Warszawa

Nie tylko park miniatur - nowości w Inwałdzie

Nie tylko park miniatur - nowości w Inwałdzie

Inwałd to niewielka miejscowość położona niedaleko Wadowic (około pół godziny jazdy z Bielska-Białej, a godzinę z Krakowa), która w ciągu kilku minionych lat stała się prawdziwym centrum turystycznym.

 

Jak łatwo się domyślić, nie jest to wymarzone miejsce dla rodzin eko, czy takich, które najlepiej czują się w teatrze albo na warsztatach naukowych. Jednak mnogość atrakcji pozwala mi wierzyć, że każdy, niezależnie od wieku – bez większego trudu, przy odrobinie dobrej woli – znajdzie tu coś dla siebie. Pod warunkiem, że niestraszne mu tłumy, bo miejsce to bywa oblegane przez wycieczki. Elementem niezbędnym jest też względnie dobra pogoda, jako że większość atrakcji znajduje się na świeżym powietrzu (niektóre z nich są wręcz wyłączane, jeśli warunki atmosferyczne nie są sprzyjające).


Inwałd stał się znany dzięki ciekawemu i wciąż wzbogacanemu o nowe obiekty parkowi miniatur „Świat Marzeń”; w 2009 otwarto tam Dinolandię, a latem tego roku – średniowieczną warownię. Aby w pełni skorzystać z proponowanej oferty, trzeba w każdym z tych obiektów spędzić praktycznie cały dzień, więc warto zastanowić się wcześniej, na którym z nich się skoncentrować, czy może (przy zasobniejszym portfelu) kupić łączony bilet „park miniatur – warownia” lub wręcz – zatrzymać się tam w hotelu.

 


Pierwszym parkiem, który dostrzegamy jadąc od strony Bielska-Białej, jest Dinolandia. To wielki park „jurajski”, gdzie zwiedzający przechadza się wśród imponujących, choć nieruchomych, figur dinozaurów. Osoby lubiące sport niewątpliwie docenią inne, oferowane odpłatnie, atrakcje: ścianę wspinaczkową, park linowy (dla dzieci) i zjazdy tyrolskie (dla dorosłych), a także minigolf i francuską grę petanque (te dwie ostatnie – w sezonie gratis).

 


Po długim spacerze urozmaiconym o wyszukiwanie skamielin lub wizytę w jaskini (uwaga na głowę!) oraz – być może – po spotkaniu przyjaznego (i chętnie pozującego do zdjęć) żółtego dinozaura, można zaspokoić głód w miejscowej restauracji, kupując dziecku zestaw z nuggetsami lub burgerem (tzw. Dinopaka), do którego dodawany jest (jakżeby inaczej) dinozaur – tym razem nieduży i plastikowy.
Park miniatur spodoba się na pewno wielbicielom miniaturowych replik słynnych budowli. To maleńki, skondensowany świat, w którym znajdziemy najbardziej znane obiekty, począwszy od figur z Wysp Wielkanocnych, poprzez wieżę Eiffla, Statuę Wolności czy Bazylikę Świętego Piotra, a skończywszy na Stadionie Narodowym w Warszawie. W przerwie sesji zdjęciowej, którą można potem opatrzyć na przykład tytułem: „Byłem na wakacjach w … (tu wpisać możliwie najbardziej egzotyczne miejsce)”, warto wybrać się na przejażdżkę diabelskim młynem, by popodziwiać z lotu ptaka cały park i jego okolicę.

 

 

W cenie biletu są dwie z trzech atrakcji: właśnie owo powolnie obracające się koło młyńskie; tzw. Pirat, czyli wielka, kołysząca się łódź – dla ludzi o bardzo zdrowym błędniku; oraz samochodziki-zderzaki. Uwaga: z atrakcji tych nie mogą korzystać dzieci poniżej piątego roku życia, nawet pod opieką osoby dorosłej!
W „Świecie marzeń” także można zjeść coś w jednym z punktów gastronomicznych (podobnie jak w przypadku Dinolandii, ceny i jakość pozostawiam ocenie każdego ze zwiedzających), zabrać malucha na – niewyszukaną skądinąd, ale zawsze cieszącą dzieci – bezpłatną karuzelę albo na darmową przejażdżkę małą ciuchcią.

 


Starsze dzieciaki, niestety za dodatkową opłatą, mogą poślizgać się na matach z wysokiej zjeżdżalni (tzw. Super Ślizgu), pójść z rodzicami do kina 5D (znów atrakcja dla osób o zdrowym błędniku) albo wybrać się na Egipt Horror Show, o którym nie umiem niestety nic powiedzieć, bo zniechęciła mnie już sama nazwa – ale to z pewnością gratka dla amatorów mocnych wrażeń.


Elementem parku, który budzi spore zainteresowanie każdej grupy wiekowej, jest, o dziwo, labirynt z żywopłotu. Na pomoście wzniesionym w jego środku stoi zazwyczaj grupka osób kibicujących swoim znajomym i podpowiadających im, która droga prowadzi do wyjścia.
Nową i interesującą inwałdzką propozycją jest nieco oddalony od parku miniatur park średniowieczny, do którego prowadzi polna ścieżka. Rodzicom z małymi dziećmi stanowczo polecam wózek (przydaje się on właściwie w każdym z parków), bo kiedy byliśmy tam w sierpniu tego roku, do warowni można się było dostać wyłącznie pieszo.

 


Miałam świadomość, że zamczysko nie jest budowlą naturalną, więc wybierałam się do niego bez większego entuzjazmu. Okazało się, że niesłusznie. Po warowni kręciły się osoby ubrane w stroje z epoki, a wiele z nich nie pełniło tam roli wyłącznie dekoracyjnej, można było bowiem skorzystać (w cenie biletu) z mini-warsztatów, prowadzonych na przykład przez kowala czy tkacza. Nam przemiła garncarka pomogła zrobić na kole dzbanuszek. Niestety, z powodu braku pieca do wypalania gliny, z wykonanym w pocie czoła naczyniem musieliśmy się rozstać...
W warowni strzelaliśmy także z łuku, a w samym zamku zwiedziliśmy zbrojownię, salę tortur (opisy wykorzystania poszczególnych narzędzi są tak barwne i szczegółowe, że mogą się przyśnić) i podziwialiśmy okolicę z tarasów widokowych. Kątem oka dostrzegliśmy też kolejną restaurację. Na deser zostawiliśmy sobie natomiast atrakcję przeznaczoną zdecydowanie dla najmłodszych, która wywołuje w szkrabach drżenie serca i ogromne emocje: smoczy pokaz. Drzemiący (a nawet chrapiący) w zamkowej jaskini duży smok powoli budzi się, rozgląda i zaczyna ziać dymem i ogniem, a potem…

 


Więcej nie zdradzę! Jeśli zdecydujecie się przyjechać do Inwałdu, sami zobaczycie, jak to wszystko się kończy. Zapewniam Was, że zobaczycie tam też o wiele więcej smoków!

 

mama Magda

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Artykuły

Warto zobaczyć