Warszawa

Kiedy oni byli mali

Kiedy oni byli mali

Wzruszające, zabawne, prawdziwe, pełne miłości. Takie są historie o Babciach i Dziadkach. Te pisane przez dzieci i te pisane przez... trochę starsze dzieci. Spędźcie wieczór z tymi poruszającymi opowieściami. A za wszystkie nadesłane historie dziękujemy. 

 

 

Artykuł jest zbiorem historii przesłanych do nas w konkursie "Kiedy Oni byli mali". Opowieści spisały dzieci przy pomocy rodziców.

 

1/12
1/12

Ida często rozmawia ze swoją Prababcią o wojnie. Jej opowieści spisała, żeby pamięć o nich przetrwała. 

 

"Było nam ciężko. Niemcy zamykali szkoły i zabraniali się uczyć, więc musiałam przychodzić do prywatnych domów na tajne lekcje. Jedynymi naszymi zabawkami były szmaciane lalki i piłka wypchana gałgankami. Nasz brat wystrugał nam z drewna piękny drewniany domek. Jeden raz syn sołtysa ze wsi pożyczył mi rower. Pamiętam, jaka byłam wtedy szczęśliwa. W końcu nadeszła zima. Nie mieliśmy czym ogrzewać domu. Na szczęście maszyniści wyrzucali trochę węgla na drogę, żeby ulżyć ludziom. Ola i Mietek, czyli moje rodzeństwo, chodzili i codziennie zbierali węgiel. Potem wkładali go do worków i przynosili ten węgiel do domu."

 

Babcia Rysia

2/12
2/12

Moja babcia urodziła się w czasie wojny i jej historia jest bardzo ciekawa, a właściwie jej i pradziadków, którzy pomagali innym nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Moi pradziadkowie dostali medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata z czego cała rodzina jest dumna, a szczególnie babcia, która pojechała z dziadkiem, mamą i wujkami do Izraela żeby medal odebrać. Babcia miała szczęśliwe dzieciństwo mimo iż pradziadek zginął w czasie wojny. Tak jak ja jeździła na rowerze i bawiła się lalkami.


Później miała przyszywane rodzeństwo, którym musiała się opiekować. Zawsze na zdjęciach jest uśmiechnięta. Kiedyś zdjęcia były czarno-białe, fajnie się je ogląda z babcią, bo to ciekawe. Niestety dziadka już nie mam i nie wiem co robił w dzieciństwie, ale na zdjęciach również wydaje się być zadowolony. Mama mówi, że dziadek dużo broił i rzucał kamieniami w witraże kościelne. Razem z rodziną był wywieziony w czasie wojny na drugi koniec Polski. Później wrócili a pradziadek miał sklep i był bardzo surowy dla dziadka i jego sióstr.

 

Dziadek nie miał lekko, ale babcia mówi, że przez to zawsze był dobrym, sprawiedliwym człowiekiem. Babcia wspomina również, że jako dzieci grali w kulki, kapsle, biegali dużo po dworze, a dziewczynki same musiały szyć ubranka dla lalek.

 

Dagmara

3/12
3/12

Kiedy ONI byli mali był inny świat. Nie było komputerów, telefonów, a telewizor był we wsi jeden czy dwa. Moi dziadkowie pochodzą właśnie ze wsi, w dzieciństwie dużo czasu spędzali na podwórku, bawiąc się, ale też i pomagając swoim rodzicom w gospodarstwach.

 

Mieli mnóstwo kolegów, bo prawie w każdym domu były dzieci i często się spotykali. Razem chodzili do szkoły, nad rzekę, na łąkę. Jeździli konno, karmili owieczki, kaczuszki i inne zwierzęta, a zimą jeździli na sankach czy też na workach wypchanych sianem. Rower był rzadkością, ale jak już był, to bardzo go trzeba było szanować.

 

Dzieci nie miały dużo zabawek ani książek, ale wydaje się, że były szczęśliwe. Ludzie się spotykali, wieczorami przychodzili jedni do drugich. Lubię słuchać opowieści dziadków o dawnej wsi.

 

Filip

4/12
4/12

Żadnego z dziadków biologicznych nie znałam. Gdy się urodziłam obaj już nie żyli. Dlatego na sąsiada mieszkającego dwa domy dalej wołałam dziadek do ostatniej chwili. Dziadek miał zawsze ciepły wyraz twarzy. Nawet, gdy się troskał robił to z uśmiechem.

 

Nigdy nie zdradzał mi o czym marzył, lecz opowiadał jakim był dzieckiem. W ciężkich mu przyszło żyć latach- wojennych. Pamiętał strzały i huk bomb. Był to ze słuchu już - czas nieprzyjemny, cieszyłam się, że jest daleko stąd. Słuchałam jak dziadek wodę przynosił, jak razem z mamą na tarze prał. Jak w sklepie o cukier na kartki prosił, jak chleb posypany cukrem jadł.

 

I opowiadał dziadek z uśmiechem o graniu w klasy i w berka. I opowiedział z błyskiem w oku - jak dostał w sklepie cukierka. A był to irys, smak miał ciekawy. I zapamiętał go dziadek tak, że mając lat 80 z hakiem do kawy - najchętniej w sklepie Irysy brał.


Pamiętam uśmiech i dłonie dziadka, i to, że zawsze miał dla mnie czas. Choć wnuków własnych była gromadka - chętnie przychodził odwiedzić nas.

 

Danuta

5/12
5/12

(1) Moja babcia ma 95 lat, ale mimo słabego serca, wciąż jest w pełni władz umysłowych i z radością przyjmuje zawsze pokaźne stadko
swoich wszystkich prawnuków.


Dzieciństwo mojej babci czy dziadka nie przypomina ani mojego dzieciństwa ani dzieciństwa moich pociech. Babcia Marysia urodziła się na małej polskiej wsi na podlasiu w kwietniu 1925 r. Miała 1 siostrę i 3 braci. Ale kiedyś dzieci już od najmłodszych lat przygotowywane były do dorosłego życia, uczestniczyły w pracach domowych i polowych stosownie do wieku, doglądały młodsze rodzeństwo.

 

Babcia skończyła 6 klas szkoły podstawowej. Nie było ani czasu ani potrzeby uczyć się dalej,
a kiedy jesienią czy wiosną była praca w polu (kopanie ziemniaków czy sianokosy) to ważniejsza była pomoc rodzicom niż szkoła.

 

Całe lato babcia wypasała na łące gęsi, kaczki, potem gdy miała 8-9 lat pasła również krowy.
To był czas na robienie wianków z kwiatów, obcowanie z przyrodą, oglądanie chmur sunących po niebie, a jeśli pasła z jeszcze innymi dziećmi - nuciły sobie piosenki, opowiadały historie, marzyły...

 

Kiedy babcia skończyła ok. 13 lat uczyła się gotować, sprzątać, szyć ubrania, pościel. Zimowymi wieczorami wspólnie z sąsiadkami dziewczynki i kobiety zbierały się w domach i przędły wełnę na kołowrotkach, tkały koce i kobierce na krosnach, wyszywały obrusy, szydełkowały... Ciekawe co na takie hobby powiedziałyby dzisiejsze nastolatki? Babcia najbardziej lubiła szyć i robić na drutach.

 

6/12
6/12

(2) Zima to był czas również zabaw na śniegu, kuligów, wojen na śnieżki, ślizgania się po zamarzniętych sadzawkach, a mrozy były wówczas siarczyste (jak mawia babunia). Śniegu po pas nie brakowało od grudnia do marca. Jak zima to i święta Bożego
Narodzenia - ale nikt wtedy nie wyglądał prezentów, była skromna kolacja
wigilijna, pasterka i liczyło się, że kolejny rok udało się przeżyć w tym samym gronie, że jest ciepły piec i jedzenie dla wszystkich.

 

Wiosną i latem więcej czasu spędzano na zewnątrz: dzieci grały w tzw. chłopa (coś jak klasy), starsze woziły maluchy w drewnianych wózkach w ramach zabawy, turlały kijkiem stare fajerki z kuchni kaflowych - kto dalej, komu później upadnie. Nikt nie przejmował się szkołą - właściwie uczono tylko czytać, pisać i liczyć, ewentualnie trochę praktycznych
tematów, np. ile to kopa czy mendel jaj.

 

Życie płynęło wolniej, a rodzice
przygotowywali dziewczynki i chłopców do konkretnych ról, które mieli mieć w życiu - żon, matek, gospodyń. Babcia wspomina, że niewiele było czasu na zabawę taką jak teraz. Dużo było obowiązków, ale nikt nie narzekał, nie sprzeciwiał się rodzicom, nie marudził, że np. musi zająć się młodszym rodzeństwem kiedy rodzice szli w pole.

 

Jedną z największych atrakcji był cotygodniowy wyjazd do kościoła wozem drabiniastym z koniem, bo wtedy wszyscy zakładali odświętne stroje, czasem rodzice kupili coś słodkiego po mszy. A już szczytem szczęścia był tzw. odpust raz w roku - stragany, świecidełka, zabawki, oczywiście do pooglądania z daleka, bo
zwykle nie było stać rodziców, żeby obdarowywać piątkę dzieci masą łakoci. Ale wtedy dostawali po wianku obwarzanków i słodkim lizaku.

 

I tak mijało dzieciństwo. Psocili bardziej chłopcy, dziewczynki wychowywano w
skromności, w uległości, pracowitości.

 

Anna

7/12
7/12

Niestety z czasów kiedy dziadkowie byli mali
Ich rodzice żadnych zdjęć nie posiadali
I choć fotografii mi nie pokazywali
To opowieść ustną chętnie przekazywali
Babcia często opowiadała
Jak z siostrą krowy pasała
Jak dwie małe dziewczynki o zwierzęta troszczyć się musiały
Na łąkę nad rzekę je wyprowadzały
Cały dzień je pilnowały
I na zabawę czasu nie miały.
Dużo czasu na gospodarstwie było
I nikomu się nie nudziło
Wtedy jeszcze samochodów w rodzinie nie było
I do miasta koniem i wozem się jeździło
Lub pieszo po zakupy chodziło.
Dziadek za to łobuz wielki
Do spodni musiał nosić szelki
O pracy i pomaganiu nie myślał wcale
Wykradał sąsiadce pieczone rogale
Za co był surowo karcony
I do obowiązków goniony.
Opowiadał o zimach stulecia
Które pamiętał od berbecia
O zaspach ponad głowę
I tunelach kopanych przez dnia połowę.
Dziś zazdroszczę mu tej zimy
Bo bez śniegu w styczniu się nudzimy
Już dawno nie było zamieci
W której biegałyby dzieci.

 

Magdalena 

8/12
8/12

Temat, który zainteresował moją córkę to zdecydowanie okres szkolny dziadka, który słynie z zamiłowania do opowieści dotyczących swoich lat młodzieńczych.

 

Dziadek opowiedział jej o szkole z lat 50-tych, w których to zamiast długopisu używało się ołówka, by w późniejszym czasie korzystać z kałamarza, który był wmontowany do biurka. I tym sposobem córka dowiedziała się o tym, że często w zeszycie poza literami pojawiały się kleksy. 

 

W szkole obowiązywały mundurki z dopinanymi białymi kołnierzykami.  Szkołę wyróżniały również drużyny harcerska i zuchowa, dzięki temu miało się możliwość uczestniczenia w zabawach takich jak podchody czy zdobywanie odznak za sprawność. To, co wyróżniało klasę lekcyjną, czego już się nie spotka to piec kaflowy, do którego pan woźny w czasie zimowych zajęć dorzucał węgiel.

 

Lidia

9/12
9/12

Babcia Danusia (na zdjęciu kilkuletnia babcia w żłobku) - to mała, drobna i zazwyczaj uśmiechnięta dziewczynka, ale okazuje się, że także bardzo waleczna. Babcia miała starszego brata, który w przeciwieństwie do niej był
raczej delikatnym i wrażliwym dzieckiem. Pewnego dnia, gdy bawił się przed domem jeżdżąc na rowerze został zaczepiony przez kilku starszych, około 10 letnich chłopców. I tutaj musimy sobie teraz wyobrazić 5-letnią blondyneczkę wybiegającą z podwórka (o zgrozo!) z motyką dwa razy większą od niej samej krzyczącą "Tadziu!, Ty sobie jeździj na rowerku, a ja będę Cię pilnować. Niech no tylko spróbują Ci zabrać rowerek.". Towarzystwo się rozpierzchło bardzo szybko (do tej pory nie wiem czy raczej ze strachu przed motyką w rękach kilkulatki czy raczej dlatego, że już wystarczająco się ubawili tym widokiem), a mały Tadzio mógł dalej bezpiecznie się bawić.


Dziadek Andrzej (na zdjęciu wraz z moim PRAdziadkiem, PRAPRAbabcią i swoim
młodszym bratem) - jako starszy brat licznego rodzeństwa zazwyczaj poważny i spokojny chłopiec, ale pewnego dnia wpadł na genialny pomysł urozmaicenia sobie dnia dość niebezpieczną zabawą - kręcenie rozpalonymi węgielkami na sznurku. Inne czasy, małe dzieci same na gospodarstwie, rodzice w pracy, a chłopcom wpadł do głowy ten ryzykowny pomysł. Oczywiście nie byłoby o czym opowiadać, gdyby zabawa skończyła się dobrze. Kręcony przez dziadka węgielek urwał się i wpadł niefortunnie na dach szopki z drewnem, by po chwili wzniecić niemały pożar. Dziadek jako najstarszy z rodzeństwa, młodszego brata wysłał po pomoc na wieś, a sam rozpoczął gaszenie pożaru. O dziwo nikt z sąsiadów nie przybył z pomocą. Pożar dzieci musiały ugasić samodzielnie, co pewnie wpłynęło na ich dalsze wybory życiowe - obaj bracia zostali strażakami.

 

Maciuś

10/12
10/12

Kiedy moja babcia była mała, bawiła się z koleżankami i kolegami bardzo często na dworze, w berka kucanego i berka drewnianego, gdzie żeby nie być złapanym trzeba było dotknąć czegoś drewnianego. Grała w klasy narysowane na ziemi patykiem, grała w piłkę i zośkę (to też taka piłka z materiału i wypełniona materiałem).

 

W zimie bawiła się lalką uszytą przez jej mamę z materiału. W głowie ta lalka miała też kawałki materiału, a oczy i nos i buzię rysowało się kredkami. Włosy lalka miała z lnu czesanego i kilka ubranek uszytych przez mamę babci, a jak babcia była większa, to sama szyła jej ubranka.

 

Jak był lód na stawie to babcia i inne dzieci chodziły się poślizgać na butach albo na łyżwach, ale innych niż teraz. Łyżwy były z drewna (płozy), robione przez tatę babci. Przywiązywane były do butów zimowych sznurkami lub rzemykami. Kiedyś babcia się mało co nie utopiła, bo lód był cienki i pękł, ale udało się jej wyjść z wody. Potem chorowała.


W szkole nie była łobuzem, bo kiedyś nauczyciele niegrzeczne dzieci bili linijką po rękach albo kazali iść do kąta. Ubierała się w ubrania szyte przez jej mamę, która była krawcową.We włosach miała zawsze jakieś kokardki, bo tak było modnie.

 

Lubiła jeść najbardziej placki ziemniaczane, a w lecie owoce prosto z drzewa i chleb ze śmietaną i cukrem.

 

Kinga

11/12
11/12

Moja babcia miała bardzo smutne życie. Mieszkali w małym domu bez wody, prądu i gazu. Mieli jeden wspólny pokój i kuchnie. Miała jednego młodszego brata. Czasy były ciężkie i nie stać ich było na nic.

 

Babcia miala jedną parę butów. Do szkoły i koscioła szła boso i zakładała je dopiero przed wejściem po to, by nie niszczyły się zbyt szybko. W zimie jej mama dawała jej swoje kozaki, które były dużo za duże, ale wkładała do nich tzw. onuce, by nogi miały ciaśniej.

 

Mieli kury, krowę i kroliki. Wymieniali w sklepie jajka np. na cukier czy mąkę. Nie było telewizora czy radia. Babcia opowiadała, że lalki robiły z kolby kukurydzy albo z ziemniaków. Nie miała dużo czasu na zabawę, bo musiała pomagać w domu i przy gospodarstwie.

 

Myli się na misce, a wodę mieli ze studni. Dopiero jak poszla do średniej szkoły zawodowej miała płatne praktyki i zaczęła za swoje pieniądze kupować różne rzeczy do domu. Nie bylo podłóg tylko gliniane posadzki. Spali na ciężkich drewnianych łóżkach na siennikach ze słomy.

 

Do jedzenia przeważnie były ziemniaki, mleko lub śmietana. Mięso było tylko na święta. A zamiast cukierków na choince wieszali orzechy i jabłka. Babcia twierdzi, że mimo biedy ludzie byli dla siebie życzliwi i pomagali sobie nawzajem, a teraz wszyscy majż wszystko oprócz życzliwości.

 

Lubię opowieści babci, choć czasem trudno mi uwierzyc, że kiedyś ludzie tak żyli i mam wrażenie, że babcia jak opowiada to jakby opowiadała mi bajki. 

 

Jadwiga

12/12
12/12

Mam wspaniałych dziadków, ale już niestety tylko ze strony mojej mamy, do niedawna jeszcze prababcię. Moja babcia pochodzi z bardzo dużej rodziny, było ich 12 rodzeństwa.

 

Mieli ciężko, były to czasy powojenne, mąż prababci umarł wczas, więc ze wszystkim radziła sobie sama, a z młodszymi dzieciątkami pomagały jej starsze. Radzili sobie jak mogli, żyjąc ze sprzedaży mleka od krów i kóz, jajek oraz kur.

 

Babcia mnie wiele nauczyła, dzięki jej opowieściom znam historię tamtych czasów i wiem jak w dzisiejszym świecie jest nam dobrze, a jak często tego nie doceniamy.

 

Karolinka

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Artykuły

Warto zobaczyć