Warszawa

Zamek Moszna i okolice

Zamek Moszna i okolice

Nadszedł jeden z tych wspaniałych dni, kiedy budzimy się we troje w jednym łóżku, wyspani do syta, a jedynym naszym obowiązkiem staje się miło spędzony czas.

 

Ale tego poranka chmury coraz bardziej wplatały się we włosy słońcu, aż w końcu zasłoniły je całkowicie niwecząc nasze pływackie plany...  Nawet muchy schroniły się w naszym mieszkaniu i bzyczały pod sufitem.

- Mamo i co teraz będziemy robić?! – zapytał z wyrzutem nasz pięcioletni Miś, tak jak gdyby te nimbo stratusy były naszą – rodziców – sprawką.  Popatrzyliśmy na siebie bezradnie. Zaczęłam odganiać coraz natrętniejszą muchę sprzed nosa ku uciesze Synka. Ale gdy mucha w końcu przysiadła na jego ramieniu usłyszeliśmy zdumieni, że mówi do nas tubalnym głosem – głosem niepasującym do małej, szmaragdowej muchy natręciuchy!!!

- Chętnie spędzę z Wami ten pochmurny dzień  - zabiorę was w podróż po Opolszczyźnie. Spędzimy czas w baśni gdzie trochę będzie strasznie, trochę śmiesznie. Będziemy zanurzać ręce w delikatnych futrach i w kamiennych grzywach. Posmakujemy nieco literatury „ w pięknych okolicznościach przyrody” i trochę egzotyki wśród polskich pól pełnych lata.
Mucha bez przerwy mówiła, za to my staliśmy oniemiali.
- Suuuper!!! – przerwał muszy monolog Miś. – Uwielbiam gdy jest strasznie! A jak masz na imię mucho?
- Jestem Muszka Opoluszka. – odpowiedziała mucha i zatrzepotała skrzydełkami, spod których posypał się na nas srebrny pył. W mgnieniu oka znaleźliśmy się pod bramą pięknego zamku w Mosznej.  Każdy z nas stał urzeczony przy strzelistej, pełnej wieżyczek historycznej budowli. Zwany Opolskim Disneylandem zamek faktycznie przypomina baśniową scenerię. Miś urzeczony biegał po wspaniałym tarasie, a zewsząd otaczały Go kamienne postaci.
Muszka Opoluszka zacierała swoje sześć łapek widząc nasz zachwyt.
- Ogłaszam konkurs! – zawołała nie muszym, tubalnym głosem Opoluszka – Kto odkryje więcej zwierząt mieszkających w murach zamku? Konkurs wciągnął nas bez reszty. Biegaliśmy wokół starych murów z głowami zadartymi w górę i co chwilę ktoś z naszej trójki odkrywał dostojne stworzenia:

- Orzeł!!! Niedźwiedź!!! Żubr!!! Lwy!!! – krzyczeliśmy co chwilę ku uciesze zielonej muchy fruwającej nad nami z pobłażliwą miną.
Po chwili nasz mały Miś już przytulał się do kamiennego lwa, głaszcząc jego grzywę. Lew podawał nam wszystki kamienną łapę i mruczał jak kot.
- Małpka! – krzyknęłam widząc kolejne zwierzątko. Wszyscy zdumieni zadarli głowy pod jedną z tysiąca wieżyczek.
-  Kościotrupek! – wrzasnął Miś – Lubię kościotrupki! Choć są trochę straszne. – dodał po chwili.

Biały szkielecik siedzący na parapecie okna w wieży wyglądał dość sympatycznie. Od razu zaczęliśmy snuć opowieści mrożące krew w żyłach o jego pochodzeniu.
- A może on po prostu tam zemdlał – wysnuł hipotezę Synek.

Postanowiliśmy wejść do zamku, jednakże mając na względzie moje własne dziecięce wspomnienia ze zwiedzania zabytkowych wnętrz, wiem, że z takich eskapad najbardziej godne uwagi były muzealne wielkie kapcie, które świetnie sprawdzały się niczym łyżwy na wyfroterowanych parkietach  - poprzestaliśmy więc na wejściu do pałacowej kawiarni. Wnętrze to jest bardzo widowiskowe. Zjedliśmy pyszne lody, a Muszka Opoluszka wędrowała po szybie z drugiej strony okna. Zachwyciły mnie piękne suknie z epoki wyeksponowane na ścianach niczym obrazy w ramach. Misio z zainteresowaniem oglądał freski, oraz zobaczył dojrzewające kiście bananów w oranżerii sąsiadującej z kawiarnią.
- A teraz trochę szaleństwa w zabytkowym parku! – zawołała Mucha pikując wśród starych, okazałych drzew.
- Zabawa w ganianego! – zawołał Miś próbując złapać wirującą Opoluszkę.
Po chwili oboje zarządzili zabawę w chowanego, przy którym wszyscy mogliśmy odkryć potencjał tego lekko dzikiego i tajemniczego ogrodu. Gdy ukryłam się w starym, spróchniałym pniu myślałam o dzieciach sprzed wieków, które być może bawiły się podobnie jak my dzisiaj – wśród tych samych drzew i alejek.
Z zamku powędrowaliśmy w ślad za brzęczącą  muchą w stronę zamkowych stajni, gdzie do dziś hodowane są rasowe konie. Tam mucha zniknęła nam z pola widzenia, tęsknie spoglądając w stronę pasących się kasztanowych wierzchowców. Misio zobaczył po raz pierwszy jak mieszkają koniki – do zabytkowych stajni bowiem można wejść i pogłaskać aksamitne pyski źrebaków. Tuż obok jest mini zoo, w którym wszyscy zachwycaliśmy się puchatymi królikami, kurami silk – niewiele różniącymi się wyglądem od ów królików, sarnami, świnkami wietnamskimi i ostronosami. Ostronosy były niezwykle pocieszne i przyjazne – spędziliśmy przy nich bardzo długi, pełny śmiechu i głaskania czas.
Muszka Opoluszka z ogromnym żalem opuszczała to miejsce.
- Uwielbiam konie! – powtarzała nieco otumaniona – Kocham te zapachy!

- Ja chyba pozostanę przy ulubionych aromatach roślin – odparłam lekko skrzywiona – Uwielbiam kwitnące lipy. Tak pachną wakacje... – rozmarzyłam się.

- Lipy. – powtórzyła tubalnie Opoluszka i machnęła skrzydełkami zasypując nas srebrnym pyłem.

   Po chwili staliśmy w alei lipowej w Dobrej – niewielkiej miejscowości niedaleko Mosznej, gdzie lokalna społeczność potrafi wydobyć to, co ma najcenniejszego – niepowtarzalną przyrodę.
   Ruszyliśmy wzdłuż alei mając przed sobą widok na Górę Świętej Anny. Przez warstwę wilgotnych chmur zaczęło przebijać się słońce, mrugając nam na twarzach poprzez liście pachnących lip. Pierwsza dróżka zaprowadziła nas do lipy Jana Kochanowskiego, gdzie Miś usiadł na ławeczce, a my odczytaliśmy Mu z tabliczki fraszkę na lipę. Szpacy i słowicy skutecznie wystraszyli naszą Opoluszkę, która od tej pory siedziała schowana w kieszeni mojego Męża. Druga dróżka zaprowadziła nas do ławeczki Małego Księcia, gdzie my usiedliśmy czytając z tablicy mój ulubiony fragment tej wspaniałej książki a Nasz Pięciolatek wyszalał się na małym, kolorowym placu zabaw. Kolejne lipy i ławeczki wprawiły nas w doskonały nastrój.
- Przeczytasz mi baję o Małym Księciu? – zapytał mój Synek  w powrotnej drodze.
Z kieszeni Męża rozległo się tymczasem donośne chrapanie.
- Opoluszko! – zawołał  – Jesteśmy głodni. Wracajmy już do domu!
Muszka Opoluszka błyskawicznie zareagowała.
- O nie! Muszę odwiedzić jeszcze znajome krowy w tej okolicy! Ale Wy zjecie teraz frytki! –
- Hurrra! – zawołał nasz nieletni koneser smażonych ziemniaków i oto spowił nas srebrny pył.
Już po chwili zaczęliśmy przecierać oczy ze zdumienia: staliśmy na skraju wsi Łowkowice (sąsiadującej z wsią Dobra), na niewielkim wzniesieniu tuż pod pobielonym wiatrakiem. Na jego pokrytym gontem dachu znajduje się metalowa flaga z datą jego powstania: 1868. Dzisiaj znajduje się tam bar, w którym zamówiliśmy frytki. Jedliśmy je w ogródku pod słonecznym niebem, z widokiem na zarys Gór Opawskich, a wokół szumiało dojrzałe zboże.
Muszka Opoluszka stwierdziła, że pozostanie na wsi. Pożegnała się z nami machając wszystkimi sześcioma nóżkami. A gdy machnęła skrzydełkami po chwili byliśmy w naszym domu.
Zadowoleni przeglądaliśmy do wieczora zdjęcia z naszej opolskiej wyprawy.
I tylko pająk był jakiś taki obrażony.

 

 

Hanna Sterniuk-Mościcka
 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć