduszeczkę może dziecko się udusić, babcia odpuściła).Gdy dziecko nieco podrosło i zaczęło jeść samodzielnie, zewsząd słyszałam mity o pulchnych malcach, które są niby okazem zdrowia. Nie obyło się też bez zjadania do ostatniej łyżeczki, o gaszeniu pragnienia sokami a nie woda, o karmieniu piersią wg zegarka(a nie na żądanie) i in. Teraz zapewne pojawią się mity o wychowywaniu przy użyciu klapsa i wpajanie małym chłopcom, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą.

 

Marta