Warszawa

Wierzy się, że dziecko wie kiedy jest mu ciepło czy zimno

Wierzy się, że dziecko wie kiedy jest mu ciepło czy zimno

Jak wygląda hartowanie po skandynawsku? Czy łatwo być rodzicem w Szwecji? Jak wygląda nauka w szwedzkim przedszkolu? O "szwedzkim zimnym chowie" i rodzicielstwie w Szwecji rozmawiamy z Moniką, mamą trzyletniego Juliusza, która nieco ponad rok temu przeniosła się do tego kraju.

 

Jak długo mieszka Pani w Szwecji? Co zaskoczyło Panią najbardziej po przeprowadzce do tego kraju? Czy można już powiedzieć, że czuje się Pani jak u siebie?

 

Przeprowadziłam się nieco ponad rok temu. Co zaskoczyło mnie najbardziej? Rodzicielstwo. Przede wszystkim to, że w większości rodzin obowiązki związane z wychowaniem dzieci są tu faktycznie równo podzielone między mamę i tatę. Miałam wręcz wrażenie, że to ojców właśnie częściej widuję na placach zabaw. Powszechnym widokiem są tu mężczyźni z jednym dzieckiem w nosidle, a drugim, a czasem i trzecim u boku, robiący zakupy w galerii albo w supermarkecie - nikogo to nie dziwi, ani nie przychodzi nikomu do głowy żeby panów za to specjalnie wychwalać, bo jest to postrzegane jako zupełnie normalne. Kolejna rzecz to specyficzny spokój i optymizm Szwedów. Nie widać tu umęczonych twarzy i zirytowanych karcących spojrzeń rodziców, którzy ostatkiem sił próbują nie rozszarpać krzyczącego dziecka w miejscu publicznym. Zdumiewające było oglądać rodziców reagujących z całkowitym spokojem na atak histerii dwulatka przy kasie, a jeszcze bardziej zaskakiwały mnie reakcje innych ludzi, czyli brak karcących spojrzeń i niechcianych rad. Mam wrażenie, że Szwedzi na ogół o wiele lepiej panują nad emocjami, co przekłada się na zachowanie ich dzieci, które wydają się wesołe i pozbawione kompleksów, ale i bardzo dojrzałe emocjonalnie. Szwedzcy rodzice wydają się też bardzo zaangażowani i równocześnie czerpią radość ze swojej roli. Dzieci traktuje się tu poważnie, jak pełnoprawnych członków społeczeństwa i równych partnerów w dyskusji.

 

Czy czuję się jak u siebie? Jeszcze nie do końca, ale z każdym dniem szwedzka rzeczywistość jest coraz bardziej "moja". Na początku dużą przeszkodą jest język. W prawdzie bez problemu można tu porozumieć się po angielsku, ale trudno uniknąć uczucia wyobcowania kiedy człowiek nie rozumie o czym rozmawiają pozostali między sobą, co jest tematem audycji radiowej, albo co mówi nagranie automatycznej sekretarki w przychodni. Teraz, kiedy jestem już w stanie używać szwedzkiego w codziennych sytuacjach, czuję się o wiele bardziej "u siebie". Niestety, jest to długi proces i trudno mi powiedzieć kiedy, i czy w ogóle, będę się tu kiedykolwiek czuła w stu procentach w domu.

 

Jakiś czas temu pojawiła się na rynku książka Lindy Akeson Mcgurk "Nie ma złej pogody na spacer. Tajemnica szwedzkiego wychowania dzieci". Autorka pisze, że w Szwecji dzieci od kołyski spędzają większość czasu na zewnątrz bez względu na mróz czy deszcz. Czy rzeczywiście tak łatwo o widok wózka pozostawionego pod restauracją w mroźny dzień?

 

Tak, to prawda. Już maleńkie noworodki zabierane są na spacer, nawet jeśli urodziły się zimą. Na czas drzemek dzieci śpią w wózkach w ogrodzie lub na balkonie i nikt nie widzi w tym nic dziwnego, nawet przy ujemnych temperaturach. Dzieci przedszkolne (powyżej 1 roku życia) wychodzą na podwórko codziennie bez wyjątku, również w deszczu czy śniegu. I nie jest to dziesięciominutowy spacerek tylko kilkugodzinna zabawa w błocie lub w zaspach. Wózków zostawionych przed sklepem czy restauracją nie widziałam. Może zdarza się to czasem, ale raczej nie przy ruchliwych ulicach.

 

 

Jak dużą wagę Szwedzi przywiązują do hartowania maluchów?

 

Sądzę, że ogromną. Świeże powietrze niezależnie od pory roku jest tu postrzegane jako niezbędne dziecku do prawidłowego rozwoju, tak samo jak jedzenie i picie. Dzieci spędzają wiele godzin na podwórku niezależnie od pogody i temperatury. Wierzy się, że dziecko wie kiedy jest mu ciepło czy zimno i jeżeli uparcie zdejmuje czapkę czy sweter to znaczy że należy mu na to pozwolić. Powszechnym widokiem są bose stópki wystające z wózka czy biegające po sali zabaw. Latem, a nawet jesienią i wiosną widać też wiele maluchów kąpiących się w jeziorze, nawet jeśli woda jest naprawdę zimna. Wielu rodziców uprawia też bieganie z wózkiem lub jeździ na rowerze z dzieckiem/dziećmi w przyczepce, również w każdą pogodę.

 

Patrząc z obecnej perspektywy, uważa Pani, że w Polsce mamy tendencję do przegrzewania dzieci?

 

Zdecydowanie, Sama starałam się nie popełniać tego błędu, ale pod wpływem "serdecznych rad" zdarzyło mi się założyć dziecku czapkę dla "świętego spokoju". Pamiętam, że kiedy brałam kilkumiesięcznego synka na spacer przy temperaturze nieco poniżej zera, wielu ludzi spoglądało na mnie jakbym robiła coś bardzo kontrowersyjnego, padały też pytania czy nie jest mu zimno, czy się nie rozchoruje. Najgorzej jednak wspominam przeraźliwie wysokie temperatury w domach, gdzie pojawiło się małe dziecko. Pamiętam jak odwiedziłam raz koleżankę, która niedawno urodziła. Sama miała na sobie tunikę z krótkim rękawem sięgającą ledwie za pośladki i nic więcej, a jej synek był ubrany w body na długi rękaw i pajac, na który miał naciągnięte ciepłe skarpetki, Od samego patrzenia na niego zrobiło mi się duszno. Kolejna sprawa to ten lęk o zawianie uszek i paniczny strach przed przeciągiem. W wielu domach gdzie są maluchy rezygnuje się z wietrzenia pomieszczeń, co dla mnie jest zupełnie nie do przyjęcia.

 

Synek uczęszcza do szwedzkiego przedszkola. Czym różni się szwedzkie
przedszkole od polskiego?

 

Pierwszą różnicę widzi się już kompletując wyprawkę. Dzieci biegają na bosaka, więc zbędne są kapcie. Nie trzeba tez strojów gimnastycznych ani żadnych przyborów plastycznych, bo to zapewnia przedszkole. Obowiązkowo należy za to wyposażyć dziecko w zestaw ubrań przeciwdeszczowych i kalosze, a na okres zimowy w polarową bluzę, ocieplony kombinezon, czapkę, rękawiczki i śniegowce. Dzieci spędzają mnóstwo czasu na zewnątrz niezależnie od pogody - wychodzą na podwórko dwa razy dziennie, na ok 1,5 do 2 godzin, a raz w tygodniu chodzą do lasu. Dziecko w grupach 1 i 2 latków musi mieć też wózek i ciepły koc lub śpiwór, bo na czas drzemek kładzie się je w wózkach na zadaszonym tarasie. Na to jednak byłam przygotowana, bo w internecie spotkałam się wcześniej z informacjami o tzw. "szwedzkim zimnym chowie". Zaskoczyło mnie za to jak dużą uwagę przywiązuje się tu do nauki samodzielności. Dzieci zachęcane są aby jak najwięcej rzeczy robiły same. Podczas posiłku siedzą przy zwykłych małych stolikach, wjeżdża wózek z jedzeniem i na każdy stolik podaje się miski i talerze, z których dzieci "samodzielnie" nakładają po kolei ryż, warzywa, mięso. Jedzą metalowymi sztućcami, a po posiłku same wycierają buzię i odnoszą talerz, z którego resztki zgarniają do kosza na odpadki. Oczywiście panie są cały czas obok i asystują przy tych czynnościach, ale nie wykonują ich za dziecko. Dzieci też same się ubierają i rozbierają, nikt ich nie pogania. Wiele razy zdarzyło się, że mój synek po gimnastyce wrócił do domu w koszulce ubranej na "lewą" stronę lub w spodniach tył na przód. Nikomu to nie przeszkadza, a dziecko otrzymuje pomoc jeżeli zgłosi, że jej potrzebuje lub wyraźnie sobie nie radzi. Szwedzkie przedszkola różnią się też z wyglądu. Przyznam, że na początku nieco mnie przerażały, bo wydały mi się jakieś smutne i biedne, przypominały mi bardziej garaże lub magazyny niż kolorowe przedszkola jakie widujemy w Polsce. Z zewnątrz w większości obite rudymi deskami, ogrodzone siatką, ze skromnym placem zabaw gdzie jest piaskownica, kilka domków i huśtawek z opon, ale zamiast super bezpiecznej powierzchni amortyzującej z atestami są... skały, kamienie i patyki. Okazuje się jednak, że dzieciom ten minimalizm zupełnie nie przeszkadza, a kamienie i patyki są najchętniej przez nie wybieranymi zabawkami.

 

 

Ze Skandynawii wywodzi się idea leśnych przedszkoli, która powoli dociera również do Polski. Jak popularne w Szwecji są leśne przedszkola? Czy taka placówka działa w Pani okolicy?

 

Typowo leśnych, takich z namiotem zamiast budynku w okolicy nie widziałam. Każde przedszkole które znam dysponuje salą, gdzie dzieci bawią się, uczą, jedzą i korzystają z toalety. Jednak każde z nich jest, powiedziałbym, na wpół leśne, z uwagi na czas jaki dzieciaki spędzają na świeżym powietrzu,oraz na fakt, że wychodzą niezależnie od panujących warunków pogodowych.

 

Co daje dzieciom kontakt z przyrodą? 

 

Poza oczywistym, czyli lepszą kondycją i odpornością organizmu, kontakt z przyrodą pozwala dzieciom rozładować napięcie, "wyszaleć się". Sadzę, że dzieci spędzające dużo czasu na dworze są spokojniejsze, lepiej sypiają i rzadziej wchodzą w konflikty. Poza tym kontakt z przyrodą może być połączony również z nauką o otaczającym świecie, a powszechnie wiadomo, że nauka w praktyce daje znacznie lepsze wyniki niż nauka z książek w zamkniętej sali. W przedszkolu synka wycieczki do lasu są połączone z lekcjami, np. o grzybach jadalnych i trujących, o roślinach i zwierzętach żyjących w lesie, o planecie Ziemi i ekologii, a także z nauką kolorów, kształtów, liczenia, a nawet liter przy użyciu np. szyszek czy patyków. Teraz każdy znaleziony patyk z zagiętym końcem synek podnosi mówiąc "Patrz mamo! J jak Juliusz!".

 

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Rozmowę przeprowadziła Wioleta Dyrcz

 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Artykuły

Warto zobaczyć