Warszawa

Szmaragdowe baśnie

Szmaragdowe baśnie

od 4 do 8 lat
PATRONAT
ISBN: 978-83-7805-945-5
Tematyka: baśnie, czary, przygoda

Opis książki

Mieszkańcy zaczarowanej Szmaragdowej Krainy, pomysłowy Fafarang, tajemnicza babcia Marwena, uparta biedronka – to tylko niektóre postacie świata przedstawionego w baśniach Wiesławy Pawłowskiej-Migdał. Pełne ciepła i fantazji utwory urzekną małego czytelnika opisami przyjaznych bohaterów, pasjonujących przygód i sposobów rozwiązań nawet najtrudniejszych dziecięcych problemów.

 

Baśnie autorki z zainteresowaniem przeczytają również dorośli, ponieważ mamy tu do czynienia z twórczością wnoszącą świeży powiew w nurt dziecięcej prozy ekologicznej, a przy tym z literaturą najwyższych lotów.


O Autorce:
Wiesława Pawłowska-Migdał – ur. 1951, rehabilitantka, mieszka we wsi pod Żywcem. Inspirację czerpie z najbliższego otoczenia, z życia swoich dzieci i wnuków.

 
Oprawa: miękka
Format: 148x210 mm
Liczba stron: 210, kolorowe ilustracje

Kup teraz

Szukamy najtańszych księgarni internetowych...

Recenzja książki Szmaragdowe baśnie

Od tej książki nie można się oderwać!

Szmaragdowe baśnie to zbiór sześciu ciepłych i pełnych fantazji opowieści, których bohaterowie - począwszy od owadów ("Uparta biedronka"), poprzez bajeczne stworki rodem z kosmosu... czytaj więcej »

Fragment książki Szmaragdowe baśnie

Leżałem na łóżku rozglądając się po swoim pokoju i teraz dopiero zauważyłem, jaki jest ładny i kolorowy. Cały czas myślami byłem w Szmaragdowej Krainie. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co widziałem i co tam przeżyłem.

Do pokoju weszła mama. W jednej ręce trzymała kieliszek z lekarstwem, a drugą miała schowaną za plecami.

– Doktor kazał ci jeszcze dzisiaj brać lekarstwo. Jak je wypijesz, coś dostaniesz.
– A co dostanę? – spytałem zaciekawiony.
– Najpierw wypij lekarstwo.

Wziąłem od mamy kieliszek, przechyliłem i jednym haustem wypiłem jego zawartość. Przypominało smakiem mleko, którym poczęstował mnie Wiwak. Miało taki sam słodki smak i pachniało miętą. Zajrzałem do kieliszka. W środku pozostała resztka zielonego lekarstwa. Spojrzałem na mamę. Musiałem mieć straszną minę, bo mama aż uniosła brwi ze zdziwienia.

– Żadne lekarstwo nie jest dobre, ale trzeba je zażywać, skoro lekarz przepisuje. A to masz od babci, żebyś miał się do czego przytulić, jak będziesz leżał dzisiaj w łóżku – mama podawała mi małego pluszowego pieska. Był cały zielony, w seledynowe łatki.
– Przecież ten piesek poszedł do Czarnego Boru! – krzyknąłem.
– O, ja już nie wytrzymam z tobą! Do jakiego boru? Babcia go kupiła, żeby sprawić ci radość. Najpierw zielone, a teraz czarny bór? Mateusz, lepiej będzie, jak się teraz prześpisz. Gorączka cię wyczerpała. Postaraj się zasnąć, sen jest najlepszym lekarstwem.
– Nieprawda. Tylko to, co zatopi Bór, jest lekarstwem, a to nie jest sen.
– Chyba lekarz będzie musiał przyjść do ciebie jeszcze raz, dalej majaczysz. Prześpij się teraz, bardzo cię proszę. Ja w tym czasie zrobię obiad. Zjesz, to od razu poczujesz się lepiej – mówiąc to, mama wyszła z mojego pokoju, cicho zamykając drzwi.

Zostałem sam. Popatrzyłem na pluszaczka, którego dostałem od babci. Już dawno babcia nie dała mi w prezencie żadnej zabawki, a tym bardziej takiej dziwnej. Zawsze ofiarowywała mi książkę i namawiała do jej przeczytania. Skąd więc pomysł z takim zielonym pieskiem? Poczułem się nagle bardzo śpiący, ale zasypiając usłyszałem słowa Beryla: „Śpiesz się, czas nagli, tylko ten, co zatopi nam Bór…” Ktoś szarpał mnie lekko za rękę, otworzyłem oczy. Nade mną stali mama i tata. Uśmiechali się.

– Wstawaj, czas coś zjeść. Spałeś bardzo długo – mówił ojciec.
– Ojej, a mnie się wydawało, że dopiero zasnąłem – powiedziałem, przeciągając się. – Ale jestem głodny!
– Głód to oznaka zdrowia. Wkładaj szlafrok i chodź zjeść obiad, mama już podała na stół.

Zajadałem zupę z apetytem. Była czerwona, lekko kwaśna, o smaku i zapachu pomidorów.

– No, no! Chyba ta gorączka dobrze ci zrobiła, nie grymasisz jak zwykle przy jedzeniu.
– Bo jest dobra i kolorowa. Tatusiu, czy może przyśnić się prawda?

Tata popatrzył na mamę, a po chwili zastanowienia spojrzał na mnie i spokojnie odpowiedział:

– Wiesz, czasami sny przedstawiają jakieś zdarzenia z naszego życia, które kiedyś nas spotkały. Nie znam się na tym, nie mogę tego powiedzieć z całą stanowczością. W czasie gorączki możemy mieć fantastyczne sny, przeżywać jakieś przygody i ty zapewne takie miałeś. Lecz to był tylko sen.
– To znaczy, że Szmaragdowa Kraina nie istnieje, że to tylko sen?
– Oczywiście, tylko ci się śniła.
– Ale tatusiu, oni mówili, że to wszystko prawda. Oni potrzebują pomocy, bo inaczej umrą i zginie cała Szmaragdowa Kraina.
– Synu, to wytwór twojej dużej wyobraźni i temperatury. Nic takiego naprawdę się nie zdarzyło, uwierz nam.
– A ja wierzę, że to nie był sen – uparcie obstawałem przy swoim.
– Jeśli chcesz, możesz w to wierzyć, lecz niczego to nie zmieni.

Zrobiło mi się przykro, kiedy usłyszałem słowa ojca. Jak mógł mi nie wierzyć? Drugie danie zjadłem już w milczeniu, nie zadając żadnych pytań.

Popołudnie spędziłem w swoim pokoju czytając książkę, lecz ciągle myślałem o Wiwaku i Lusiwie.

***

Obudziłem się bardzo wcześnie. Słońce przesyłało już swoje promienie. Odniosłem wrażenie, że ono też wcześniej wstało i że mocniej i cieplej świeci. Mama wiedziała, że dzisiaj jest ten dzień. Dzień, na który tak długo czekałem. Słyszałem, że robi coś w kuchni. Umyłem się i ubrałem, pościeliłem swój tapczan i poszedłem na śniadanie. Mama siedziała przy stole. Na miejscu, przy którym zawsze zjadałem posiłki, obok talerzyka z kanapkami leżała duża czekolada. Aż mi się oczy zaśmiały na jej widok. Mama wiedziała, że przepadam za czekoladą, a ta była dodatkowo z orzechami.

– Czy to czekolada dla mnie? – spytałem nieśmiało.
– Oczywiście, to abyś miał siły. Jest bardzo dobra przy dużym wysiłku – powiedziała – a ciebie czeka dużo pracy.
– Tak, mamusiu, chciałbym, żeby wszystko poszło dobrze.
– Na pewno tak będzie, w końcu nie byle kto ci pomagał i tak wiele cię nauczył. Nawet jeśli się nie uda, to zdobyte umiejętności na pewno kiedyś się przydadzą. Jedno wiem na pewno: że z lekcjami wuefu nie będziesz miał już żadnych kłopotów.

– Tak, mamusiu, i wiem jeszcze jedno: że trzeba być cierpliwym i wytrwałym, wtedy nauka jest przyjemniejsza.
– Widzisz, synu, nauka to chęć zdobycia wiedzy, dzięki której można wiele zdziałać i wielu ludziom pomóc. W twoim przypadku jest to nauka chodzenia na beczce, ale nie zawsze tak będzie. Teraz ubieraj się i idź, bo twoi przyjaciele na pewno się już niecierpliwią – mówiąc to mama uściskała mnie mocno i ucałowała.

Przytuliłem ją mocno do siebie.

– Mam nadzieję, że z obiadem nie będę musiała na ciebie długo czekać.
– Postaram się wrócić jak najprędzej, mamusiu. Jak tylko uratuję Wiwaka i Lusiwę oraz całą Szmaragdową Krainę.

Założyłem kurtkę, zabrałem plecak, a czekoladę włożyłem do kieszeni w plecaku. Uściskałem mamę jeszcze raz i ochoczo ruszyłem w kierunku domu Feliksa.

Warto zobaczyć