Warszawa

Darmowa edukacja w praktyce

Darmowa edukacja w praktyce

Rodzice uczniów wiedzą doskonale, że hasło „niska cena” nijak ma się do szkolnej rzeczywistości. Konstytucyjna gwarancja bezpłatnej i ogólnodostępnej edukacji to idea szczytna, ale nie do końca realizowana w praktyce. Krokiem w dobrym kierunku jest stworzenie darmowego rządowego podręcznika dla uczniów na każdym etapie edukacji.

 

Do 2017 r. każdy uczeń podstawówki, gimnazjum i szkoły ponadgimnazjalnej ma mieć zapewniony bezpłatny dostęp do podręczników do kształcenia ogólnego.  MEN ocenia, że  dzięki tym zmianom  w kieszeniach rodziców w roku 2017 może zostać nawet  320 mln zł. A rok później – jeszcze więcej… Statystycznie – bomba? A jak się to ma do naszych pojedynczych kieszeni? Ilu rodziców nie uda się opanować sytuacji bez szybkiej pożyczki przez Internet, która w całości zostanie przeznaczona na pozostałe przybory szkolne? Obecnie z rządowego podręcznika uczą się pierwszaki, a podręczniki dla drugoklasistów poddawane są społecznym konsultacjom. Owa „darmowość” wzbudza liczne kontrowersje: nie zawsze udaje się wynegocjować zmiany merytoryczne, choć nauczyciele wytykają liczne błędy i niekonsekwencje. Wiadomo: darowanemu koniowi trudno rozewrzeć pysk, a co dopiero zajrzeć w zęby…

 

Za darmo nie zawsze znaczy dobrze

Za darmo… Ustawa reguluje wysokość dotacji, jaką MEN przyzna szkołom. I tak komplet podręczników dla gimnazjalisty nie może przekroczyć kwoty 250 PLN, a dla ucznia szkoły podstawowej – 140. Uczniowie otrzymają więc darmowe podręczniki, ale jeśli ich jakość nie będzie zadowalająca dla poszczególnych osób (np. dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, dzieci szczególnie uzdolnione) zapewne będzie tak jak zawsze: trzeba będzie wysupłać pieniądze z kieszeni i kupić takie pomoce naukowe, jakie potrzebne i przydatne są konkretnemu dziecku. Darmowa edukacja w oparciu o darmowe podręczniki – brzmi zachęcająco. Ale rodzice doskonale wiedzą, że na szkolnej edukacji poprzestać się nie da: zajęcia dodatkowe to nie jest kaprys nowobogackich – to konieczność. Klasa w publicznej szkole to 20-30 osób. Mimo pogłębiającego się niżu demograficznego, zamiast rozgęszczać klasy i umożliwiać nauczycielom pracę w małych grupach (co wydatnie podnosi jakość pracy edukacyjnej i zacieśnia kontakty na linii uczeń-mistrz, wychowanek-wychowawca), zwalnia się nauczycieli a zespoły klasowe łączy. Co komu po tej darmowości w sytuacji, gdy nie można każdego dziecka potraktować indywidualnie, a rozwijanie uzdolnień czy nadrabianie braków w ogóle nie wchodzi w rachubę w czasie lekcji? Więc szybka pożyczka, najlepiej darmowa, bo w przeciwieństwie do edukacji bywają takie, i naprzód!

 

Ile kosztuje darmowa edukacja?

Jeśli nie jesteśmy mieszkańcami Warszawy czy Krakowa, gdzie blisko połowa dzieci objęta jest już edukacją niepubliczną (społeczną, prywatną, alternatywną, coraz częściej: domową…) a więc płatną, zapewne należymy to tej grupy rodziców, która chętnie wzięłaby ustawodawców za słowo i wyegzekwowała tę bezpłatną edukację do ostatniej złotówki. Zarobki w wielkich miastach i poza nimi to dwa różne światy. Bo pomijając kwestię podręczników, trzeba jeszcze zapłacić za wspomniane na wstępie materiały papiernicze i przywołane przed chwilą zajęcia dodatkowe, ale także złożyć „dobrowolną” daninę a to na komitet rodzicielski, a to na radę rodziców; opłacić każde wyjście do kina/teatru/muzeum, wyjazd na wycieczkę/zieloną szkołę. I jeszcze obiady. W niektórych placówkach – mundurek. Listę proszę stosownie wydłużyć w zależności od realiów, w których żyjecie. Nie dziwi więc fakt, że czasem rodzic musi się zapożyczyć, żeby sprostać wymaganiom finansowym „darmowej edukacji”. Bywa, że szybka pożyczka (taka chociażby jak od Vivusa) ratuje domowy budżet. I nie warto z nią czekać, aż zaczną się wrześniowe wydatki – choć teoretycznie są to już wydatki jesienne, mnożą się jak króliki na wiosnę…

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Artykuły

Warto zobaczyć