Warszawa

Wściekły sukces Angry Birds

Wściekły sukces Angry Birds

Niby każdy świetnie wie co to „Angry Birds” bo albo sam jest od tej gry uzależniony, albo ma uzależnionych przyjaciół i bliskich, ale mało kto zna odpowiedź na pewne podstawowe pytania: po pierwsze, dlaczego te kolorowe ptaszyska nie potrafią latać dopóki nie wystrzelimy ich z procy?; po drugie, dlaczego wrogie im świnie nie są różowe tylko zielone?; i po trzecie, jak to możliwe, że ta tania i banalna gierka na smartfony odniosła taki potężny sukces w niemalże wszystkich zakątkach świata?!


Wbrew pozorom chyba najłatwiej odpowiedzieć na ostatnie z tych pytań. Oryginalna gra „Angry Birds” może sobie być banalna (później, w miarę wzrostu popularności marki na różne sposoby ją uatrakcyjniano i komplikowano), ale za to szybko uzależnia. A fakt, że jest tania to jej kolejna wielka zaleta – wersję próbną aplikacji (z reklamami) można sobie zainstalować za darmo, a zakupienie wersji pełnej będzie nas kosztowało około 3 zł. Czyli tyle żeby mógł się na aplikację szarpnąć nie tylko człowiek pracujący, ale również uczeń podstawówki.

 

A jak już się dobrze wkręcimy w grę i poczujemy, że nie możemy żyć bez tych wszystkich kolorowych ptasich mordeczek, to zaczniemy wydawać prawdziwe pieniądze na setki gadżetów powiązanych z grą: od breloczków do kluczy, przez pluszowe zabawki aż po ubrania, plakaty czy fototapety. Zupełnie jak byśmy powoli zbierali manatki z tego świata i z każdym takim zakupem trochę bardziej przenosili się do wirtualnej rzeczywistości „Angry Birds”. Bo mimo tego, że będą nam wiecznie świstały nad głową wystrzeliwane z procy ptaszyska i gdzieś z oddali zawsze będziemy słyszeć świńskie chrumkanie, to przecież jest to znacznie mniej stresujące miejsce niż to, w którym żyjemy.

 


Zasady gry są cudownie proste: naciągamy paluchem gumę procy tak, aby jak najcelniej wystrzelić siedzącego na niej ptaka i jak najszybciej wytłuc znajdujące się po przeciwnej stronie ekranu świnie. Te kryją się jednak za przeróżnymi konstrukcjami i czasami należy odrobinę pogłówkować żeby wybrać właściwe miejsce, w które powinien uderzyć ptak.

 

Tyle, że gra sprawia mnóstwo satysfakcji nawet kiedy się nie wygrywa: zarówno ptaki, jak i świnie wydają podczas potyczek zabawne dźwięki, burzone konstrukcje powodują imponujący chaos, a nawet jeśli wrednym świniakom ostatecznie uda się przeżyć, to nasze ptaki-kamikadze przynajmniej malowniczo je poturbują. Poza tym niektóre ptaki przejawiają pewne specjalne zdolności, które możemy aktywować dotykając palcem ekranu podczas ich lotu: żółty gwałtownie wtedy przyspiesza, niebieski się potraja, czarny zamienia się w bombę itd.

 

Co ważne, granie w „Angry Birds” nie sprawi problemów nawet najmniej utalentowanym początkującym – w zasadzie już po pierwszym naciągnięciu procy każdy może się czuć w pełni profesjonalnym graczem. I oczywiście chce więcej.

A skoro chce, to twórcy „Angry Birds”, czyli ludzie z fińskiej firmy Rovio Entertainment Limited, idą za potrzebami klienta i dają mu więcej: najpierw „Angry Birds Seasons” (gdzie ptaki ścierają się ze świniami na przestrzeni czterech pór roku, a więc w scenerii letniej, zimowej, halloweenowej itd.) i „Angry Birds Rio” (gdzie ptaki muszą wyzwolić swoich pobratymców, bohaterów animowanego filmu „Rio”, a ich głównymi przeciwnikami są tym razem złośliwe małpy), a potem jeszcze „Angry Birds Space” (czyli ptaki w kosmosie), „Angry Birds Star Wars” cz. I i II (ptaki w kosmosie, a do tego poprzebierane za bohaterów „Gwiezdnych wojen”), „Bad Piggies” (spin-off, w którym główną rolę odgrywają zwariowane świniaki), „Angry Birds Friends” (wersja gry skoordynowana z Facebookiem) i ostatnio „Angry Birds Go!” (wyścigi samochodowe pomiędzy ptakami i świniami). I tak to ze skromnej, wymyślonej siedem lat temu gry na iPhone’a „Wściekłe ptaki” stały się najbardziej przebojową aplikacją na telefony komórkowe, jaką zna świat. No ale trudno żeby było inaczej skoro podsumowując wszystkie istniejące wersje gry, ściągnięto ją już ponad dwa miliardy razy…

 

 

A sama gra i powiązane z nią gadżety to nie wszystko. Od pewnego czasu twórcy „Angry Birds” zapowiadają, że planują również podbić świat filmu, przygotowując pełnometrażową trójwymiarową animację z bohaterami swojej gry. To, co może nie do końca sprawdziło się w przypadku króciutkich animowanych filmików z serii „Angry Birds Toons”, a więc przeniesienie na ekran humoru i lekkości charakteryzujących grę, tym razem może wypalić. W końcu za film kinowy mają się zabrać najlepsi specjaliści w branży: scenarzysta Jon Vitti (pisał m.in. dla „Saturday Night Live”, „Simpsonów” i „Biura”) oraz reżyserzy Clay Kaytis (odpowiedzialny za animację w takich hitach, jak „Zaplątani”, „Ralph Demolka” czy „Kraina lodu”) i Fergal Reilly (pracował m.in. przy „Spider-Manie 2”, „Smerfach” czy „Hotelu Transylwania”). Wiadomo, że współproducentem i dystrybutorem filmu miałaby być wytwórnia Sony Pictures i wyznaczono już nawet wstępną datę premiery – na rok 2016. Jest tylko jeden warunek: gra nie może w tym czasie stracić na popularności.

Choć jednak żyjemy w czasach kiedy nic nie grzeje zbyt długo miejsca na szczytach list bestsellerów, trudno uwierzyć, aby nasze ukochane „Angry Birds” miały w ciągu najbliższych dwóch lat popaść w niełaskę. W końcu twórcy gry w pocie czoła pracują nad aktualizacjami dotychczasowych gier (które, co ważne, można ściągać za darmo) i nie brak im pomysłów na zupełnie nowe tytuły (w najbliższym czasie mają to być „Angry Birds Stella” i „Angry Birds Epic”).

 

Do tego z miesiąca na miesiąc marka „Angry Birds” coraz głębiej wnika w popkulturę: do grania w nią z przepraszającym uśmiechem przyznają się takie sławy jak Salman Rushdie, mówi się o niej w najpopularniejszych programach telewizyjnych, serialach i filmach, a jeszcze lepiej zadomowiła się w internecie. I nawet kiedy sam Edward Snowden zaczął ostrzegać cały świat, że grając w „Angry Birds” możemy nieświadomie udostępniać  służbom wywiadowczym informacje na temat swojej orientacji seksualnej, tak naprawdę mało kto się tym przejął. W końcu ktoś musi wytępić te wszystkie wredne świniaki, tak?

 

Autor artykułu, Bartek Paszylk, jest redaktorem

Portalu (nie całkiem) Kulturalnego Dzika Banda

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Artykuły

Warto zobaczyć