Śląsk

Ogólnopolska Pod naszym patronatem

Nowa książka Macieja Orłosia!

od 21 kwietnia do 5 maja 2008
Wpis archiwalny

Tajemnicze przygody Meli


Maciej Orłoś, autor wydanych przez Znak Tajemniczych przygód Kubusia, napisał książeczkę dla swojej córki Melanii. Te przemiłe opowiadania są z pozoru bardzo zwyczajne, opisują codzienność małej dziewczynki. Jednak wiele ciekawych zdarzeń burzy porządek ułożonego dnia za sprawą dziadka Meli. Dzieją się rzeczy tajemnicze i niewytłumaczalne...

Oto fragment:

Melania mieszka w Warszawie. Ma pięć lat i chodzi do przedszkola. Pewnego razu Melę odwiedził dziadek i poszli na spacer. Mela bardzo lubi swojego dziadka, nie tylko dlatego, że zawsze, no, może prawie zawsze, ma coś dla niej, jakąś niespodziankę - a to lizak, a to cukierek, a to batonik - trudno jej się dziwić, bo kto nie lubi niespodzianek, prawda? Mela lubi jednak dziadka przede wszystkim dlatego, że zawsze jej coś ciekawego opowiada i w ogóle z dziadkiem po prostu nigdy nie jest nudno.
Tego dnia, kiedy poszli na spacer, też było ciekawie, a nawet - wyjątkowo ciekawie, a dlaczego „wyjątkowo”, za chwilę się przekonacie.

Otóż dziadek i Mela wybrali się do parku. Była piękna pogoda, słońce świeciło, chodzili sobie alejkami. Mela trzymała dziadka za rękę, nakarmili kaczki w stawie, a dziadek opowiadał, jak to było, kiedy on był mały. Co pewien czas o tym opowiada, a Mela słucha z zainteresowaniem. Po pierwsze dlatego, że dziadek umie ciekawie opowiadać, a po drugie dlatego, że opowiada o wojnie. Bo kiedy był mały, była wojna - druga wojna światowa. Dziadek mieszkał wtedy w Warszawie, była okupacja, było strasznie i niebezpiecznie.

Ale wróćmy do spaceru w parku. Usiedli na ławce i dziadek powiedział tak:

- Moja Meluniu kochana (zawsze mówi do niej Meluniu; Meli na początku nie bardzo się to podobało, już wolałaby na przykład Melciu, ale potem się przyzwyczaiła), mam coś dla ciebie...

Mela pomyślała, że pewnie coś słodkiego, jak zawsze, ale - nie. Dziadek sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął małą plastikową torebkę. Rozsupłał gumkę, którą torebka była zawiązana, i wyjął coś, ale co - tego Mela nie zdążyła zobaczyć.

- Wyciągnij rękę - powiedział, a następnie na dłoni dziewczynki położył mały żółty kamyczek, trochę pomarszczony, ale bardzo ładny. - Wiesz, co to jest, Meluniu? - zapytał dziadek i uśmiechnął się.

Mela nie była pewna, ale po chwili, kiedy dziadek powiedział: „To bursztyn, Meluniu” - przypomniała sobie, że oczywiście wie, co to są bursztyny i nieraz je widziała, na przykład w sklepie z pamiątkami nad morzem, a poza tym mama ma przecież korale z bursztynów.

- To jest bursztyn, a właściwie bursztynek - powiedział dziadek - który znalazłem na plaży w Krynicy Morskiej, to było już po wojnie, byłem trochę starszy niż ty teraz. Bardzo o niego dbałem, żeby się gdzieś nie zgubił i wiesz co, Meluniu, nie jestem pewien, ale moim zdaniem, ten bursztynek przynosił mi szczęście.

Dziadek zamilkł na chwilę, po czym dodał:

- No, a teraz przyszedł czas, żeby był Twój. Jeśli będziesz o niego dbała, to Tobie też przyniesie szczęście.
Będziesz o niego dbała, obiecujesz?

- Tak, dziadku, oczywiście, że obiecuję - powiedziała cicho Mela i schowała bursztynek do kieszeni spodni. Siedzieli chwilę w milczeniu, a potem dziadek powiedział:

- Tak, tak, Meluniu, to jest bursztynek na szczęście, miej go zawsze przy sobie, tak będzie najlepiej...

Mela kiwnęła głową, a wtedy dziadek powiedział coś zupełnie niezwykłego:

- Poza tym wydaje mi się, że on jest trochę magiczny... Zresztą, sama się przekonasz...

Dziadek zamyślił się, a Mela siedziała i zastanawiała się, dlaczego bursztynek jest magiczny.

- No, wracamy do domu - powiedział nagle dziadek i wstał z ławki. Ruszyli w drogę powrotną. Kiedy już byli blisko domu, na osiedlu, Mela puściła rękę dziadka i pobiegła do przodu, wcale nie czekając na zgodę. Dziadek zatrzymał się.

- Meluniu, zaczekaj! - krzyknął, ale Mela wcale nie zwróciła na to uwagi, tylko biegła i biegła. Niestety, powiedzmy to sobie jasno: Mela nie zawsze była grzeczna. Zdarzało jej się w ogóle nie słuchać dorosłych.

I kiedy tak biegła, nagle zobaczyła jakieś zupełnie nietypowe zjawisko - na trawniku między drzewami dziwnie wirowało powietrze. Mela zatrzymała się. „Co to może być?” - pomyślała i obejrzała się za siebie, żeby sprawdzić, czy dziadek jest już w pobliżu. Odczekała chwilę, a kiedy dziadek, który podążał za nią żwawo, był już naprawdę blisko, nabrała odwagi i zrobiła kilka kroków w stronę tego niespotykanego zjawiska, bo po prostu była ciekawa.

- Zobacz, Meluniu, ciekawa sprawa, co?... - powiedział dziadek.

Mela stała z otwartą buzią, a po chwili - zu­pełnie nagle i niespodziewanie - powietrze przestało wirować. Mela obejrzała się w stronę dziadka, który uśmiechnął
się i powiedział:

- Patrz uważnie, to chyba jeszcze nie koniec...

Mela znowu zwróciła się w stronę, gdzie przed chwilą wirowało powietrze, a tam - stała wróżka! Od razu wiedziała, że to wróżka, nie było co do tego żadnych wątpliwości! Była to bowiem piękna młoda pani, z długimi jasnymi włosami opadającymi na ramiona, na głowie miała coś w rodzaju korony, ubrana była w długą błękitną suknię do samej ziemi, w ręku trzymała różową różdżkę, a poza tym - i to się Meli najbardziej podobało - miło i przyjaźnie się uśmiechała.

- Witaj, Melanio - odezwała się. - Słyszałam, że jesteś grzeczną dziewczynką i zawsze słuchasz dorosłych. To prawda?

Mela przez chwilę milczała, bo była niezwykle zaskoczona, że wróżka do niej mówi, że zna jej imię, a w dodatku powiedziała: Melanio. No, tak to jeszcze nikt do niej nie mówił, mimo że istotnie jej imię brzmi Melania. Po chwili nabrała odwagi i powiedziała:

- Tak, proszę pani, jestem grzeczna...

- Czy aby na pewno? - zapytała wróżka.

Mela obejrzała się w stronę dziadka, ale dziadek nic nie powiedział, uśmiechał się tylko i mrugnął okiem porozumiewawczo.

- Tak, proszę pani, to znaczy... to znaczy... - Mela nie
bardzo wiedziała, czy przyznać się wróżce do tego, że
nie zawsze jest grzeczna.

- No dobrze, dobrze, przyjmuję do wiadomości, że jesteś grzeczna - uśmiechnęła się wróżka. - Skoro tak, to mam dla ciebie niespodziankę. Lubisz lody, prawda?

O tak, Mela lubiła lody, i to bardzo, zresztą - każdy chyba lubi, wy na pewno też, prawda? Mela kiwnęła głową.

- Tak myślałam! - roześmiała się wróżka. - No to proszę bardzo! Wyciągnij rękę, szybko! - powiedziała i delikatnie machnęła różdżką.

Powietrze cicho zasyczało, posypały się srebrne is­kierki i nagle w rączce Meli znalazł się wafelkowy rożek,
a w nim wspaniałe lody! Chyba z pięć kulek, o ile dobrze pamiętam: truskawkowe, śmietankowe, czekoladowe, wiśniowe i jagodowe. Mela przyglądała się to wróżce, to lodom i była zachwycona!

- Tylko nie jedz za szybko, bo to niezdrowo - powiedziała wróżka, uśmiechając się łagodnie.

Mela zaczęła jeść lody, a wróżka patrzyła na nią przez chwilę.

- Smacznego, Melanio. Mam nadzieję, że Ci smakują... Życzę Ci szczęścia, żegnaj...

Znowu machnęła delikatnie różdżką, powietrze zawirowało, poleciały srebrne iskierki i nagle - wróżki nie było, a powietrze przestało wirować. Mela stała przez chwilę z otwartą ze zdziwienia buzią i nawet zapomniała o lodach.

- To, co? Idziemy już, Meluniu? - zapytał dziadek, który podszedł do wnuczki i wziął ją za rękę.

- Tak, dziadku, idziemy.

I poszli.

- Fajne masz lody - powiedział dziadek. - A dla mnie wróżka nie dała, co? - zażartował.

- Dziadku, nie martw się, następnym razem poproszę ją, żeby i dla ciebie dała lody, obiecuję - powiedziała Mela, na chwilę odrywając się od lizania kolejnej pysznej kulki.

A potem, kiedy już byli w windzie, Mela spojrzała nagle na dziadka.

- Dziadku, wydaje mi się, że ten bursztynek działa. Spotkałam wróżkę i dostałam takie superlody! - powiedziała.

- No, ty to masz szczęście... - odpowiedział dziadek i uśmiechnął się do siebie.

 

 

Pewnego razu Mela wybrała się z mamą do sklepu. Mama wzięła swoją torebkę, a Mela - wózek z ulubioną lalką. Do kieszeni spódniczki włożyła bursztyn, ten sam, który dostała od dziadka.

Szły chodnikiem, Mela wpatrywała się w lalkę i kołysała wózkiem, żeby ją uśpić. Mama szła obok, rozmawiała przez telefon komórkowy i od czasu do czasu kiwała głową na Melę, dając do zrozumienia, że trzeba iść szybciej.

Kiedy doszły do sklepu, Mela postanowiła zostawić wózek na zewnątrz, a lalkę wziąć na ręce. Mama pewnie by na to nie pozwoliła, ale wciąż rozmawiała przez telefon i po prostu nie zwróciła uwagi na to, co robi jej córeczka. No tak, pewnie zgodzicie się ze mną, że to nie był dobry pomysł - zostawić wózek przed sklepem. I to jaki wózek! Różowy, z budką i dużymi białymi kołami!

Mela niosła lalkę na rękach i chodziła grzecznie za mamą, która robiła zakupy i nie rozmawiała już przez telefon komórkowy. Nagle Mela pomyślała, że lalka pewnie jest zmęczona tym noszeniem na rękach i chciałaby wrócić do wózka. Mama stała właśnie przy stoisku z wędlinami i rozmawiała z ekspedientką, i wtedy Mela postanowiła szybko pobiec po wózek. Czy myślicie, że to była dobra decyzja? Nic nie powiedzieć mamie i pobiec po wózek?! Nie, też uważam, że to nie był dobry pomysł. No, ale wszystko byłoby dobrze, gdyby wózek stał przed sklepem, tymczasem - wózka tam nie było! Mela rozglądała się przez chwilę i zastanawiała się, jak to możliwe? Co się stało? Gdzie wózek? Przecież przed chwilą go tu postawiła! Czy myślicie, że pobiegła od razu do mamy, żeby jej powiedzieć, że wózek zniknął?! Powinna tak zrobić, prawda? Ale - nie. Mela postanowiła poszukać wózka! „Skoro nie ma go tam, gdzie go zostawiłam, to musi być pewnie gdzieś blisko” - pomyślała i ruszyła przed siebie. Gdy doszła do końca sklepowego muru, przed nią była ulica, przejście dla pieszych, a po drugiej stronie - park. Mela rozejrzała się dookoła, wózka nigdzie nie zobaczyła i pomyślała tak: „Szybko sprawdzę w parku i natychmiast wrócę do mamy!”. Jak pomyślała, tak zrobiła. Kiedy przeszła na drugą stronę ulicy, po pasach (zapomniała, że trzeba dokładnie sprawdzić, czy nic nie jedzie, więc dobrze, że akurat nic nie jechało!), przystanęła i... nie bardzo wiedziała, co robić dalej. I kiedy tak stała, odruchowo wsunęła dłoń do kieszeni spódniczki, do tej kieszeni, w której był bursztyn. Ścisnęła go mocno i przypomniała sobie słowa dziadka: „Meluniu, to jest bursztynek na szczęście, miej go zawsze przy sobie”. Samochody przejeżdżały ulicą, w parku ludzie przechadzali się alejkami, psy biegały po trawie. Zawiał wiatr. Mela spojrzała w górę i zobaczyła, że niebo się chmurzy. Nagle usłyszała czyjś cichutki głos, a właściwie - głosik, dobiegający gdzieś z dołu:

- Dziewczynko, przepraszam bardzo, czy może trzeba Ci w czymś pomóc?

Mela spojrzała w stronę, z której dobiegał głosik i zobaczyła na chodniku, kilka kroków przed sobą... krasnoludka. Od razu wiedziała, że to krasnoludek, bo krasnoludek wyglądał dokładnie tak, jak wygląda prawdziwy krasnoludek, a jak wyglądają krasnoludki, to przecież wszyscy doskonale wiedzą. Na wszelki wypadek opiszę go jednak: ubrany był w czerwoną czapkę z pomponem, zielony kubraczek, niebieskie spodenki i czerwone buty, miał ogromny, kulfoniasty nos i sympatycznie się uśmiechał. Mela patrzyła na niego z zainteresowaniem i niedowierzaniem, a krasnoludek odchrząknął i znowu się odezwał, ale tym razem głośniej:

- O, widzę, że jesteś zaskoczona. Wcale się nie dziwię, dziewczynko, bo wszyscy ludzie na mój widok tracą mowę, tak jakby nie wiedzieli, że na świecie są krasnoludki.

Krasnoludek zmęczył się najwyraźniej głośnym mówieniem, bo kiwnął do Meli znacząco głową, żeby kucnęła. Mela posłusznie kucnęła, a wtedy krasnoludek kontynuował:

- Otóż jesteśmy na świecie i gdy trzeba, to pomagamy, jeśli ktoś wpada w tarapaty. No więc, dziewczynko, ponawiam pytanie: czy potrzebujesz pomocy? Chyba tak, bo widzę, że jesteś tu sama jak palec i masz niewyraźną minę, co?

Mela nabrała odwagi.

- Tak, krasnoludku - powiedziała - szukam mojego wózka, to znaczy wózka tej lalki, takiego różowego, z dużymi kołami.

I opowiedziała całą historię - że poszła z mamą na zakupy, że zostawiła wózek przed sklepem, że potem wózka nie było i że go teraz szuka, ale go nigdzie nie ma. Krasnoludek uśmiechnął się.

- Jak masz na imię, dziewczynko? - zapytał.

- Mela - odpowiedziała Mela.

- O, Mela, jak ładnie - ucieszył się krasnoludek. - Nie spotkałem jeszcze dziewczynki o takim imieniu! A wiesz, że mela to po włosku jabłko?! - dodał zadowolony.

Mela nie wiedziała.

- Tak, tak - ciągnął krasnoludek - zna się trochę języków obcych, nie chwaląc się... Pozwól, że będę do ciebie mówił Jabłuszko, to takie przyjemne, prawda? No, ale do rzeczy. Nie mam pojęcia, gdzie jest wózek twojej lalki, natomiast uważam, że Jabłuszko natychmiast powinno wrócić do sklepu, bo mama się na pewno już niepokoi i to bardzo! Gdzie jest ten sklep?

- Tam - Mela pokazała palcem.

- Aha! Za mną! - wykrzyknął krasnoludek i ruszył w stronę przejścia dla pieszych. Przed przejściem zatrzymał się, odwrócił w stronę Meli i powiedział:

- Żeby wszystko było jasne: ja przechodzę pierwszy, daję Jabłuszku znać, że może przejść i dopiero wtedy Jabłuszko przechodzi. Jabłuszko zrozumiało? - zapytał krasnoludek z filuternym uśmieszkiem. Mela stała, przytulając mocno lalkę, i patrzyła, jak krasnoludek spogląda w lewo, potem w prawo, potem w lewo, i upewniwszy się, że nic nie jedzie, przebiega szybko małymi kroczkami przez ulicę. Czerwony pompon na jego czapeczce śmiesznie podskakiwał na wszystkie strony. Kiedy był już po drugiej stronie, odwrócił się w kierunku Meli, znowu dokładnie sprawdził, czy nic nie jedzie, a ponieważ nic nie jechało, machnął ręką, dając znak, że Mela może przejść. Kiedy nasza bohaterka była już bezpieczna po drugiej stronie ulicy, krasnoludek powiedział:

- No, teraz to Jabłuszko już trafi, prawda?

Mela kiwnęła głową.

- Czy ta pani przed sklepem, to szanowna mama? - zapytał.

Mela kiwnęła głową.

- Doskonale! Ja tu będę stał i patrzył, czy Jabłuszko bezpiecznie dobiegnie do mamy. No, dalej, na co Jabłuszko czeka - biegiem!

Mela ruszyła, ale krasnoludek zawołał:

- Chwileczkę, jeszcze jedno, nie przedstawiłem się, to straszne niedopatrzenie. Nazywam się Tuptuś. Proszę, niech Jabłuszko pozdrowi ode mnie swojego dziadka... - dodał i uśmiechnął się tajemniczo.

Mela kiwnęła głową i ruszyła biegiem.

Mama stała przed sklepem i była bardzo zdenerwowana. Mela biegła, biegła, biegła i wreszcie - dobiegła do mamy, wtuliła się w nią i... rozpłakała. Mama głaskała ją po głowie i po chwili powiedziała:

- Moje kochane Jabłuszko, jak dobrze, że jesteś, strasznie się zdenerwowałam, strasznie, już chciałam dzwonić na policję!

„Dlaczego mama powiedziała do mnie Jabłuszko” - zastanowiła się Mela i przestała płakać. I wtedy zobaczyła, że koło mamy stoi różowy wózek, tak - ten różowy wózek!

- Ktoś postawił twój wózek koło kas, bo zostawiłaś go przed sklepem. Pamiętaj, lepiej nie zostawiać wózka na zewnątrz - powiedziała mama, po czym dodała: - Weź wózek i chodź jeszcze ze mną do sklepu, bo nie zrobiłam przecież w końcu zakupów.

Kiedy potem wracały do domu, Mela przypomniała sobie coś bardzo ważnego: że nie podziękowała krasnoludkowi! Zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, ale nigdzie go nie było. Postanowiła, że musi mu jednak podziękować! Przystanęła, zwróciła się w stronę ulicy i parku i zawołała z całych sił:

- Tuptusiu, to ja, Mela, czyli Jabłuszko! Dziękuję Ci bardzo, że mi pomogłeś!!!

Mama spojrzała na swoją córeczkę, pokręciła ze zdziwienia głową, po czym obie ruszyły znowu w stronę domu. Na kolację.
 

 

Zapraszamy na stronę Wydawnictwa: http://www.znak.com.pl/

Zobacz naszą recenzję.

1/2
1/2
2/2
2/2
Organizator:

Wydawnictwo Znak

Wydarzenia na Śląsku

Przeczytaj również

Warto zobaczyć